Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Arka Gdynia zagra z Miedzią Legnica w ćwierćfinale Pucharu Polski

Janusz Woźniak
Tomasz Bołt/Polskapresse
Rozgromienie ekstraklasowej Korony Kielce 5:1 i awans Arki Gdynia do ćwierćfinału Pucharu Polski musiały zrobić duże wrażenie. Radość jest zrozumiała, ale stanowczo przestrzegałbym przed euforią. Nie tylko dlatego że rywale grali w mocno eksperymentalnym składzie, ale i dlatego że przed żółto-niebieskimi trudne i ważne zakończenie jesiennej części I-ligowych rozgrywek. Dobrą i skuteczną grę gdynianie muszą teraz pokazać w sobotę, w wyjazdowym meczu z Olimpią Grudziądz.

Niemniej warto jeszcze wrócić do pucharowego meczu z Koroną. Goście może nie palili się do wygranej, ale nie spodziewali się sportowej kompromitacji, jaką bez wątpienia była tak wysoka porażka.

- Tutaj nie ma żadnego usprawiedliwienia. Jeśli masz koszulkę Korony, to nie można szukać usprawiedliwienia, że był to drugi skład. Ponieśliśmy zasłużoną, chociaż pewnie za wysoką, porażkę - mówił rozgoryczony po meczu kielecki napastnik Daniel Gołębiewski.

- Dziś zobaczyliśmy najgorszą twarz Korony. Moi piłkarze nie mieli w grze tej pasji, którą mieli rywale - wtórował mu na konferencji prasowej hiszpański trener kielczan Juan Martin.

Oczywiście zupełnie inne nastroje panowały w ekipie żółto-niebieskich.

- Gratuluję chłopakom, którzy rozegrali dzisiaj naprawdę dobry mecz - nie krył radości i satysfakcji prowadzący Arkę w pucharowej potyczce drugi trener Robert Wilczyński. - Nie zapominam, że pierwszym szkoleniowcem jest Paweł Sikora, nie zaprzeczam, że praktycznie cały czas byliśmy w kontakcie, że wspólnie ustalaliśmy plan tej sportowej batalii, ale dziękuję mu, że jego przymusowa nieobecność pozwoliła mi przeżyć tak radosne chwile na ławce trenerskiej - przytomnie mówił na konferencji prasowej Wilczyński.

Największym sportowym sukcesem w historii Arki jest zdobycie Pucharu Polski w 1979 roku, kiedy żółto-niebiescy w finale pokonali Wisłę Kraków 2:1. Piękna historia, piękne wspomnienia. Myślę, że dzisiaj, mimo wszystko, nikt nie zakłada podobnego scenariusza. Chociaż może warto mieć marzenia, tym bardziej że z tegorocznej rozlosowanej już pucharowej drabinki wynika, że dopiero w finale mogłaby się Arka spotkać z… Lechią Gdańsk, która też gra nadal w tych rozgrywkach. To byłby dopiero trójmiejski - chociaż na Stadionie Narodowym w stolicy - derbowy finał!

Teraz warto przypomnieć tegoroczną drogę Arki do ćwierćfinału Pucharu Polski. Gdynianie zaczęli od wyjazdowego zwycięstwa nad Pelikanem Łowicz 2:1. Jedną z bramek strzelił wówczas Mateusz Szwoch. Później był gdyński horror i wygrana po dogrywce 3:2 z Ruchem Chorzów. Jedną z bramek strzelił wtedy Szwoch. Środowy sukces 5:1 nad Koroną też zapamiętamy z najpiękniejszego gola w tym spotkaniu, autorstwa… Szwocha. Jak widać, bez goli w każdym pucharowym meczu utalentowanego 21-latka Arce trudno byłoby utrzymać się w pucharowych szrankach. Niech więc nadal tak trzyma.

A co Szwoch miał do powiedzenia po meczu z Koroną?

- Przed meczem tata i mama podpowiadali mi, żebym więcej strzelał na bramkę. Posłuchałem rodziców i im też dedykuję tego pięknego gola zdobytego w meczu z Koroną - mówił z uśmiechem Mateusz.

Emocje związane z rywalizacją w Pucharze Polski wrócą do Gdyni w marcu przyszłego roku. Wówczas zaplanowane są ćwierćfinałowe spotkania. Niespodziewanie rywalem Arki będzie w nich Miedź Legnica, która pokonała 2:0 wicemistrzów Polski - Lecha Poznań.

Szukasz więcej sportowych emocji?


POLUB NAS NA FACEBOOKU!">POLUB NAS NA FACEBOOKU!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki