Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chcę grać na żywo, a nie na YouTube

Justyna Degórska
Piotr Krzyżanowski
Adam Sztaba wraz ze swoją orkiestrą, która powstała na potrzeby telewizyjnego show „Taniec z gwiazdami”, występuje na scenie już od dekady. Jubileuszowy koncert zagra niebawem w Gdyni.

Z okazji jubileuszu 10-lecia Orkiestra Adama Sztaby koncertuje po całej Polsce. 16 kwietnia wraz z muzykami zagości Pan w Gdynia Arenie. Czego mogą spodziewać się goście, którzy wezmą udział w tym wydarzeniu?

Tego wieczoru zagramy sporo popisowych aranżacji, które najbardziej zapadły w pamięć słuchaczom. Pojawią się też znakomici wokaliści: Natalia Kukulska, Kasia Wilk, Piotr Cugowski i Kuba Badach, którzy zaśpiewają specjalnie przygotowane wersje rozmaitych piosenek. A z ekranu przemówią ważni dla nas artyści z Polski i ze świata, którzy opowiedzą o tym, co ich z nami łączy.

Skąd w ogóle wziął się pomysł na stworzenie tego projektu?

Jednym z najczęściej zadawanych pytań, jakie słyszałem od lat, było: kiedy i gdzie zagra pan koncert ze swoją orkiestrą? Rzeczywiście naszą domeną były koncerty telewizyjne lub zamknięte, grane z reguły dla wielkich koncernów. Stwierdziłem więc, że nadszedł czas, aby zagrać dla tych, którzy od dawna chcieli posłuchać nas na żywo, a nie tylko na YouTube.

Orkiestra istnieje już od dekady. Jak wspomina Pan jej początki?

Moja orkiestra powstała trochę z przypadku, bo na potrzeby „Tańca z gwiazdami”. Ale ja od zawsze marzyłem o takim składzie, więc propozycja reżysera Wojciecha Iwańskiego okazała się przełomowa. Byłem mocno przejęty, ale i szczęśliwy, że w programie telewizyjnym spora orkiestra łącząca instrumenty akustyczne i elektronikę, gra w pełni na żywo i odnajduje się zarówno w klasycznym walcu, jak i swingu, rumbie, sambie, aż po nowoczesne brzmienia. Początki bywają z reguły fascynujące, ale do dziś praca z tymi muzykami przynosi mi wręcz dziecięcą radość i spełnienie.

Wystąpił Pan m.in. z Michaelem Boltonem, koncertował na gali wręczenia nagród papieskich Totus 2009 i stworzył oprawę muzyczną do Europejskich Letnich Igrzysk Olimpiad Specjalnych. Ciekawych wydarzeń więc nie brakowało …

Ten zawód charakteryzuje nieprzewidywalność. Być może dlatego tak wielu ludzi do niego lgnie. Miałem przyjemność stanąć na jednej scenie ze moimi mistrzami: Stingiem, Quincy Jonesem czy Chrisem Botti. I wszystkie te spotkania zdarzyły się niejako z przypadku. Choć chyba nic nie dzieje się przypadkowo… I być może zabrzmi to banalnie, ale z własnego doświadczenia mogę powiedzieć, że jeżeli w to, co robimy, wkładamy całych siebie, to prędzej czy później poczujemy realny efekt. Tłumacząc na potoczny język, oznacza to wiele nieprzespanych nocy i mnóstwo wyrzeczeń. Z pasją trudno dyskutować.

Czy ma Pan w planach kolejne tego typu projekty?

Lubię zmienność, więc pewnie pojawią się nowe pomysły, nowe przedsięwzięcia. W lipcu tego roku czeka mnie spotkanie ze zdecydowanie największą widownią, przed jaką do tej pory występowałem - Światowe Dni Młodzieży. Będę odpowiadał za muzyczną oprawę dwóch dni: powitania Papieża Franciszka i Koncertu Uwielbieniowego. Podczas tych wydarzeń będę dyrygował specjalnie stworzoną na tę okazję 80-osobową orkiestrą symfoniczną i 300-osobowym chórem.

Po raz pierwszy widzowie zobaczyli Pana na ekranach swoich telewizorów podczas pierwszej edycji programu „Taniec z gwiazdami”. To wtedy stał się Pan rozpoznawalny na szeroką skalę …

Myślę, że program „Idol”, w którym byłem pianistą i aranżerem, emitowany kilka lat wcześniej, był tym pierwszym ważnym epizodem z telewizją. Wtedy zrozumiałem, że nawet pełniąc rolę drugoplanową jestem w pełni widoczny, a uważni słuchacze wszystko „wysłyszą”. Nie mogę więc pozwolić sobie na odpuszczenie w czymkolwiek. A „Taniec z gwiazdami” był momentem, w którym zaistniałem jako dyrygent niekojarzący się z typowym dyrygentem wraz z orkiestrą grającą też dość nietypowo. I, co ciekawe, nie było to wystudiowane - wszystko działo się spontanicznie.

Po „Tańcu z gwiazdami” pojawiły się kolejne propozycje programów, w których wziął Pan udział - „Fabryka Gwiazd”, „Must Be The Music”. Polubił Pan więc chyba szklany ekran…

Polubiłem wyzwania. W każdym z tych programów były one inne, ale najwyraźniej są one dla mnie ważne. A sama telewizja to nic innego, jak kanał przesyłania informacji, który w jednym czasie dociera do ogromnej liczby ludzi. Dzięki temu mogę dotrzeć do ludzi, którzy być może nigdy nie poszliby na koncert, a za chwilę sięgną po nagrania czy to Orkiestry Glenna Millera, czy Symfonii Beethovena, Czajkowskiego, Brahmsa. Społeczeństwo osłuchane z dobrą muzyką staje się bardziej wrażliwe i tolerancyjne na świat, który nas otacza.

Słynie Pan z niebanalnych pomysłów. W zeszłym roku przygotował Pan m.in. nowe, orkiestrowe aranżacje utworów Grzegorza Ciechowskiego. Co w nadchodzącym czasie zamierza Pan wziąć na warsztat?

Po koncercie „Grzegorz Ciechowski. Spotkanie z Legendą” poczułem, że w temacie koncertów tzw. wspominkowych muszę zrobić sobie przerwę. Może dlatego, że uważam go za swój najważniejszy koncert telewizyjny, w którym powiedziałem też dużo o sobie. Ale, jak wspomniałem wcześniej, ten zawód to wieczna nieprzewidywalność. Wyczekuję tego, co za chwilę pojawi się na horyzoncie. A inspiracji we współczesnym świecie nie brakuje. Gorzej z tempem życia, które mało sprzyja w mozolnym procesie zapełniania nutami białej kartki. Jak mawiał słynny dyrygent i kompozytor Leonard Bernstein: „Jeżeli ktoś powie ci, że muzyka coś opisuje, zapomnij o tym. Muzyka po prostu jest”.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki