Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Część szkół niepublicznych bierze pieniądze na tzw. martwe dusze?

Anna Mizera-Nowicka, Jacek Wierciński
Przemek Świderski
Niepubliczne szkoły ponadgimnazjalne namawiają do zapisywania się, nawet jeśli zapisani nie będą chodzić na zajęcia. Na każdą osobę dostają bowiem dotacje od samorządu. Jak twierdzą nasi Czytelnicy, wielu uczniów to "martwe dusze".

Pani Małgorzata z Gdyni opowiada, że gdy zapisywała się na zajęcia w studium wizażu, pracownicy namawiali ją, by zapisała się również do szkoły policealnej. - Przekonywali, że dzięki temu dostanę legitymację uprawniającą do zniżek na bowling czy w pubach. W rzeczywistości chcieli po prostu wyciągnąć za mnie pieniądze podatników - zaznacza.

Również pani Katarzyna z Sopotu przyznaje, że namawiano ją do zapisania. - Wahałam się, ale zapewniano mnie, że zapisując się, nic nie tracę. Wypisać zawsze się przecież można - relacjonuje. Przyznaje, że ostatecznie na zajęciach się nie pojawiła.

Czytaj także: Tylko młodzieżowe szkoły zawodowe

Jak pokazują dane Okręgowej Komisji Egzaminacyjnej, takich sytuacji może być więcej. Np. w roku szkolnym 2009/2010 na Pomorzu do takich placówek zapisanych było ponad 28 tys. uczniów. Nawet zakładając, że nauka trwa tam trzy lata, na ostatnim roku powinno być ok. 9 tys. osób. Tymczasem egzaminy końcowe zdawało niewiele ponad 3 tys. z nich.

Pracownicy Ministerstwa Edukacji Narodowej przyznają, że to nie ono decyduje, ile dostaną prywatne szkoły. - Minister przekazuje dotacje samorządom. Nie określa, jaka część z tych środków ma trafić bezpośrednio do szkół publicznych, a jaka do niepublicznych. O tym decyduje samorząd - tłumaczy Justyna Sadlak z MEN.

W Gdańsku, zgodnie z decyzją Rady Miasta, dotacje wynoszą od 148 do nawet 810 zł miesięcznie na jednego ucznia. - Łącznie w tym roku niepubliczne szkoły ponadgimnazjalne dostaną 23 miliony złotych - mówi Dariusz Wołodźko z magistratu.

Czytaj także: Wynagrodzenia nauczycieli to 90 procent subwencji

Gdynia do listopada wydała na takie szkoły prawie 7,2 mln zł, starogardzkie starostwo w przyszłym roku przekaże ponad 6,5 mln zł. Urzędnicy przyznają jednak, że nie są w stanie dokładnie sprawdzić, co dzieje się z tymi pieniędzmi.

- Trudno jest przeprowadzić kontrolę, która miałaby wykazać, ilu faktycznie uczniów przychodzi na zajęcia - przyznaje Krystyna Przyborowska, naczelnik Wydziału Edukacji w gdyńskim Urzędzie Miasta. - W takich szkołach pracuje zwykle dziesięciu nauczycieli i stu prawników, więc odzyskanie dotacji staje się bardzo trudne - dodaje.

W gdańskim magistracie urzędnicy przekonują, że rozwiązali ten problem. - Jeżeli chodzi o kłopot z "martwymi duszami", to już go nie mamy, stworzyliśmy elektroniczny system dotowania uczniów, gdzie rozpoznajemy ich po numerze PESEL. System wyłapuje każdy przypadek, gdy ten sam PESEL pojawi się gdzieś np. dwukrotnie - tłumaczy Wołodźko.

Czytaj także: Rozmowa z Franciszkiem Potulskim, byłym wiceministrem edukacji w rządzie Leszka Millera

Takie tłumaczenie nie przekonuje pani Katarzyny. - Ja byłam zapisana tylko w jednej szkole, więc system nie mógł wyłapać tego, że nie chodzę do szkoły.

To czysty zysk właściciela niepublicznej szkoły

Z Franciszkiem Potulskim, byłym wiceministrem edukacji w rządzie Leszka Millera, rozmawia Anna Mizera-Nowicka

__
Wysokość dotacji, jakie samorządy przekazują szkołom niepublicznym, jest uzależniona od liczby ich uczniów. Czy rzeczywiście ten system jest zły?
Na pewno budzi duże wątpliwości. Z jednej strony subwencje, jakie otrzymują samorządy na szkoły publiczne i prywatne, to ich dochód własny, z którym mogą zrobić, co chcą. Z drugiej jednak strony ustawodawca nakazuje im przekazać te pieniądze "za uczniem". W rzeczywistości jednak nie przekazuje ich uczniowi, lecz instytucji, która mówi, że tego ucznia uczy. Ale gdy na przykład uczeń przestaje przychodzić do szkoły w maju, bo ma egzaminy maturalne, szkoła od tego momentu nie zatrudnia już nauczycieli, bo nie ma kogo uczyć. Mimo to władze szkoły uważają, że bon finansowy i tak jej się należy. I faktycznie dostaje kolejne pieniądze w maju, czerwcu, lipcu i sierpniu. Te dotacje to jednak czysty zysk właściciela instytucji.

Czy można określić skalę tego problemu? Może sytuacja nie jest aż tak dramatyczna?
Wystarczy spojrzeć na liczby, by się przekonać, ile pieniędzy szkoły niepubliczne wyciągają na tzw. martwe dusze. Na przykład w powiecie kwidzyńskim jest ponad tysiąc uczniów, czyli w każdym poziomie, roczniku jest ich ponad trzystu. Do matury przystąpiło jednak tylko czterdziestu, a zdało ją zaledwie 18! To mam pytanie, za co te szkoły niepubliczne dostawały pieniądze?!

Jak można ten system usprawnić?
Mój pomysł jest taki, żeby samorządy zwracały koszty właścicielowi szkoły niepublicznej dopiero gdy uczeń zda maturę czy egzamin zawodowy. Dzięki temu w szkołach nie będzie tzw. martwych dusz, a właściciel nie będzie zatrudniał swojej cioci, tylko kogoś, kto tych uczniów naprawdę nauczy.

A co z uczniami, którzy z własnej woli przychodzą, zapisują się i potem już nigdy się nie pojawiają? To już chyba nie wina szkoły?
Do takich sytuacji raczej dochodziło, gdy był obowiązek wojska i młodzi ludzie w ten sposób przed nim uciekali. Teraz to nie jest tak częste. Należy przejrzeć system finansowania szkół niepublicznych.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki