Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Antoni Czarkowski, radiesteta: Każdy chce żyć i każdy tak samo boi się cierpienia

Irena Lednicka
Irena Łaszyn
Niektórzy mówią, że to czym się zajmuje to szarlataneria, inni twierdzą, że ratuje wtedy, gdy konwencjonalna medycyna nie może pomóc. Przychodzą do niego różni ludzie: ubodzy i bogaci, wykształceni i biedni. Zdarzają się nawet proszący o dyskrecję lekarze. Mowa o Antonim Czarkowskim, bioenergoterapeucie i radiestecie.

Jedni mówią, że to dar, inni - że to szarlataneria. Ale nawet niedowiarki proszą o wsparcie, gdy medycyna konwencjonalna okazuje się bezradna. I gdy się zdarza cud, bo guz znika, ból mija, a ciężko chory człowiek staje na nogi, na wizytę zapisują się… lekarze. Oczywiście, proszą o dyskrecję.

- Przychodzą do mnie różni ludzie, bo każdy chce żyć i każdy boi się cierpienia. Ojciec Czesław Klimuszko, franciszkanin, też leczył w sposób niekonwencjonalny - wyjawia Antoni Czarkowski, bioenergoterapeuta i radiesteta.

Pan Antoni od kilkunastu lat mieszka w Toruniu. Przedtem miał dom w Nowym Mieście Lubawskim i tam przyjmował pacjentów. Przyjeżdżali do niego chorzy niemal z całej Polski. Wykształceni i mniej wykształceni, biedni i bogaci, prości robotnicy i osoby na stanowiskach. Było ich tak wielu, że się ustawiali w gigantycznych kolejkach. Potrafili czekać dzień i noc, tak byli zdesperowani. Zmotoryzowani spali w samochodach, niezmotoryzowani - gdzie się tylko dało.

Mieszkańcy Nowego Miasta Lubawskiego do dziś te sceny wspominają. Zwłaszcza że niektórzy przyjezdni szukali protekcji u sąsiadów i znajomych.

Dwie doby w kolejce

Eugenia Furtak mieszka w Wąbrzeźnie, na piętrze starej kamienicy. Ma 86 lat, a po stromych schodach zbiega jak nastolatka.
- Zawdzięczam to Antoniemu Czarkowskiemu - podkreśla. - Gdy po raz pierwszy do niego pojechałam, prawie 30 lat temu, byłam bardzo chora. On przyjmował wtedy jeszcze w Nowym Mieście Lubawskim, stały do niego tłumy. Ja też się w tę kolejkę ustawiłam. Była niedziela, a ja załapałam się na wizytę dopiero… we wtorek wieczorem.

Wtedy ludzie mieli więcej cierpliwości i więcej wiary. Jeśli więc ktoś wierzył, że uzdrowiciel mu pomoże, to nie patrzył na niewygody. Pani Genia nie patrzyła i dwie noce spędziła na twardej ławce. A w dzień, żeby nie siedzieć bezczynnie, jeszcze pomagała wyrywać chwasty w ogródku.

- Pan Antoni cały czas pracował - wspomina pani Genia. - Był zmęczony tak samo jak ja. Ale spojrzał na mnie i już wszystko wiedział. Że się przewracam, że mam krwiaka z prawej strony głowy, że cierpię na sprawy kobiece, że dokuczają serce, wątroba i żołądek. Przez godzinę przekazywał energię rękami, masował mi nogi. Po wizycie pognałam do pociągu, w ogóle nie czułam zmęczenia.

Potem przywiozła do uzdrowiciela pięcioro krewnych. Wszystkim pomógł. Ale najbardziej zapadł jej w pamięci taki przypadek: Był u pana Antoniego upośledzony chłopiec, który ledwie się poruszał. Po zabiegu wyszedł na podwórko i zniknął. Szukali go, wołali. Okazało się, że wdrapał się na sam czubek takiego słupa, przy którym stał stóg słomy!

- Ja też odzyskałam siły, przestałam się przewracać, a krwiak zniknął - zapewnia pani Genia. - Antoni mnie uratował. On naprawdę czynił cuda. Leczył beznadziejne przypadki, wyczuwał różne rzeczy, nawet czyjąś śmierć w innym mieście. Wiedział o tym zdarzeniu, zanim jeszcze zadzwonił telefon i rodzina przekazała smutną wiadomość.

Pani Genia mówi, że po tych zabiegach u pana Antoniego przez 20 lat nie była u lekarza.
Ale teraz od czasu do czasu chodzi. W jej wieku trzeba na siebie uważać, choć też nie można się nad sobą rozczulać. Dlatego pani Genia, tak jak dawniej, sama sprząta, pierze, gotuje, lepi pierogi. Znajomi mówią, że najlepsze są te z kaszą gryczaną i twarogiem, na kruchym cieście.

- A gdy gorzej się czuję, sięgam po… wahadełko - wyjawia pani Genia. - Próbuję sobie sama pomóc. Antoni powiedział, że to możliwe, bo wyczuwa u mnie dużą energię.

Wielka moc

Antoni Czarkowski nie ma wykształcenia medycznego. Przez wiele lat zajmował się budowlanką, majsterkowaniem i pracą na roli. O radiestezji i bioenergoterapii nie miał pojęcia. Skąd mu się więc wziął ten dar uzdrawiania? Jak go odkrył?

- To nie ja, tylko znany gdański bioenergoterapeuta, dziś już nieżyjący, Jan Król - wyjaśnia pan Antoni. - Pojechałem do niego, gdy zacząłem mieć kłopoty z nogami. Już prawie nie mogłem chodzić, lekarze podejrzewali chorobę Bürgera, planowali amputację. Nie chciałem się na nią zgodzić, szukałem ratunku. Ale Król orzekł, że ja jego pomocy nie potrzebuję, bo sam potrafię sobie pomóc, wykorzystując energię, która jest we mnie. Wyczuł u mnie wielką moc. Miałem wtedy czterdzieści parę lat.
Pan Antoni zainwestował w wahadełko, zaczął nad tą energią pracować. Dolegliwości, na jakie się skarżył, wkrótce ustąpiły. Nawet sobie wyleczył wielkie znamię, jakie miał na czole, takie jak u Gorbaczowa.

Gdy się przekonał, że ta energia działa, zajął się innymi ludźmi. Pacjenci potrafili go odnaleźć nawet w sanatorium. Jedni chcieli, żeby ich leczył, inni - żeby wskazał odpowiednie miejsce pod budowę studni lub domu.

Nie potrafi powiedzieć, ilu osobom pomógł. Nigdy tych chorych nie liczył. Nie wszystkich też pamięta. Ale krawcowej, która miała dłonie pokryte… zamszem, nie zapomni. Biedna była, nie mogła pracować. Wystarczyły trzy-cztery wizyty i "zamsz" zniknął. Postawił też na nogi jedną panią z Piaseczna, która się poruszała na wózku. Jak tego dokonał?
- Czarkowski jestem, to czaruję - uśmiecha się pan Antoni.

A po chwili dodaje, że te jego "czary" szczególnie działają w przypadku bezpłodnych kobiet, które marzą o dziecku. Setki razy im pomagał, wzmacniał energetycznie. I potem setki dzieci przyszło na świat.

W szufladach przechowuje zdjęcia, przesłane przez chorych. Gdy tylko może, to na nie "oddziałuje". Ale nie zawsze - uprzedza - fotografia wystarczy. Czasem musi zobaczyć człowieka. Spojrzy i już wie, w jakim miejscu ten ktoś mieszka, na jakim gruncie stoi dom, jak przebiegają cieki wodne. Wielu chorób można uniknąć, przestawiając łóżko albo używając odpromiennika, niwelującego oddziaływanie złych prądów.

- Takie skrzyżowanie cieków, niewidoczne gołym okiem, może narobić wiele zła - twierdzi pan Antoni. - Wpływa nawet na pracę mózgu.

Przyjdzie pani trzy razy

Pani Małgorzata pracowała w uzdrowisku, do którego przyjechał na kurację. Usłyszała o nim od innego pacjenta. Ledwie pomyślała, że i jej mógłby pomóc, natychmiast się pojawił.

- Usiadł przy stoliku, wyjął wahadełko i trzymając je nad moją otwartą dłonią, dokładnie wyliczył wszystkie moje problemy zdrowotne - wspomina. - Zamurowało mnie. Od paru lat cierpiałam bowiem z powodu silnego bólu kości obojczyka. Upadłam kiedyś na kant metalowej skrzyni, miałam pęknięcie kości, a potem przeciągający się stan zapalny. Pomagała jedynie krioterapia, ale tylko na jakiś czas, potem ostry ból powracał. W dodatku zauważyłam pojawiający się obrzęk. Zaczęłam myśleć o zrobieniu mammografii, bałam się…

W jej życiu było dużo trudnych chwil: walka o zdrowie syna, nagła śmierć ojca, chora na serce i ciągle wpadająca w choroby matka, śmierć starszego brata po nieudanym przeszczepie wątroby. Była więc zestresowana, załamana, wykończona.
- Pan Antoni powiedział mi później, że bałam się własnego cienia - opowiada. - A podczas tamtego pierwszego spotkania oznajmił: Proszę się nie martwić, przyjdzie pani do mnie trzy, może cztery razy i ja panią wyleczę.

To leczenie wyglądało tak: Kazał usiąść na krześle, wyciągnął ręce nad jej głową. Pani Małgorzata pamięta, że już po krótkiej chwili poczuła fale ciepła, ono powoli po niej spływało.

- Najdłużej przykładał dłonie w miejsce pękniętej kości obojczyka - relacjonuje. - Miałam wrażenie, że jakieś silne magnesy wyciągają ze mnie stan zapalny, bo ból stopniowo się zmniejszał. Z każdą kolejną wizytą stawałam się mocniejsza. Tak jakby ktoś poprzekładał klocki domina w moim organizmie…

Minęły prawie trzy lata. Pani Małgorzata twierdzi, że jest innym człowiekiem. Ból obojczyka ustąpił, podobnie jak nerwica. Stała się spokojna i zdystansowana.

- Pan Antoni, mimo niezwykłej skromności, doskonale sobie zdaje sprawę z tego, jak wiele może dać drugiemu człowiekowi - uważa pani Małgorzata. - Dziękuję jemu i losowi, że miałam szczęście go spotkać.

W głowę zachodzą

Danuta Kopaczewska ze Świecia nad Wisłą: - Najpierw pana Antoniego poznała moja mama. To było w czasach, gdy jeszcze przyjmował w Nowym Mieście Lubawskim, a ludzie czekali w samochodach całą noc, żeby się do niego dostać. Kiedy medycyna jest bezsilna, a człowiek potrzebuje ulgi w cierpieniu, chwyta się każdej szansy. My z mężem też do pana Antoniego jeździliśmy, ale już do Torunia, gdzie się przeprowadził. Dolegliwości ustępowały po każdej wizycie. Jesteśmy wdzięczni losowi, że mogliśmy poznać osobę obdarzoną takim darem od Boga, która tak dużo robi dla ludzi i niczego w zamian nie oczekuje.

Waldemar Olejniczak, mieszkaniec Sierpca, nie może się nadziwić, że pan Antoni potrafi postawić trafną diagnozę wyłącznie na podstawie zdjęcia. A tak właśnie jest w przypadku jego bliskich.

- Moja mama 10 lat temu zachorowała na białaczkę, przeszła chemioterapię, ale czuje się całkiem dobrze - opowiada. - Podobnie jak ojciec, który jest po operacji na jelicie grubym i po chemioterapii. Wierzę, że zawdzięczają to panu Antoniemu, do którego zwróciłem się o pomoc. Gdy przyjeżdżam, on nawet nie pyta, jaki jest stan. Od razu mówi: "U rodziców wszystko w porządku". W głowę zachodzę, skąd to wie…

Synowi pana Waldemara też pomógł. Wystarczyło, że spojrzał na zdjęcie, a wielkie plamy uczuleniowe zaczęły ustępować. Poradził sobie z tym, z czym sobie nie radzili dermatolodzy. - Podczas kolejnej wizyty pan Antoni sam oznajmił, że problem u syna zniknął, choć jeszcze nie zdążyłem mu powiedzieć, jak się sprawy mają - relacjonuje pan Waldemar.

Z pacjentką do ołtarza

Pani Grażyna jest magistrem matematyki, myśli racjonalnie. Gdyby więc nie widziała tych wszystkich "cudów" na własne oczy, to by pewnie nie uwierzyła, że się zdarzyły naprawdę. Tak się jednak składa, że od dwudziestu paru lat dzieli z panem Antonim życie. Widuje więc jego pacjentów, poznaje ich przypadłości, śledzi efekty zabiegów.

- Ja też byłam pacjentką - nie ukrywa Grażyna Czarkowska. - Pojechałam do Antoniego, do Nowego Miasta Lubawskiego, bo miałam problem z lewym uchem. Przestałam słyszeć, a lekarze byli bezradni. Bałam się, że to koniec mojej zawodowej kariery. Antoni przyłożył dłonie do mojej głowy, poczułam ciepło przechodzące z jednego do drugiego ucha. Po trzech seansach słuch odzyskałam. Byłam szczęśliwa i zafascynowana tym, co się stało - dodaje Czarkowska.

Nie przypuszczała jednak, że wizyta u bioenergoterapeuty będzie miała ciąg dalszy. Antoni był wdowcem, o dwadzieścia parę lat od niej starszym, miał dorosłe dzieci. A ona mieszkała w Toruniu, pracowała z młodzieżą, żyła własnym życiem. Takich rzeczy nie da się jednak przewidzieć.

- Pobraliśmy się, urodziła się nam córka - opowiada pani Grażyna. - Antoni twierdzi, że Magda też ma talenty radiestezyjne i moc uzdrawiania, ale ona nie chce się tym zajmować. Studiuje geodezję, ma inne plany.

- Większość ludzi w taką uzdrawiającą energię nie wierzy. Twierdzi, że to zwykła szarlataneria.
- Na pewno jest wielu naciągaczy - zgadza się pani Grażyna. - Niektórzy robią to wyłącznie dla pieniędzy. Antoni jest inny. On chce po prostu pomóc, niekiedy kosztem własnej rodziny. Już się przyzwyczaiłam, że po naszym mieszkaniu kręcą się obcy ludzie.

Trzeba naładować akumulatory

Dziś Antoni Czarkowski ma 86 lat i sam niedomaga. Właśnie wrócił ze szpitala, wkrótce czeka go kolejny zabieg. Mimo to nie potrafi odmówić, gdy ktoś prosi go o pomoc.

- To dla niego duży wysiłek, dlatego usiłuję go chronić - mówi pani Grażyna. - Ulegam rzadko i tylko w przypadku stałych pacjentów.

Właśnie się pojawia Józef Hołubek, rocznik 1944, torunianin. Twierdzi, że jedynie pan Antoni może go postawić na nogi.
- A co panu dolega?

- To głęboka wegetatywna nerwica - odpowiada. - Nabyta w wyniku ciężkich przeżyć, o których wolałbym nie mówić. Zaczęło się od silnych drgawek, takich jak u ludzi chorujących na padaczkę. Pojawiały się, ledwie zamykałem oczy. Lekarze nie potrafili znaleźć przyczyny. A ja pracowałem na dyrektorskim stanowisku, prowadziłem zespoły muzyczne, śpiewałem w chórach, chciałem być sprawny.

Po raz pierwszy przyjechał do pana Antoniego 10 lat temu. I od tej pory wraca, gdy dopada go znużenie, czuje się wyczerpany i traci ochotę do życia.

- Siadam, pan Antoni operuje wahadełkiem, po chwili unosi nade mną ręce. Najpierw pojawiają się drgawki, jakby mnie ktoś podłączył do prądu, potem słabnę, zaczynam ziewać, rozluźniam się, jest coraz lepiej. Wychodzę "doładowany".
Pan Józef mówi, że wciąż prosi pana Boga o długie życie dla pana Antoniego. Bo jakby jego zabrakło, to i z nim byłby pewnie koniec.

Jedno jest pewne: Żeby bioenergoterapeuta pomógł, trzeba w uzdrawiającą moc energii wierzyć. Tylko wtedy zdarzają się cuda.

Irena Lednicka
[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki