Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Adam Korol: Z mistrzami trudniej pracować

Rafał Rusiecki
Adam Korol kończy już z wyczynowym wioślarstwem
Adam Korol kończy już z wyczynowym wioślarstwem Marcin Obara
Rozmowa z Adamem Korolem, mistrzem olimpijskim z Pekinu, szóstym wioślarzem igrzysk w Londynie.

- Trochę czasu od igrzysk minęło. Emocje opadły. Jak zapamięta Pan Londyn?

- To przede wszystkim ostatnie igrzyska, w których brałem udział. Już piąte. Zacząłem sobie liczyć, że dosyć długo jestem na szczycie. No, oczekiwałem troszeczkę lepszego wyniku. Zarówno treningi poprzedzające wyjazd na igrzyska, ale i pierwszy start dawały nadzieję, że nie będzie źle. Ale skończyło się szóstym miejscem. Niejeden sportowiec dałby się pokrajać, żeby być szósty na igrzyskach olimpijskich czy startować w finale olimpijskim. W moim przypadku pozostaje oczywiście dosyć duży niedosyt. Spadliśmy z wysokiego konia. Z pierwszego miejsca na igrzyskach w Pekinie na szóste w Londynie. Nie zawsze się wygrywa. Ciężko mi teraz nawet wytłumaczyć, dlaczego było tak, a nie inaczej. Nie szukam winnych wśród innych. Po prostu jako osada nie popłynęliśmy tak jak wcześniej.

- W pierwszym biegu eliminacyjnym popłynęliście świetnie, ale w dwóch kolejnych, przy silnym wietrze, już odstawaliście od najlepszych.

- W pierwszym biegu warunki były sprawiedliwe. Wiatr był sprzyjający dla wszystkich. Niestety, pogoda z dnia na dzień się pogarszała. Pojawił się boczny wiatr, który faworyzował tory od strony, od której wiało. Nie zwalam jednak winy na wiatr. Gdybyśmy byli bardzo mocni, to byśmy sobie i z tym poradzili. A byliśmy tylko mocni. Szkoda, bo trzecia Australia była przez nas pokonana w eliminacjach. Pierwsze i drugie miejsce były poza zasięgiem. O ten brązowy medal powinniśmy walczyć.

- Z perspektywy tych kilku tygodni po igrzyskach łatwiej jest ocenić, co poszło nie tak?

- Do końca nie poradziliśmy sobie z techniką jazdy. Gdzieś tam zgubiliśmy tę broń, którą na wcześniejszych mistrzowskich zawodach była właśnie technika. No niestety, tak to jest, że z mistrzami się trudniej pracuje. Póki nie byliśmy tak klasową osadą, wszystkie uwagi trafiały równo do każdego. Nikt się nie obrażał, każdy się poprawiał na hasło. Z roku na rok było coraz gorzej. Wkradły się przyruchy, błędy techniczne, których nie udało się wyeliminować.

- Czyli od sodówki nie da rady uciec?

- Myślę, że to nie jest sodówka, bo nikt z nas z głową w chmurach nie chodzi. Sodówka to coś zupełnie innego. Czasami ciężko dotrzeć już do mistrza. Niestety, tak to bywa.

- Czy powrót do kraju po igrzyskach, w kontekście glorii po Pekinie i teraz po Londynie, różnią się bardzo?

- Nie. Myślę, że jest bardzo podobnie. My w Pekinie byliśmy w troszeczkę innej sytuacji. Zdobyliśmy złoto. Wszyscy gratulowali, byliśmy w glorii i chwale. A psy wieszano na tych wszystkich, którzy nie zdobyli medali. Prawda jest taka, że od trzech igrzysk jako reprezentacja olimpijska zdobywamy taką samą liczbę medali. Myślę, że jako kraj - na wiele więcej nas nie stać. W Atenach zdobyliśmy 10 krążków, w Pekinie też 10, no i w Londynie także 10. Parę medali nam uciekło. Teraz nas nigdzie nie wymieniano w gronie faworytów. My oczywiście na medal liczyliśmy. Chcieliśmy okres ośmiu lat pływania w jednej osadzie fajnie zamknąć.

- Jak się Pan zapatruje na sport wyczynowy na igrzyskach olimpijskich, gdzie trzeba działać niemal jak robot, aby się znaleźć na podium? Coraz rzadziej wielcy mistrzowie potrafią potwierdzić wielką formę na następnych igrzyskach, po czterech latach.

- To prawda. Trudno przez cztery lata utrzymać bardzo wysoką formę sportową. Tak naprawdę formę buduje się rok do roku, bo co roku jest jakaś ważna impreza. My cały czas jesteśmy w pełni wyeksploatowani. Nie można zrobić tak, że po igrzyskach odpoczywa się dwa lata, a przez następne dwa przygotowuje się tylko i wyłącznie pod kątem kolejnych igrzysk. Nikt na to nie pozwoli. Przygotowania do igrzysk mamy podzielone więc na etapy. Nie zawsze się uda wstrzelić z formą na najważniejsze imprezy. W naszym wypadku nie wiem, czy to wiek, czy zmęczenie materiału. Nie dokonaliśmy jeszcze dokładnej analizy. Czy trzeba być robotem? Nie, myślę, że nie. Trzeba być perfekcjonistą w każdym calu. Jak patrzę na osady, które wygrały z nami w Londynie, to widzę w nich dużo podobieństw do tego, jak my pływaliśmy chociażby w Pekinie. Rozmawialiśmy zresztą z nimi na ten temat. Bardzo dużo wniosków wyciągali z tego, jak my pływaliśmy. Jeden z Chorwatów ze srebrnej osady przyznał nawet, że piękniejszego wyścigu niż wyścig w Pekinie nie widział. Na tym wyścigu opierali swoje przygotowania, bardzo mocno go analizowali. To bardzo miłe.

- A może to pańska feralna kontuzja w 2011 roku wybiła was z właściwego rytmu?

- Nie wiem, chociaż może to tak wyglądać. Do kontuzji doszło na cztery tygodnie przed mistrzostwami świata, kiedy zawsze mocno pracujemy nad formą. Ten 2011 rok na pewno nam uciekł. Czy to mogło się przełożyć? Możliwe. Zdrowotnie nie odczuwałem teraz tej kontuzji.

- Jak bliscy, rodzina przyjęli te szóste miejsce w Londynie?

- Oczywiście w rodzinie mam największe oparcie. Oni nie robili z tego żadnego dramatu. Byłem z nimi w stałym kontakcie. Mój syn mówił mi: tato, chociaż ten brązowy medal mogłeś przywieźć. Gdybym mógł, to bym przywiózł. W gronie najbliższych znajomych i przyjaciół też mam oparcie. Na tych igrzyskach na pewno zakończył się pewien etap pływania w tej osadzie w tym składzie. Już w żadnej imprezie nie wystartujemy. Przyznam, że tuż po igrzyskach nie byłem w superformie psychicznej. Ale rodzina i znajomi powiedzieli mi, żebym spojrzał na to wszystko przez pryzmat ośmiu lat naszej czwórki podwójnej. W końcu razem zdobyliśmy sześć złotych medali na dużych imprezach. Miałem oczywiście inne ambicje - aby zamknąć ten rozdział medalem olimpijskim.

- Po Pekinie dzięki wam wioślarstwo pojawiało się chociażby w telewizji. To był duży skok promocyjny. Czy teraz nie będzie Panu brakować tego medialnego zamieszania?

- Myślę, że nasza osada zrobiła wiele dla popularyzacji tej dyscypliny. I to każdy w skali kraju, każdy w swoim mieście. Ja na każdym kroku staram się chwalić wioślarstwo. Teraz mamy inną lokomotywę, która będzie ciągnąć wioślarstwo. To dwójka kobiet Julia Michalska i Magdalena Fularczyk [brązowe medalistki z Londynu - przyp. aut.]. My byliśmy tą lokomotywą przez wiele, wiele lat. Na pewno trochę będzie mi tego zamieszania brakowało. Ja byłem przyzwyczajony do trochę innego życia przez te lata. Teraz jest inaczej. Chociażby powitanie na lotnisku. Wiadomo, nie mam do nikogo pretensji. Po Pekinie witały nas tłumy, a teraz moja najbliższa rodzina, Leszek Blanik i Olek Drobnik. Skala była dużo mniejsza. Takie jest jednak życie sportowca. Jeśli zdobywa medal, to jest w glorii i chwale, a jak go nie ma, to odchodzi w zapomnienie. Nie widzę w tym nic dziwnego.

- Ale z misją reklamowania wioślarstwa Pan się nie rozstaje?

- Ja na pewno jeszcze nie rezygnuję i będę robił wszystko, aby popularyzować wioślarstwo. Oczywiście nie będę konkurował ze sportami drużynowymi, bo to nie ma sensu. Ale będę namawiał chętnych do spróbowania wioślarstwa, które jest piękną dyscypliną sportu. Można się tutaj nauczyć życia, poznać wiele ciekawych miejsc i ludzi. Tak jak ja. Nie żałuję tego, co do tej pory robiłem. Jestem w stanie pomóc innym, eliminując w trakcie błędy, jakie mnie się przytrafiły w czasie kariery. Zdaję sobie oczywiście sprawę z tego, że nie każdy może być mistrzem. Takim moim nadrzędnym celem będzie ściągnięcie jak największej liczby ludzi do wioślarstwa. Chciałbym, żeby ci, którym się to spodoba, mogli walczyć o wyjazdy na mistrzostwa czy igrzyska.

- W Gdańsku to może się powieść? W Polsce nie brakuje silnych ośrodków wioślarskich. Na Pomorzu przez wiele lat to Adam Korol był lokomotywą.

- Jestem nie tylko ja. W tym roku zawodnicy trenera Piotra Bulińskiego zdobywali medale mistrzostw świata w nieolimpijskich konkurencjach [gdańszczanie Miłosz Jankowski i Adam Sobczak w czwórce podwójnej - przyp. aut.]. Jest młodzieżowy wicemistrz świata. Jakieś zaplecze jest, a nie tylko Korol. Tak naprawdę coraz trudniej jest zachęcić młodzież do uprawiania sportu. Coraz więcej spraw ją rozprasza - telewizja, komputery. Ciężko ich od tego odciągnąć. Ale staramy się. W Gimnazjum numer 6 na Przeróbce jest kilka klas o profilu wioślarskim. Mariusz Pluta jest ojcem tego całego zamieszania. Z roku na rok osiąga coraz lepsze wyniki na mistrzostwach Polski młodzików i juniorów. Do szkoły chodzą dzieciaki ze Stogów, Przeróbki, Dolnego Miasta i fajne jest to, że jesteśmy w stanie wypełnić im czas. W wakacje nie muszą sterczeć pod blokiem. W tych wszystkich klasach mamy około 120 uczniów. To sporo młodych ludzi, chociaż wiemy, że ten proces będzie trwał wiele lat. Tak jest jednak w każdej dyscyplinie.

- Daleko nie trzeba szukać. Leszek Blanik zostawił po sobie dziurę w gimnastyce sportowej.

- To prawda. A myślę, że gimnastycy mają większe pole manewru, bo tam się garnie więcej osób niż do wioślarstwa.

- Trenował Pan wioślarstwo przez 25 lat. Rozumiem, że teraz nie można szybko zrezygnować z jakiegokolwiek ruszania się?

- "Wygaszanie pieca" będzie trwało bardzo długo. Ten proces powinien być rozłożony na kilka lat. Mój organizm przez wiele lat był mocno eksploatowany, przyzwyczajony do dużego wysiłku. Cały czas trzeba być więc w ruchu. Nie zrywam zupełnie z wioślarstwem, bo odpuszczam tylko duże imprezy. Może będę startował w lokalnych zawodach czy w mistrzostwach Polski za rok. Zawsze podkreślałem, że lubię biegać i będę to w Gdańsku robił. Za dwa tygodnie 50 Bieg Westerplatte, w którym wystartuję. Nie wyobrażam sobie, by po pracy siedzieć w domu przed telewizorem. Tak można funkcjonować dzień lub dwa.

- Wtedy trudno być wzorem...

- Jak to będzie wyglądało, gdy z przodu wyskoczy mi wielki brzuch (śmiech). Wiele rzeczy powinienem pokazywać tym młodszym, wsiadając z nimi do łódki. To jest coś zupełnie innego niż krzyczeć z motorówki.

- Wróćmy do igrzysk. W Londynie mogliśmy liczyć na wodniaków, czyli między innymi na Pana, Mateusza Kusznierewicza czy Przemysława Miarczyńskiego. Udało się temu ostatniemu. Czym Trójmiasto będzie mogło się pochwalić na następnych igrzyskach, w 2016 roku?

- Do Rio de Janeiro jest jeszcze wiele czasu. Moją cichą faworytką jest judoczka Daria Pogorzelec. W Londynie bardzo fajnie walczyła. Ostatecznie zajęła siódme miejsce, ale ona ma przecież dopiero 22 lata. Do następnych igrzysk wiele się może wydarzyć. Zawsze w naszym wioślarstwie czy szermierce może się ktoś ciekawy pojawić. Nie wiadomo, jak wypadną nasi reprezentanci w kitesurfingu. Słyszeliśmy przecież, że Piotr Myszka i Przemek Miarczyński chcą się przenieść z windsurfingu. Jestem ciekawy, jak im to się powiedzie.

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i w sierpniu korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki