Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dziesięcioro gdańskich studentów odbyło 80-dniową wyprawę do Azji Środkowej

Redakcja
Siedmioro z dziarskiej dziesiątki gdańskich włóczęgów na tle jednej z medres starożytnego miasta Buchara w Uzbekistanie
Siedmioro z dziarskiej dziesiątki gdańskich włóczęgów na tle jednej z medres starożytnego miasta Buchara w Uzbekistanie Grzegorz Mehring
Z jednym z uczestników wyprawy, Piotrem Kwasiżurem, doktorantem na Wydziale Elektroniki, Telekomunikacji i Informatyki Politechniki Gdańskiej, rozmawia Anna Mizera-Nowicka

Skąd pomysł, by pojechać akurat do Azji Środkowej?
Pomysł powstał podczas jednej z imprez. Rok wcześniej byliśmy na autostopowej wyprawie do Gruzji i Armenii. Ktoś zapytał, gdzie jedziemy. Padło na Azję Centralną.

Ilu was pojechało?
Jechaliśmy 10-osobową grupą. Każde z innej bajki. Studenci Uniwersytetu Gdańskiego, politechniki oraz Uniwersytetu Medycznego. Wszyscy w podobnym wieku - trzeci, czwarty i piąty rok studiów.

Ile czasu trwała Wasza podróż?
Podróżowaliśmy przez 80 dni. Najpierw stopem dojechaliśmy do Rygi. Stamtąd samolotem polecieliśmy do Uzbekistanu, gdzie byliśmy dwa tygodnie. Potem Tadżykistan - 10 dni, Kazachstan, Azerbejdżan i 18 dni w Gruzji. Wracaliśmy przez Turcję. W planach był też Kirgistan, ale trwała tam wojna domowa i oszczędziliśmy rodzinie stresów.

Czy podobnie jak w tamtym roku, przemieszczaliście się głównie autostopem?
W tamtym regionie autostop nie ma racji bytu, ponieważ każdy mężczyzna pracuje w dwóch zawodach - w swoim własnym i jako taksówkarz. Każdy się więc zatrzymuje, żeby podwieźć, ale trzeba za to płacić. Oni nie rozumieją, co to autostop.

Ile wydaliście pieniędzy na wyjazd?
Nasz wyjazd był "partyzancki". Wzięliśmy ze sobą sporo jedzenia, spaliśmy u ludzi, w namiotach, na ziemi, gdzie popadnie, ponieważ komfort nie jest tym, czego oczekujemy od wyjazdów. Zmieściliśmy się w pięciu tysiącach złotych. Ale połowę wydaliśmy już w Polsce - na bilet lotniczy do Uzbekistanu, na szczepienia i wizy. Po niektóre musieliśmy daleko jechać, np. po tadżycką do Berlina, bo w Polsce nie ma ambasady ani konsulatu tego państwa. Izerską wizę kupiliśmy w Kazachstanie.

Gdzie ci się najbardziej podobało?
Dla mnie najcudowniejszym krajem, w jakim kiedykolwiek byłem, jest Gruzja. Ci ludzie, góry, niesamowita gościnność… Na przykład, gdy byliśmy w górach i szukaliśmy noclegu, zobaczyliśmy starą wioseczkę z kamieni. Wspięliśmy się i zapytaliśmy, czy można gdzieś tam rozbić namioty. Od razu zostaliśmy zaproszeni do środka. Poczęstowano nas mlekiem, kawą i serem. Gospodarz kazał nam się rozgościć w dwóch pokojach. Zapytaliśmy, gdzie on będzie spał. Odpowiedział, że u sąsiada. Ponieważ u nich jest taka tradycja, że gdy przychodzi gość z daleka, należy mu ustąpić własnego łóżka. Okazuje się, że to nie jest martwa tradycja.Dla mnie Gruzja jest wyjątkowa. Gdy przekraczaliśmy granicę, od razu poczuliśmy się jak w domu. Wszędzie, gdzie się pojawialiśmy, spotykaliśmy się z zainteresowaniem i życzliwością. Gruzini chcieli nas jak najlepiej ugościć. Zapraszano nas do wspólnej rozmowy, częstowano lokalnymi specjałami.
Nie było niebezpiecznych przygód?
W Tuszetii, czyli w najdzikszym górskim regionie Gruzji, o którym w przewodnikach pisano, że jest niebezpiecznie ze względu na mniejszości czeczeńskie, któregoś dnia zbrataliśmy się z czeczeńskimi policjantami. Od tego czasu po regionie przemieszczaliśmy się policyjnym samochodem.
Ale sama podróż do Tuszetii była też dość dzika. Kierowca zatrzymał się na przełęczy na wysokości ok. 3 tysięcy metrów i powiedział, że teraz robimy przerwę na czaczę, czyli przynajmniej 40-procentowy destylat z winogron. Wiedzieliśmy, że te butelki zostaną opróżnione tak czy inaczej, dlatego choć mieliśmy dość alkoholu, wybraliśmy bezpieczeństwo i pomogliśmy kierowcy opróżnić butelki. Dotarliśmy do tego absurdalnego momentu, gdy banda polskich studentów w obliczu wizji picia alkoholu za darmo ucieka z krzykiem (śmiech). Już zaczynaliśmy tęsknić do Turcji, w której pije się herbatkę.

Na swoim blogu pisaliście, że zaproszono Was też na uzbeckie wesele. Jak to się stało?
Któregoś dnia zastanawialiśmy się, skąd dochodzą odgłosy muzyki i co się tam dzieje. Poszliśmy to sprawdzić. To była swadba, czyli wesele. Zaciekawieni, przyglądaliśmy się wszystkiemu. Wreszcie zapytano nas skąd jesteśmy. Gdy odpowiedzieliśmy, od razu zaproszono nas do środka. Tłumaczono nam, że to dla nich wielki zaszczyt oraz, że nasza wizyta na pewno przyniesie im szczęście.

Czy uzbeckie wesela bardzo różnią się od polskich?
Ich wesela są gigantyczne. Impreza na 500 osób to nic niebywałego. Trwają za to tylko od godziny 18 do 22. Państwo młodzi nie uczestniczą w zabawie. Stoją na podeście, wznoszą toasty i schodzą rozdawać gościom drobne pieniążki. Kto uzbiera najwięcej, będzie miał najwięcej szczęścia. Poza tym państwo młodzi są cały czas smutni. Dowiedzieliśmy się, że to jest wielki nietakt, jeśli np. panna młoda uśmiecha się. Uśmiech mógłby oznaczać, że cieszy się, iż opuszcza dom rodzinny. W ten sposób jakby pokazuje, że było jej tam źle. Nie powinna tego robić.

Co cię zaskoczyło podczas pobytu w Uzbekistanie?
Wielka świadomość polityczna Uzbeków. Oni, gdy się dowiadywali, że jesteśmy z Polski, pytali np. "to u was były niedawno wybory, prawda? A Komorowski to dobry prezydent? On chyba bardziej proamerykański niż Kaczyński, nie? Słyszeliśmy, że w Polsce ostatnio była powódź". To było niesamowite, bo my nawet nie byliśmy pewni na sto procent, jaką oni mają formę rządów.
Co najbardziej zapamiętałeś z wizyty w Tadżykistanie?
Gdy przez osiem dni wędrowaliśmy po górach z plecakami ważącymi ponad 20 kilogramów, ktoś zażartował, że teraz przydałyby się nam osiołki. Nagle, jak na zawołanie, zza zakrętu wyłoniła się grupa pasterzy z osiołkami. Rzecz jasna po sekundzie zaproponowali nam pomoc i transport bagaży. Niesamowici byli też mieszkańcy górskich jurt. Jeden z pasterzy opowiadał nam, że skończył pedagogikę i chyba fizykę oraz, że wykładał na uniwersytecie, ale zrezygnował, bo wolał życie w górach. Nawet zaczął nam rysować na piasku całki. Jak widać, trzeba mieć spore kwalifikacje, by zostać pasterzem w Tadżykistanie (śmiech). W tamtejszych górach mieliśmy też plan, by przekroczyć przełęcz na wysokości 4050 metrów, a dotarliśmy do 3998. Potem napotkaliśmy na pionową ścianę lodu i uznaliśmy, że dalej się nie da. W Tadżyki-stanie też prawie połowa z nas się rozchorowała. Mieliśmy gorączkę i problemy żołądkowe. Przed "gastrą" nigdy się nie ucieknie, bo jest inna flora bakteryjna.

Kłóciliście się?
Gdy jest się długo razem, gdy zaczynają się trudne sytuacje, a każdy jest zmęczony, to czasem dochodzi do konfliktów. Wspólny wyjazd powoduje, że znamy swoje wady i zalety na wylot. To nas jeszcze bardziej zbliża.

Co wywarło na tobie największe wrażenie estetyczne?

To trudne do określenia. Było kilka takich momentów. Pamiętam wielką medresę w Samarkandzie. Jak pierwszy raz ją zobaczyliśmy wieczorem, w tle był księżyc. Ona była gigantyczna, a wkoło latały jaskółki. Ale też pamiętam Tuszetię w Gruzji, czyli wszystkie te niesamowite wieże, całe wioski jakby żywcem sprzed 500 lat, gdzieś na wzgórzach, w miejscach, gdzie aż trudno pomyśleć, że da się żyć. No i w końcu pamiętam cały horyzont w balonach, gdy się obudziłem rankiem na polu campingowym, w Kapadocji. Skojarzyło mi się to chyba z Parnassusem. Było aż odrealnione i niesamowite.

Czy po tych prawie trzech miesiącach w życia w drodze bardzo cieszyłeś się na myśl o powrocie?
Gdy Adam Blokus, główny organizator i moc sprawcza wyprawy, zapytał mnie, czy gdyby tak napisał do nas promotor: "chłopaki nie spieszcie się, macie jeszcze ponad dwa miesiące na napisanie pracy magisterskiej", i gdyby przyszedł ktoś i zapytał nas, czy jedziemy z nim do Syrii, pojechałbym? Odpowie-działem, że jasne. Chyba jest coś takiego, że czasem można nie wrócić. Ta tułaczka wchodzi ci w krew. Tylko trzeba pamiętać, że z czasem nie masz już do czego wracać. Nie masz już miejsca, które jest twoim miejscem. Albo ono jest po prostu wszędzie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki