Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Festiwal damskich stóp i jazzu

Tomasz Rozwadowski
W niedzielę wieczorem w Teatrze Muzycznym w Gdyni zakończyła się czwarta edycja Ladies' Jazz Festival by SEAT. Czterodniowa impreza pod jazzowym szyldem była maratonem godziwej rozrywki niż okazją do posłuchania jazzu.

Warto by się zastanowić, w jaki sposób pojęcie "jazz" w ostatnich kilkunastu latach się rozmyło, gdyński festiwal z pewnością jest przykładem na rozszerzenie kryteriów gatunkowych i otwarcia się na formy popowe, mające więcej wspólnego z tradycyjną piosenką popową niż jazzem w rozumieniu Armstronga, Ellingtona, Davisa, braci Marsalisów.

Prawdziwym symbolem Ladies' Jazz jest bez wątpienia Ive Mendes, która wystąpiła przed trzema laty na pierwszej imprezie z cyklu, a w tym roku była także jej twarzą, patrząc z licznych plakatów. Trzeba przyznać, że to piękna twarz, a Ive dostawała od męskiej części publiczności punkty dodatkowe, mnóstwo punktów dodatkowych, za piękny uśmiech, cudowną figurę, skąpą suknię i bose stopy na scenie. W tym wszystkim głos, repertuar i sama muzyka były na dalszym planie. Piękna Brazylijka zauroczyła widzów (trudno tu mówić o słuchaczach) i stała się w naszym kraju estradową legendą. Czar potwierdziła jeszcze koncertem w Gdańsku i obecnie przyjechała z szumnie zapowiadanym materiałem na nową płytę.

Koncert od początku rozpoczął się pod niepomyślną gwiazdą, bowiem zapowiadający każdą z wykonawczyń szef festiwalu Piotr Łyszkiewicz ujawnił, że Ive właśnie wyszła za mąż. To w sposób niewidoczny dla oka, ale wyraźnie wyczuwalny, zważyło atmosferę. Rozpromieniona nie naszym szczęściem Ive wystąpiła w białej, suto marszczonej kreacji kojarzącej się ewidentnie z suknią ślubną. Bose stopy, specjalność zakładu, pojawiały się tylko okazjonalnie w polu widzenia. Wypadało więc zacząć słuchać i tu pojawiał się kłopot (jeżeli oczywiście przyszliśmy z nastawieniem, że posłuchamy jazzu).

Tematy z klasyki bossanovy i popowe przeboje brzmiały zadziwiająco banalnie w cukierkowych aranżacjach latino wykonywanych przez zespół ewidentnie wybrany na drodze castingu, głos Mendes, podobno uwodzicielski, był zadziwiająco płaski i dodatkowo skrępowany manierą, do tego gwiazda zaczęła dzielić się z publicznością swoimi refleksjami na temat życia. Ktoś złośliwy mógłby pomyśleć, że Paolo Coelho nie wziął się z powietrza, ma wśród rodaków i rodaczek pokrewne dusze.

Mówiąc poważniej, polska publiczność potrzebuje specyficznego ciepła i słodyczy, które są tak charakterystyczne dla muzyki z Brazylii. Potrzebuje też spontaniczności i wirtuozerii tamtejszych muzyków. Na koncercie Ive wszystkie te cechy były obecne, ale w wersji podfałszowanej. Nic dziwnego, że oklaski nie były już tak burzliwe jak kiedyś. Nie ma jednak tego złego co by na dobre nie wyszło i w przyszłym roku warto pomyśleć o brazylijskiej śpiewaczce czy śpiewaku z mniej konfekcyjnymi obciążeniami. Poszukiwanie kogoś takiego w wielkim kraju ludzi znanych na całym świecie z muzykalności nie powinno nastręczać większych problemów.

Przed Brazylijką w sobotni wieczór wystąpiła polska wokalistka Dorota Miśkiewicz i był to zaskakująco dobry koncert jazzu zabarwionego muzyką pop. Już pierwszy rzut oka na estradę pozwalał mieć spore nadzieje - wśród muzyków znalazł się Piotr Żaczek, świetny i znany ze wszechstronności gitarzysta basowy. Rzeczywiście muzyka Miśkiewicz i jej czterech kolegów mogła porwać solidną, funkową pulsacją. W programie znalazły się popowe piosenki skomponowane przez samą Dorotę, cover utworu "Wyspa, drzewo, zamek" z repertuaru zespołu Perfect i jeden tylko jazzowy standard, ale za to z tych najpiękniejszych - "Sophisticated Lady" Duke'a Ellingtona w intrygującej jazz-rockowej aranżacji. Głos jedynej Polki na tegorocznym Ladies' Jazz nie jest może zbyt oryginalny, ale świadomy swoich zalet i ograniczeń. To był rzeczywiście jazz dla wszystkich, rozrywkowy, taneczny, ale podany z dużą kulturą i wyśpiewany w butach na nogach.

Na czym polega prawdziwy jazz w starym stylu przypomniała japońsko-amerykańska pianistka Toshiko Akiyoshi, która zaprezentowała się w Gdyni z własnym triem w piątek. Akiyoshi (urodzona w 1929 r. w Mandżurii) należy do topniejącej z roku na rok generacji pionierów jazzu nowoczesnego i dzięki jej koncertowi publiczność mogła sobie przypomnieć jak wielką muzyką był niegdyś jazz. Tu trzeba pochwalić organizatorów bowiem sprowadzili nad Bałtyk nie tylko świetną pianistkę i żywą muzyczną legendę, ale także świetną kompozytorkę i aranżerkę. W programie znalazła się garść tematów, między innymi porywająca interpretacja "Un Poco Loco" niezapomnianego Buda Powella będącego jednym z mistrzów Japonki, ale także jej kompozycje wybranej z całej, przebogatej twórczości.

Koncert bardzo się podobał, co oznacza, że gdyńska publiczność rozumie dobry jazz i na niego czeka.

Lekkim rozczarowaniem był drugi recital tego dnia, występ wysoko notowanej amerykańskiej wokalistki Karrin Allyson. Ona również porwała się na kompozycje brazylijskich mistrzów, które wykonała poprawnie, ale letnio. W tym repertuarze dużo lepiej sprawdziłaby się w klubie. Szkoda, bo ma za sobą sporo udanych płyt typowo jazzowych i kilka niebrazylijskich kompozycji było wyraźnie mocniejszymi punktami jej koncertu. Może zainteresuje to Państwa, że również ona wystąpiła w obuwiu, choć przeważnie śpiewa boso.

Bose wykonawczynie przegrałyby więc w tym meczu, gdyby nie Lizz Wrigt, która zaśpiewała jako pierwsza w czwartek.

Niedzielny koncert zespołu Nouvelle Vague zakończył się już po zamknięciu tego numeru, nie wiadomo więc jeszcze czy jego dwie wokalistki śpiewały w butach czy bez. Dlaczego tyle o stopach, zamiast o muzyce? Właśnie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki