Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat Marii Andrejczyk. "Mój organizm składał się jak domek z kart. Ruszyła lawina"

Zbigniew Czyż
Zbigniew Czyż
Maria Andrejczyk i Natalia Kaczmarek podczas Gali Gigantów Sportu Polska Press.
Maria Andrejczyk i Natalia Kaczmarek podczas Gali Gigantów Sportu Polska Press. Sylwia Dąbrowa / Polska Press
To nie był pierwszy sezon, w którym wszystko waliło mi się na głowę. Mój organizm składał się jak domek z kart. Było naprawdę ciężko, ale będę walczyć dalej, bo jestem wojowniczką. Zbyt wiele poświęciłam w życiu na sport, żeby teraz odpuścić - mówi w specjalnej rozmowie z nami Maria Andrejczyk, wicemistrzyni olimpijska w rzucie oszczepem z Tokio.

Zbigniew Czyż: Sezon 2023 jest dla pani praktycznie stracony, wystartowała pani zaledwie jeden start. Dlaczego Marii Andrejczyk w tym roku właściwie nie oglądaliśmy na sportowych arenach?
Maria Andrejczyk: W trakcie przygotowań do sezonu nic nie zapowiadało, że będzie fatalny. Do kwietnia wszystko układało się świetnie i pomyślałam sobie nawet wow! Czułam się świetnie, po bardzo mocnych treningach byłam w dobrej formie. Ale niedługo potem zaczął się chaos, rozpoczęły się infekcje organizmu i ruszyła lawina problemów.

Co się z panią działo?
Mój organizm został przebodźcowany, doszło do przeciążenia układu nerwowego. Układ hormonalny i nerwowy nakręciły się na tyle, że rozpoczęła się nadprodukcja hormonów, których tak naprawdę nie potrzebujemy. Po czymś takim potrzeba wielu miesięcy, żeby z tego wyjść. Jest mi bardzo przykro, że tak się potoczyło. Chciałam sobie i wielu osobom udowodnić, że szybko wrócę do dawnej dyspozycji, a wyszło jeszcze gorzej. Takie niestety jest życie.

Zawiesiła pani całkiem treningi?
Nie, byłam i jestem cały czas w treningu, ale nie byłam w stanie dojść do formy, która pozwoliłaby mi wystartować w zawodach. Wspólnie z trenerem, psychologiem i specjalistami doszliśmy do wniosku, że poprzez starty mogę sobie tylko narobić więcej szkód dlatego nie zdecydowałam się na nie. Mój organizm nie był gotowy. To nie był pierwszy sezon, w którym wszystko waliło mi się na głowę.

A mówiąc jeszcze dokładniej na czym polega pani problem?
Rzut oszczepem jest sportem bardzo dynamicznym. Jeśli układ nerwowy nie podaje, to organizm jest zwolniony, można się skrzywdzić. Mięśnie potrafią co prawda wypracować bardzo dużą dynamikę i moc w trakcie rzutu, ale jeśli zwoje mózgowe nie podają, nie ma odpowiedniego połączenia, wtedy bardzo łatwo o kontuzję, bo ciało nie pracuje w odpowiednim timingu. Wiem, że wiele osób tego nie zrozumie, ale to nie są proste rzeczy do naprawy. Układ nerwowy potrzebuje regeneracji. Dużo łatwiejsza byłaby kontuzja, którą można byłoby naprawić operacją.

A paradoksalnie w tym roku obyło się u pani bez żadnej kontuzji?
To był tak naprawdę pierwszy sezon w którym nie miałam kontuzji fizycznej. Pod wodzą trenera Petteriego i jego fizjoterapeutki udało się wyprostować każdy uraz. Zawaliło coś, czego wcześniej w ogóle nie było. Mój organizm składał się jak domek z kart. Proszę mi wierzyć, to było naprawdę ciężkie. Robiłam co mogłam, walczyłam ze wszystkich sił, a do tego byłam jeszcze medialnie atakowana.

W jaki sposób?
Nikt nie wiedział co się ze mną dzieje, miałam wrażenie, że byłam niezrozumiana, pojawiały się różne komentarze. Nie jestem osobą, która całe swoje życie eksponuje w mediach społecznościowych. Pokazuję w nich tylko to co muszę. Cieszę się, że udało się mi przetrwać ten najtrudniejszy okres.

W sieci pojawiły się nawet komentarze, że Maria Andrejczyk publikuje odważne zdjęcia?
Według mnie one wcale nie są odważne. To są po prostu tak zwane klik-bajty. Pięć lat temu wspólnie z innymi lekkoatletkami miałyśmy wykonane zdjęcia podczas fantastycznej sesji do kalendarza. Byłyśmy pomalowane farbą, miejsca intymne były zakryte i żadnych innych tak zwanych odważnych zdjęć sobie nie przypominam, choć te również takimi nie były.

Jak próbuje pani rozwiązać skomplikowaną sytuację ze zdrowiem?
Razem z trenerem przeanalizowaliśmy niektóre kwestie i doszliśmy do pewnych wniosków. Musiałam się skontaktować z różnymi specjalistami, żeby w ogóle zrozumieć co się dzieje z moim organizmem. Nigdy nie sądziłam, że coś takiego mi się przytrafi.

Współpracuje pani z psychologiem?
Tak, podobnie jak z innymi specjalistami. Zbyt wiele poświęciłam w życiu na sport, żeby teraz odpuścić. Nic innego mi nie pozostaje jak walczyć. Jestem wojowniczką, zawsze nią byłam i nie składam broni dopóki wciąż jest we mnie ten przysłowiowy ogień. Cieszę się, że to nie był rok olimpijski, on dopiero przede mną. Zrobię wszystko, aby wystartować na igrzyskach w Paryżu. Chcę wrócić na wysoki poziom.

Jak ma wyglądać powrót Marii Andrejczyk na szczyt?
Skupiam się na ciężkiej pracy. Wszystko z trenerem mamy zaplanowane w kontekście przygotowań do nowego sezonu. Mam wokół siebie odpowiednich ludzi. Wierzę, że tym razem uda nam się stworzyć fajny team i wspólnie dojść do sukcesów. Na pewno potrzebuję do tego spokoju, mam nadzieję, że wreszcie wszystko zaskoczy. Walka o minimum olimpijskie odbędzie się w przyszłym roku.

Ten trudny czas spowodował, że trochę przewartościowała pani swoje życie?
Dużo czasu spędziłam w odosobnieniu i odizolowaniu od wszystkiego. Natura, psy, rodzina, to było coś czego potrzebowałam. Musiałam też bardzo oczyścić swoje życie prywatne. Zrozumiałam, że środowisko w którym byłam do pewnego czasu mi nie sprzyjało. Tak to jest, że czasami mamy zaślepki na oczach. Za mną naprawdę trudne momenty, musiałam podjąć trudne życiowe decyzje, ale cieszę się, że w tym wszystkim nie straciłam siły i wiary w siebie. Na szczęście mam fantastycznych przyjaciół.

Podczas weekendu pojawiła się pani na Gali Gigantów Sportu Polska Press, podczas której spotkała swoich wiernych fanów. Dali pozytywny bodziec do kontynuowania kariery?
Jak najbardziej! Muszę też powiedzieć, że Gala była bardzo fajnym wydarzeniem. Najważniejsze jest przecież, żeby do sportu zachęcić najmłodszych, a oni się tutaj pojawili i to jest optymistyczne. Dzieci zawsze są najlepszą inwestycją, to one tworzą przyszłość. My możemy im teraz stworzyć dogodne warunki do uprawiania sportu, być może za kilka lat będziemy się cieszyć z ich sukcesów na arenie międzynarodowej. Świetną inicjatywą było także zorganizowanie pikniku rodzinnego, dzieciaki mogły zapoznać się z różnymi dyscyplinami sportu, zaznajomić się z ich specyfiką i może już dziś zachęcić się do uprawiania jednej z nich. Mieli też okazję do spotkania z wybitnymi sportowcami, których oglądają zazwyczaj tylko sprzed telewizora. Tak silne emocje, które towarzyszyły podczas tych krótkich rozmów mogą w nich wywołać naprawdę pozytywny efekt i wierzę w to, że tak się stanie. Kto wsie, może spotkałam właśnie przyszłych mistrzów olimpijskich?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wywiad z prezesem Jagiellonii Białystok Wojciechem Pertkiewiczem

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Dramat Marii Andrejczyk. "Mój organizm składał się jak domek z kart. Ruszyła lawina" - Portal i.pl

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki