Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie to nieustanne upadki i wzloty. To walka dobra ze złem, które jest w każdym człowieku. W domu dziecka takie historie to chleb powszedni

Joanna Surażyńska
Joanna Surażyńska
Życie to nieustanne upadki i wzloty. To walka dobra ze złem, które jest w każdym człowieku. W domu dziecka takie historie to chleb powszedni
Życie to nieustanne upadki i wzloty. To walka dobra ze złem, które jest w każdym człowieku. W domu dziecka takie historie to chleb powszedni 123rtf
Każdy dom dziecka jest pełen smutnych historii. Za każdą z rodzin stoi inny życiowy dramat. Niestety, nie wszystkie mają szczęśliwe zakończenie. - Miałam 6 lat, kiedy trafiłam do adopcji. dzieci, które zostaną odcięte od patologicznego środowiska, mają szansę wyjść na ludzi - mówi jedna z dawnych mieszkanek domu dziecka.

Adaś miał 7 lat. Do szkoły nie chodził, potrzeby fizjologiczne załatwiał tam, gdzie stał. Nie potrafił korzystać z toalety. Nie wiedział, do czego służy widelec i nóż. Był brudny, głodny i zawszony. Jego matka miała problemy psychiczne.

4-letnia Ania musiała żebrać, żeby zdobyć cokolwiek do jedzenia. Często była głodna. Czasem dokarmiali ją sąsiedzi. Dawali też jakieś ubrania. Nigdy w życiu nie myła zębów i nie potrafiła korzystać z prysznica. Jej matka była alkoholiczką.

8-letnia Patrycja sama musiała o siebie zadbać. W domu była zwykle pusta lodówka, brak ciepłej wody i zimne kaloryfery.

Nikt nie pytał, jak się czuje i czy jest głodna. To ona musiała opiekować się młodszym rodzeństwem. Jej matka była prostytutką i miała problemy z narkotykami.

Każdy dom dziecka jest pełen smutnych historii. Za każdą z rodzin stoi inny życiowy dramat. Niestety, nie wszystkie mają szczęśliwe zakończenie.

Nie zawsze takie osoby potrafią żyć w normalnym świecie. Często wracają do patologii, w której się urodzili. Ale nie wszyscy...

Ewa wspiera młodzież z rodzin zastępczych

Rodzice 8-letniej Ewy nadużywali alkoholu. Po pracy dom zamieniał się w melinę, a libacjom nie było końca. Ewa chodziła głodna, brudna i zaniedbana. Sama musiała się o siebie troszczyć. O jej trudnej sytuacji służby zostały powiadomione przez szkołę. Natychmiast została odebrana rodzicom. Ostatecznie trafiła do swojej ciotki, która zgodziła się zostać rodziną zastępczą. Zamieszkała na wsi.

- U cioci zaczęła dorastać i pojawiły się problemy - mówi Marzena Hinca, dyrektor Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie w Kościerzynie.

Ewa lubiła stawiać na swoim. W każdej sprawie miała własne zdanie. Była indywidualistką. Nie potrafiła dostosować się do zasad panujących w domu cioci. Sytuacja była coraz bardziej napięta. Nie obyło się bez wielu gorzkich słów. Ciocia nie omieszkała wytknąć, że żałuje decyzji o przygarnięciu Ewy pod swój dach...

- Gdy tylko Ewa skończyła 18 lat, wyprowadziła się do dużego miasta - mówi Marzena Hinca. - Poszła na studia. Skończyła dwa kierunki. Obecnie udziela się jako wolontariuszka i wspiera młodzież z rodzin zastępczych. Świetnie sobie radzi, podróżuje. Na razie nie założyła własnej rodziny, ale jest jeszcze młoda. Nie kontaktuje się z rodzicami ani ciotką.

Kasia - szczęśliwa mama i babcia

4-letnia Kasia trafiła do domu dziecka razem z pięciorgiem rodzeństwa. Ich matka samotnie wychowywała dzieci. Była alkoholiczką. Najstarsza córka miała 15 lat. To ona zajmowała się młodszym rodzeństwem.

Dzieci same o wszystko musiały się starać. Nie chodziły do szkoły, młodsze żebrały na ulicy. Ubrania miały tylko wówczas, kiedy ktoś życzliwy przyniósł im coś po swoich dzieciach. Pomagali sąsiedzi, ale wkroczył też kurator. Matka została pozbawiona praw rodzicielskich. Nawet nie próbowała walczyć z nałogiem. Dzieci trafiły do domu dziecka. Początkowo je odwiedzała, ale potem przestała. Całkowicie się stoczyła. Ostatecznie trafiła do domu pomocy społecznej. Mimo wszystko dzieci chciały ją odwiedzać. Ojca nie znały.

- Kasia trafiła do kościerskiego domu dziecka w czasach, kiedy w placówce było 57 dzieci, obecnie jest ich znacznie mniej - mówi Marzena Hinca. - Było to zadziorne i butne dziecko, które nie uznawało słowa „nie”.

Kiedy Kasia miała 17 lat, zaszła w ciążę. Nie chciała być z ojcem swego dziecka. Był to chłopak z patologicznej rodziny. Trafiła do domu samotnej matki. To był dla niej bardzo trudny czas. Wychowawcy chcieli nawet odebrać jej dziecko, ale ostatecznie trafiła pod lupę tzw. opiekuna usamodzielnienia.

- Pomogłam jej wynająć mieszkanie, można powiedzieć, że byłam jej mamką - mówi Marzena Hinca. - Uczyłam, jak trzeba opiekować się dzieckiem. Kasia miała w wielu sprawach inne zdanie. Np. chciała mieć nowy, piękny wózek, a nie używany, ale czysty i zadbany, więc wzięła kredyt, żeby kupić ten wymarzony. Takie dzieci jak Kasia chcą dla swoich pociech tego, czego same nie miały. Wiele razy dawała się we znaki jej niestabilność emocjonalna. Nie rozumiała, że nie można palić za sobą mostów, a cierpliwość i wytrwałość jest w wielu sprawach kluczem do sukcesu. Miałyśmy wzloty i upadki, ale ostatecznie miłość i opieka nad dzieckiem wygrały. Kasia dostała mieszkanie poza powiatem kościerskim. Poznała partnera, z którym jest do dziś. Wyjechała z nim do Holandii. Obecnie jest już szczęśliwą babcią. Jedyne, czego mi żal, to że nie udało mi się jej nakłonić, by kontynuowała naukę. Skończyła szkołę zawodową. Do dziś mamy ze sobą kontakt.

Coraz więcej kobiet ma problemy z uzależnieniem

Życie to nieustanne upadki i wzloty. To walka dobra ze złem, które jest w każdym człowieku. W domu dziecka takie historie to chleb powszedni. Tu nie potrzeba lupy powiększającej, żeby je zobaczyć. Szczęśliwe zakończenia są tym bardziej spektakularne i zostają w pamięci na zawsze. - Ludzie cały czas mnie jeszcze zadziwiają - przyznaje Marzena Hinca. - Wciąż jestem zdumiona, do czego potrafią się posunąć. Pamiętam wszystkie sytuacje, kiedy trzeba było odebrać dzieci rodzicom. To ogromne przeżycie, po którym trudno się otrząsnąć. Ubiegły rok był wyjątkowo trudny. Można powiedzieć, że nastąpił kryzys pod względem liczby odebranych dzieci.

W powiecie kościerskim 25 osób trafiło do rodzin zastępczych, a 10 do placówki. Zwykle na naszym terenie w ciągu roku nie było więcej niż 15 podobnych przypadków. Główne powody to alkohol, czasem przemoc. Niestety, coraz więcej kobiet ma problemy z uzależnieniem. Natomiast dzieci borykają się z depresją i różnymi problemami psychicznymi.

Za każdym dzieckiem stoi inna historia. Im dłuższy czas, który spędza w patologicznym domu, tym trudniej wydostać się spod jego niszczącego wpływu.

Dzieci z bidula niechętnie opowiadają o swojej przeszłości. Często idealizują i tłumaczą swoich rodziców. Ich zdolność do wybaczania im krzywd jest w niektórych przypadkach wręcz zadziwiająca. Inni natomiast cieszą się, że nie pamiętają tego najgorszego okresu w swoim życiu.

- Miałam 4 lata, kiedy trafiłam do domu dziecka - mówi Iwona z Pomorza. - Na szczęście, nie pamiętam nic z tego okresu. Wiem tylko, że moja matka miała problemy z narkotykami, na które zdobywała pieniądze jako prostytutka. Nie mam z nią żadnego kontaktu. Z rodzeństwem też nie. Miałam 6 lat, kiedy trafiłam do adopcji. Myślę, że dzieci, które zostaną dość szybko odcięte od patologicznego środowiska, mają szansę wyjść na ludzi. Choć między mną a moimi przybranymi rodzicami bywało różnie, mieli inne oczekiwania co do mojej przyszłości, to jednak jestem im wdzięczna. Nie rozumieli, że chcę jak najszybciej założyć własną rodzinę. Miałam 18 lat, kiedy wyszłam za mąż. Mam troje dzieci. Jestem szczęśliwa i nie chcę myśleć o przeszłości. Chcę dać moim dzieciom wszystko, czego tylko zapragną.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki