Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Życie po udarze może być lepsze, tylko chorzy o tym nie wiedzą

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Prof. Jarosław Sławek: Śmiertelność po udarze mózgu jest dużo niższa niż przed laty. W szpitalu umiera ok. 10 procent, a nie 40 procent, niż kiedyś
Prof. Jarosław Sławek: Śmiertelność po udarze mózgu jest dużo niższa niż przed laty. W szpitalu umiera ok. 10 procent, a nie 40 procent, niż kiedyś fot. Karolina Misztal
Problem w tym, że mamy metodę leczenia, która bardzo poprawia jakość życia i powrót do sprawności po udarze mózgu, a zbyt mało chorych i ich opiekunów o niej wie - ubolewa prof. dr hab. n. med. Jarosław Sławek, kierownik Oddziału Neurologicznego i Udarowego w Szpitalu im. św. Wojciecha na gdańskiej Zaspie, członek Krajowej Rady ds. Neurologii.

Dziennikarz Tomasz Lis na bieżąco informował na swoim koncie społecznościowym o kolejnych udarach mózgu, które przeszedł w latach: 2017, 2019, 2020 oraz w roku bieżącym. Po drugim udarze Tomasz Lis usłyszał od lekarzy, że być może resztę życia spędzi na wózku inwalidzkim. Rehabilitacja przywróciła jednak dziennikarza do pełnej sprawności, a ten z kolei powrócił do treningów. Na dodatek po każdym z tego rodzaju incydentów udawało mu się na tyle odbudować kondycję, że był w stanie przebiec cały maraton. W tym roku w Chicago. Aż trudno w to uwierzyć...

Można przeżyć kilka udarów mózgu, to zależy od rozległości udaru, czynników ryzyka jego wystąpienia, ogólnego stanu zdrowia. Natomiast bieganie w maratonie to dla takiego chorego ogromne zagrożenie - choćby z powodu ryzyka odwodnienia, pobudzenia układu autonomicznego (przyspieszenie akcji serca). Zachęcamy chorych po udarze mózgu do wysiłku fizycznego, redukcji masy ciała, aktywności intelektualnej, zdrowej diety, kontroli ciśnienia krwi, tętna, ale wysiłku raczej umiarkowanego, rekreacyjnego, a nie tak wielkiego obciążenia organizmu jaki stwarza maraton.

W Polsce co roku udar mózgu dosięga ok. 90 tys. osób, co czwarta ofiara udaru ma mniej niż 40 lat. A jak jest na Pomorzu?

Pod względem epidemiologicznym nie odbiegamy od tego, co jest w całym kraju. Na Pomorzu co roku udaru mózgu doznaje 4,5 tysiąca osób, natomiast całkiem nieźle wypadamy na tle kraju, jeśli chodzi o opiekę poudarową. Warto tu podkreślić, że liczba udarów będzie rosła, bo mamy coraz więcej osób starszych. Musimy być na to przygotowani. Główną „medyczną” przyczyną udarów w tej grupie wiekowej jest nadciśnienie tętnicze, następnie cukrzyca, podwyższony poziom cholesterolu. Pozamedyczne przyczyny to palenie papierosów, alkohol, otyłość, brak ruchu. Coraz częściej przypadki udarów mózgu zdarzają się u ludzi młodych, w przedziale wieku 20-30 lat, którzy mają ku temu skłonności genetyczne, zmiany powodujące stany nadkrzepliwości, wzmożonej agregacji płytek krwi, przecieki w sercu, otwarty otwór owalny w sercu, rozwarstwienie tętnic. Jedną z przyczyn tego niepokojącego zjawiska są dopalacze czy narkotyki. Mieliśmy nie tak dawno na oddziale dwóch takich pacjentów: na jednym łóżku leżał heroinista, lat 42, a naprzeciwko zaledwie 23-letni weekendowy amfetaminista.

30 procent chorych umiera w ciągu trzech miesięcy od wystąpienia udaru...

Śmiertelność po udarze mózgu jest dużo niższa niż przed laty. W szpitalu umiera ok. 10 procent, a nie 40 procent, jak kiedyś. W ciągu roku chorzy umierają często z innych powodów - powikłania cukrzycy, choroby serca, infekcji. Zmieniło się przede wszystkim to, że mamy sieć oddziałów udarowych. Samo wprowadzenie sieci oddziałów udarowych, zanim jeszcze pojawiły się nowoczesne metody jego leczenia - tromboliza i trombektomia, spowodowało, że chorzy mają lepszą opiekę, lepszą kontrolę funkcji życiowych, ciśnienia, szybszą rehabilitację. Aktualnie mamy w Polsce 178 takich oddziałów, problemem jest jednak to, że różnią się one standardem opieki. Są rejony w kraju, gdzie ten standard jest niski i wyniki leczenia trombolizą nie są zadowalające. Nie będę ich wymieniał, by ich nie piętnować. Co ciekawe, najlepsze wyniki leczenia udarów wykazuje województwo świętokrzyskie, wiodące oddziały znajdują się w Kielcach i Sandomierzu. To sukces nie tylko neurologów, a tego, jak zorganizowany jest cały system, jak układa się współpraca z oddziałami internistycznymi, z pogotowiem.

A jaki standard oferują chorym z udarem oddziały na Pomorzu?

Mamy 11 oddziałów udarowych i standard wyższy niż średni.

Największe szanse przeżycia udaru niedokrwiennego mózgu i powrotu do sprawności ma chory, któremu lekarze neurolodzy wykonają trombektomię. Mówiąc najprościej, polega ona na instrumentalnym usunięciu skrzepliny z zamkniętego przez nią dużego naczynia tętniczego mózgowia. Ile szpitali na Pomorzu ją stosuje?

W ramach pilotażu - jeden szpital - Uniwersyteckie Centrum Kliniczne. Poza pilotażem jeszcze Szpital Specjalistyczny w Wejherowie. Trombektomia ma sens, jeśli zostanie przeprowadzona szybko, tzn. do sześciu godzin od momentu wystąpienia pierwszych objawów neurologicznych. Tymczasem wciąż nie jest rozwiązany problem transportu chorych na trombektomię do UCK oraz do szpitala w Wejherowie. Teoretycznie szpitale mają sobie same ten transport zorganizować, my mamy własne karetki, ale wiele szpitali nie ma własnego transportu, zleca to podwykonawcom, to oznacza dłuższy czas oczekiwania na pomoc. A w leczeniu udarów największe znaczenie ma czas.

Załóżmy, że chory przeżył krytyczny okres po udarze i co dalej?

No właśnie, to jest najsłabsza część tego systemu. Niedoinwestowana jest ciągle rehabilitacja, co powoduje, że tylko 30 proc. chorych w Polsce po udarze mózgu trafia bezpośrednio z oddziału neurologicznego na oddział rehabilitacji neurologicznej. A to powinien być standard.

Nie każdy chory ma tyle szczęścia co Tomasz Lis…

W naszym szpitalu taki oddział trzydziestołóżkowy jest, ale brakuje w nim miejsc, bo trafiają tu chorzy z udarem również z „Kopernika” oraz innych szpitali w Trójmieście. A pobyt takiego chorego na oddziale może trwać nawet do 42 dni. Miejsca są więc zablokowane na dłużej. Zdarza się, że ordynator rehabilitacji kwalifikuje chorego do przyjęcia, ale... za dwa tygodnie. A te dwa tygodnie, a czasem nawet trzy, to czas stracony. Nie tylko w naszym szpitalu, ale we wszystkich, w których są oddziały neurologiczne, powinno być więcej łóżek rehabilitacyjnych, a co za tym idzie, więcej kadry i lepsze finansowanie, by fizjoterapeuci chcieli podjąć pracę w szpitalu, bo dziś mają bardziej atrakcyjne propozycje w opiece ambulatoryjnej.

Diagnoza „udar mózgu” jest szokiem zarówno dla pacjenta, jak i jego rodziny. Potężny ciężar opieki nad pacjentem często spoczywa na najbliższych. Wspólnie zmagają się z nową, nieznaną dotąd sytuacją, która wymaga zmian w dotychczasowym życiu. Sam powrót chorego do domu to ogrom niewiadomych - od czego zacząć, gdzie szukać informacji, z kim się skontaktować?

A ta rehabilitacja jest kluczowa w tym pierwszym okresie, w tych pierwszych sześciu tygodniach po wyjściu ze szpitala. Bardzo ważne jest też wdrożenie tzw. profilaktyki wtórnej. Polega ona na tym, że choremu podaje się leki, np. antykoagulacyjne, jak ktoś ma migotanie przedsionków - leki antyagregacyjne lub antyarytmiczne i powinno to być potem kontrolowane, a nie jest. Po wypisaniu z oddziału chorzy trafiają albo do przychodni Podstawowej Opieki Zdrowotnej albo do poradni neurologicznej ogólnej i nikt nie pilnuje, czy zmienili oni tryb swojego życia i nawyki palenia, picia itp. Ponadto w wyniku udaru oprócz tego, że chcemy go obronić przed kolejnym, to w ciągu dwóch lat od pierwszego incydentu rozwijają się powikłania. Najczęstszym jest padaczka poudarowa, która dotyczy od 5 do nawet 15 proc. chorych po udarze. To bardzo dużo. Kolejny problem to depresja, którą ma 30-40 proc. chorych. Chory, który na nią cierpi, nie chce się rehabilitować, nie chce zmienić nawyków życiowych, w ogóle nie chce współpracować. A przecież depresję, jak i inne dolegliwości poudarowe można leczyć. Tak jak np. spastyczność, która pojawia się zwykle po sześciu tygodniach od udaru, czasami wcześniej, a czasami nawet po 6 miesiącach. Może się więc jeszcze ujawnić podczas pobytu chorego na oddziale rehabilitacji.

Jak się objawia ta spastyczność?

Spastyczność to stan wzmożonego napięcia mięśni, najczęściej kończyny górnej, dolnej i wprost zależny jest od tego, jak duży jest niedowład. Im większy jest niedowład, tym większe ryzyko rozwoju tego wzmożonego napięcia mięśni. To powoduje, że nie da się prowadzić dalszej rehabilitacji. Chorzy nie mogą stanąć na całej stopie, więc się przewracają, tracą równowagę, nie mogą się sami ubierać, umyć, najeść. Wielu chorych odczuwa napięcie, które powoduje ból. Natomiast młodszych pacjentów ta spastyczność stygmatyzuje. Miałem pacjentkę, studentkę, która miała malformację naczyniową i udar krwotoczny w 19. roku życia. Rehabilitowała się, ale pojawiła się spastyczność w jednej połowie ciała. Ręka nienaturalnie się układała, dziewczyna nie tylko nie mogła nią wykonywać precyzyjnych ruchów, ale w ogóle jakiegokolwiek ruchu i bardzo z tego powodu cierpiała. Cierpiała niejako podwójnie, bo ta spastyczność ją stygmatyzowała. Dziewczyna zdawała sobie sprawę, że ta ręka nie odzyska sprawności, ale chciała, by jej podawano toksynę botulinową po to, by ta ręka była w fizjologicznym położeniu, bo jej niesprawność była wtedy mniej widoczna. I kuracja botuliną jej pomogła. W 2014 roku udało się nam wywalczyć program leczenia spastyczności właśnie toksyną botulinową.

Wcześniej już też ją pan profesor stosował…

Po raz pierwszy zastosowaliśmy toksynę botulinową w leczeniu dystonii, połowiczego kurczu twarzy, spastyczności u dzieci z mózgowym porażeniem dziecięcym. Problem w tym, że mamy program leczenia toksyną botulinową, która bardzo poprawia jakość życia i sprawność chorych po udarze mózgu, a zbyt mało z nich z niego korzysta. Biorąc pod uwagę statystyki, to takich nowych chorych powinno być co roku kilka tysięcy, a w programie leczonych jest - i to w całej Polsce - zaledwie dwa tysiące. Szansa na skuteczną terapię spastyczności nie jest więc wykorzystana i nie wiemy, z jakiego powodu. Być może wpływ na to miała pandemia, która zniechęcała starszych pacjentów do chodzenia do szpitali. Wydaje się jednak, że problem jest w tym, że jak pacjent wychodzi z oddziału neurologii, my go tracimy z oczu, a nie wszyscy lekarze rodzinni zdają sobie sprawę, że spastyczność można leczyć i że taki program lekowy istnieje. Jak taki pacjent po udarze ze spastycznością trafia do jego gabinetu, to lekarz myśli - człowiek jest po udarze, więc jest to normalne, takie powikłanie może być. A wcale nie musi być.

A jak się podaje choremu toksynę botulinową?

Zarówno dawkę, jak i miejsce podania tego leku dobiera się do każdego pacjenta indywidualnie. Sprawdzamy, jaki jest wzór jego spastyczności, gdzie jest największe napięcie, czy w zgięciu nadgarstka, palców, czy w okolicy łokcia, czy w stopie (tzw. stopa szpotawa), wybieramy odpowiednie mięśnie, które realizują dany ruch i podajemy do nich toksynę botulinową pod kontrolą aparatu USG. Kolejną dawkę chory otrzymuje po 3-4 miesiącach. Zgodnie z programem możemy stosować toksynę u jednego pacjenta trzykrotnie w ciągu roku. Większość chorych, którzy rozpoczęli taką kurację, przychodzi nadal. To najlepszy dowód na to, że im to pomaga. Łatwiej się im umyć, ubrać itd. Mamy dwa gabinety wyposażone w aparaty USG i chorzy przychodzą do nas o wyznaczonej porze. Aktualnie korzysta u nas z tego programu około stu chorych.

To jedyny ośrodek na Pomorzu, który leczy spastyczność toksyną botulinową?

Drugi tego typu ośrodek jest w Gdyni, w Szpitalu Miejskim. Po ostatnim konkursie NFZ przybyło kilka kolejnych, nowych miejsc; w Szpitalu Marynarki Wojennej w Gdańsku w Chojnicach, Starogardzie Gdańskim oraz w Słupsku. Od niedawna toksynę botulinową mogą stosować nie tylko neurolodzy, ale również lekarze rehabilitacji. Dostęp do tego leczenia będzie coraz szerszy, zależy nam więc, by wiedza o tym, że spastyczność można leczyć, dotarła do chorych i ich rodzin. Spastyczność występuje również w przebiegu stwardnienia rozsianego, po urazach, we wrodzonych paraplegiach genetycznie uwarunkowanych. Planujemy teraz złożyć petycję do ministra zdrowia z prośbą o rozszerzenie tego programu o te inne choroby, bo aktualnie jest on dedykowany tylko chorym po udarze mózgu oraz dzieciom z porażeniem mózgowym do 17. roku życia. Ten ostatni przepis też wymaga zmiany, bo dziś po ukończeniu 17 lat tacy pacjenci wpadają w przysłowiową próżnię. A szkoda, bo toksyna botulinowa znacząco poprawia jakość życia.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Krokusy w Tatrach. W tym roku bardzo szybko

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki