"Ambassada", najnowsza komedia Juliusza Machulskiego, miała swoje przedpremierowe pokazy, (także w Gdańsku), zatem film zdążył przetoczyć się przez media jeszcze przed swoją kinową premierą w ten weekend. Z opiniami spotkał się najrozmaitszymi, i takimi, że to tektura, i takimi, że to kapitalna zabawa. Jeśli widziało się film i na przedpremierze, i w kinie, można było po pierwsze zauważyć, że w kinie ludzie śmieją się jakby mniej niż na pokazie z udziałem ekipy filmowej. A po drugie - co innego zaczyna wtedy wydawać się w "Ambassadzie" najważniejsze. Za pierwszym razem widzi się przede wszystkim Roberta Więckiewicza jako Hitlera i Adama Darskiego jako Ribbentropa. Za drugim razem wyraźniej widać, że nie oni są tutaj głównymi figurami.
Głównymi figurami są przecież nie Hitler i Ribbentrop, tylko sympatyczna para młodych warszawiaków, Mela i Przemek, którzy korzystają z gościnności wuja Oskara i zajmują na czas jego wyjazdu apartament mieszczący się w kamienicy przy ul. Pięknej 15. W kamienicy do 1939 roku mieściła się ambasada Niemiec, co jest punktem wyjścia zwariowanej historii, polegającej na podróżach w czasie i wymyślaniu alternatywnej wersji historii. Ale nie ta przeszłość jest najważniejsza, tylko współczesność, a w niej Mela i Przemek. Ona jest dobrze zorganizowaną dziewczyną, która wiedzę o historii zawdzięcza klikaniu na Wikipedię, on to nieco niezgułowaty, ale sympatyczny chłopak, który próbuje zarobić na pisaniu alternatywnych historii XX wieku. Oboje są mili i naiwni, do tego stopnia, że aż serialowi, bo takich miłych młodych ludzi spotyka się w Polsce właśnie w serialach, a nie w życiu.
Jeszcze jednym ważnym bohaterem "Ambassady" jest kot wuja Oskara o imieniu Winston. To właśnie Winston dokonuje tego, czego nie byli w stanie dokonać wspólnie Mela i Przemek, czyli kieruje historię XX wieku na takie tory, byśmy my, Polacy, przeszli przez to stulecie suchą nogą, bez traum, wojen, powstań i okupacji.
Związek tych trzech postaci, czyli Meli, Przemka i Winstona, jest ścisły. Najpierw Winston podstępnie przebiegł pod nogami schodzącego po schodach sobowtóra Hitlera, niejakiego Lepkego (w obu rolach Robert Więckiewicz), który skręca kark. Ponieważ w ten sposób giną w "Ambassadzie" i Hitler, i jego sobowtór, a kolejnego sobo-wtóra nie udało się nazistowskim dygnitarzom od ręki znaleźć, II wojna światowa nie wybucha, nie ma też potem ani okupacji, ani Powstania Warszawskiego, Lwów jest nadal polski, panoramy Warszawy nie szpeci iglica Pałacu Kultury i Nauki, a wuj Oskar może w finale zabrać Melę i Przemka na spacer po barwnej żydowskiej dzielnicy Warszawy.
Zatem to Winstonowi Mela i Przemek zawdzięczają taką swoją, nietraumatyczną narodową historię i zawdzięczają także to, jacy są, czyli nietraumatyczni, sympatyczni, a nawet... jakby to powiedzieć? Naiwni? Chyba gorzej - głupiutcy.
Juliusz Machulski chce nas przekonać w swojej najnowszej komedii, że gdybyśmy pozbyli się narodowych historycznych traum, żyłoby nam się o wiele lepiej. No, nie wiem, ja bym się jednak na taką historię Polski nie zamienił.
Ale bawiłem się na "Ambassadzie" tak samo dobrze, jak za pierwszym razem.
Lubisz filmy Juliusza Machulskiego? Dowiedz się, kiedy są emitowane w telewizji! Sprawdź program tv!
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?