Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Anna Rybicka: Sukcesu nie możesz kupić

Adam Mauks
Archiwum Sietom AZS AWFiS Gdańsk
Z Anną Rybicką, jedną z najbardziej utytułowanych polskich florecistek, zawodniczką Sietomu AZS AWFiS Gdańsk, rozmawia Adam Mauks

Jak długo uprawiasz szermierkę?

- W wieku 11 lat zaczęłam chodzić do szkoły sportowej w Oliwie, ale wtedy trenowało się w piwnicach. Trenuję zatem, o mój Boże, 24 lata. Pochodzę z Sopotu, do szkoły w Oliwie trafiłam dzięki temu, że w wieku 7 lat spotkałam w sopockiej "Ósemce" Longina Szmita, który miał wówczas 27 lat i uczył mnie wuefu. Uwielbiałam te zajęcia, bo trener miał do nas podejście. Przeszłam do "70." w roku 1990, a 20 lat później, w 2010, zdobyłyśmy z Sylwią, Kasią i Karoliną [Gruchałą, Kryczało i Chlewińską - przyp. red.] srebrny medal mistrzostw świata w Paryżu w drużynie, z Longinem Szmitem w roli trenera reprezentacji. Jako dziecko byłam jego oczkiem w głowie, choć siłą rzeczy także sporym wyzwaniem. Niezwykle ważną postacią w moim sportowym życiu jest pan Stanisław Szymański.

Dlaczego?

- Kiedyś czasy były ciężkie, nie było pieniędzy na żadne wyjazdy zagraniczne, a ja swój pierwszy medal mistrzostw świata kadetów - srebro w Bonn w 1992 roku - zdobyłam dzięki temu, że pan Szymański wziął swoją ładę, na dach wrzucił nasze szermiercze torby i zwyczajnie nas tam zawiózł. Jako seniorka przeszłam pod skrzydła pana Tadeusza Pagińskiego, ówczesnego trenera reprezentacji. Z nim nasza floretowa drużyna, składająca się najczęściej z Sylwii, Magdy [Mroczkiewicz - przyp. red.], Gosi [Wojtkowiak] i mnie święciła największe triumfy. Pierwszy medal w historii żeńskiego floretu, brąz w 1998 r., potem wicemistrzostwo olimpijskie w Sydney w 2000 r., mistrzostwo Europy w 2002 i 2003 r., a także mistrzostwo świata w Hawanie w 2003 r. Szkoda, że w 2004 roku w Atenach nie było drużynowego floretu. Miałyśmy wtedy wielkie szanse na olimpijskie złoto.

Teraz też trening sprawia Ci radość?

- Zastanawiam się, czy jest coś, co sprawia mi większą radość niż walka, choć lubię też pływać i biegać. Większość zajęć, zwłaszcza kobiecych, typu szycie, błyskawicznie mnie nudziło. Moja mama śmiała się, że wszystko w moim życiu musiało się ciągle zmieniać, jak w kalejdoskopie. Taka jest właśnie walka szermiercza. To jak szachy lub gra strategiczna, tyle że wymaga też dobrego przygotowania fizycznego. Walka pochłania w stu procentach. Nie ma jednoznacznych recept na zwycięstwo, nieprzewidywalność tego sportu jest niezwykle pociągająca.

Jak wygląda Twój dzień?

- Wstaję o godz. 6.20, o 7 jadę do pracy w Gdyni, gdzie jestem do 16.30, potem wsiadam w auto i pędzę do Oliwy na trening, który trwa do 19. Potem czasem basen, czasem ćwiczenia, ale zazwyczaj zakupy. W domu jestem około godz. 21. Inaczej jest na obozie, mam wtedy dwa treningi dziennie i biorę urlop z pracy. Jeśli mam wolny weekend, dbam o ćwiczenia ogólnorozwojowe. W moim wieku niekiedy taki trening jest ważniejszy niż ćwiczenia specjalistyczne.

Czy można pogodzić pracę zawodową i uprawianie sportu na wyczynowym poziomie?
- Nie ma jakiegoś konkretnego sposobu i jest to dość trudne. W pracy wybrałam dziedzinę, która mnie interesuje i dlatego robię to z przyjemnością, co nie zmienia faktu, że obowiązków jest dużo. Biorę laptopa na zawody i obozy, pracuję z domu, a zaległości nadrabiam w weekendy. Bardzo chciałam pracować po studiach. Nie potrafiłam żyć tylko sportem i cieszę się, że mi się to do tej pory udawało. Miałam kilku wspaniałych, elastycznych szefów, którzy ufali mi i wiedzieli, że czy jestem, czy też mnie nie ma, moja robota będzie zrobiona.

Jak reagują znajomi, przełożeni w pracy na Twoje dokonania na szermierczych planszach?

- Moimi najbliższymi współpracownikami są: Hindus, Chinka , Anglik i Litwinka. To naprawdę wspaniali kibice. Choć przyznam, że sportem zazwyczaj interesują się mężczyźni. Kobiety w mniejszym stopniu, ale potrafią zaskakiwać sportową wiedzą.

Czy w ogóle masz czas na relaks?

- Jeśli pracuje się dużo i intensywnie, to odpoczynek jest ważny, bez niego ani rusz. Odpoczywam na basenie i biegając nad brzegiem morza. Poza tym nauczyłam się relaksować podczas wyjazdów. Np. w samolocie, czytając niemądre gazety i pijąc wino. Na obozach dziewczyny się ze mnie śmieją, że jestem zupełnie nieprzytomna. Włączam tryb uśpiony i koncentruję się tylko na treningach. Poza tym słucham muzyki w pracy, kiedy nie prowadzę szkoleń i pracuję na komputerze. Czasem śpiewam, gdy jadę samochodem. Najbardziej jednak lubię po zawodach pójść na kolację z dziewczynami albo spotkać się ze znajomymi. Wtedy rozmawiamy, śmiejemy się do rozpuku, czasem na coś się wściekamy i jest wspaniale. Mam też rodzinę, na którą mogę liczyć: mamę, dwóch braci i siostrę.

Jak długo będziemy Cię widzieć na zawodach z floretem w dłoni?

- Myślę, że już niedługo. To ostatnie moje chwile z tym sportem, ale chyba po zakończeniu przygody z floretem będę czasem wpadać na walki. Znam parę osób, które tak się relaksują. Mamy w Gdańsku wspaniały klub weteranów, choć ja pewnie chętnie powalczyłabym jeszcze z dziewczynami. Szermierka jest jednak wyjątkowym sportem. Można ją uprawiać długo, bo są w niej zawodnicy po czterdziestce, którzy potrafią taktyką wygrywać z młodymi, bardziej dynamicznymi i szybszymi szermierzami. Giovanna Trillini walczyła w zeszłym roku w Gdańsku podczas Dworu Artusa, mając 42 lata.

A co po zakończeniu kariery?

- Nie chciałabym o tym teraz mówić. Część jest w fazie realizacji, myślę o kilku wariantach. Ale mogę powiedzieć, że marzy mi się własna szkoła szermierki.

Jak wyobrażasz sobie tę szkołę?

- Mam swój pomysł, troszkę inny od tradycyjnego modelu, przede wszystkim dopuszczający wszystkich chętnych i amatorów. Poza tym uważam, że szermierka zawsze pozostanie sportem niszowym. Celowo nie mówię elitarnym, bo w samym Paryżu jest 50 klubów szermierczych. Zatem jej miejsce jest w teatrze, kinie, a nie na stadionie. Nasze ubrania są białe i szykowne, w szermierce nie ma praktycznie dopingu i obowiązują surowe zasady dotyczące zachowania na planszy. Sensacją i agresją nie przyciągamy uwagi kibiców. Raczej gwałtownymi zwrotami akcji w walce i całkowitą nieprzewidywalnością końcowego wyniku. Emocjami.

Warto uprawiać szermierkę?

- Warto, bo nie jest tak wyniszczająca, jak wiele innych wyczynowych dyscyplin. Nasze treningi są bardzo ciężkie, ale nie katorżnicze, bazują na technice. Ważna jest wola walki, a nadmiar treningu może ją zniszczyć. Szermierka pozwala na przeżycie wspaniałych emocji i na wybicie się do poziomu olimpijskiego, bo mamy w Gdańsku dobrą szkołę floretu. Dla dzieci i młodzieży to letnie i zimowe obozy, zarówno szermiercze, jak i narciarskie. Poza tym, obserwując i przebywając w różnych środowiskach, doszłam do wniosku, że sport - mimo wszystko - pozostaje jedną z najczystszych dziedzin życia. Wybitnego wyniku sportowego - tak jak miłości, młodości, rodziny - kupić nie można. W sporcie doskonały zawodnik zostanie zauważony. W innych dziedzinach nie zawsze ci najlepsi dochodzą na szczyty.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki