Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zrobiliśmy to Euro! Sukces odtrąbiony - czyja to zasługa? Pomorzanie o mistrzostwach

Tomasz Słomczyński
Policjant, dziennikarz, wolontariuszka, kibic bankowiec, przedsiębiorca. Co ich łączy? Żyją w kraju, w którym właśnie się kończą mistrzostwa Europy w piłce nożnej. Są ich miliony, kilku wysłuchał Tomasz Słomczyński

Sukces odtrąbiono. Ale czyja to zasługa? Polityków, PZPN, spółki PL.2012? Donalda Tuska, Pawła Adamowicza, Grzegorza Laty czy Joanny Muchy?

Wszystko o Euro 2012 w Gdańsku - mecze, kibice, komentarze, zdjęcia

Sukces ma wielu ojców, a w tym przypadku wśród nich jest rzesza bezimiennych... Bo Euro "zrobili" ludzie, których spotykamy na ulicy, jak zabiegani z pracy i do pracy, z zakupami, fakturami, problemami, stąpają mocno po ziemi. I nie w głowie im świętowanie sukcesu.

Kilka lat, żeby to odespać

Maciej Bąk, dziennikarz radiowy:
Przez 23 dni robiłem to, co przebywający w Gdańsku kibice. Towarzyszyłem fanom drużyn różnych narodowości. Dziś wiem więcej o tym, co robią na co dzień, jak się zachowują i jak im się żyło za granicą - czyli w Polsce. Po Irlandczykach nie spodziewałem się takiej radości, intensywnej zabawy i poczucia humoru. Nie spodziewałem się też, że Hiszpanie będą tak skutecznie potrafili opanować całe miasto. I nie chodzi mi tylko o okrzyki i śpiewy, ale też o wspólne siedzenie w pubach, rozmowy, opowieści. Śmialiśmy się z tych samych żartów i to jest wielka rzecz - czuliśmy się po prostu jak swojaki.

Normalnie bardzo trudno byłoby się tak masowo poznać. Masowo, czyli z tak ogromną liczbą ludzi, w tak krótkim czasie. Bo ten miesiąc to był trochę jak roczna podróż po Europie. Ci, którzy przyjechali na Euro, mieli nowe, nieznane nam dotąd nastawienie. Byli otwarci, chętnie się z nami poznawali, rozmawiali - bo przecież tym razem to oni byli gośćmi. Czuję, że gdybym ja wyruszył tak bez okazji w podróż po tych wszystkich krajach, to mogłoby być różnie, na pewno kontakt byłby o wiele trudniejszy. Ciekawe doświadczenie - poznać ich wszystkich bez ruszania się z własnego miasta.

Dzięki Euro trochę też inaczej patrzę na nasz kraj i Polaków. Przykład? Proszę bardzo. Wracając o świcie ze wspólnej imprezy z Hiszpanami, czekałem z kolegą na dworcu na pociąg. W pewnym momencie, z nudów, korzystając z tego, że mam dość ciemną karnację, stwierdziliśmy, że zrobimy mały eksperyment. Zacząłem udawać, że jestem Hiszpanem, a kolega z kolei dał pokaz dobrego aktorstwa, atakując mnie kilkoma polskimi obelgami. Co się stało? Grupa przypadkowych ludzi z dworca podeszła do niego i zaczęła go odganiać ode mnie. "Co ty robisz? Jaką opinię nam wystawiasz? Co on ci zrobił?", i tak dalej. Przekonałem się, jak fajne mamy podejście do naszych gości.

Odkryłem w sobie nieznane pokłady energii. Tyle się działo, tyle śmiesznych i fajnych rzeczy chciałem zobaczyć, że zawsze chciałem dotrwać do końca, czyli do późnych godzin nocnych albo wczesnych rannych. Spałem po pięć godzin dziennie i nie żałuję. Mamy przez sobą kilka lat, żeby odespać to Euro.

Kliknij, weź udział w ankiecie i wygraj iPada!
Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Pijany pseudokibic okazał się stereotypem

Podkomisarz Arkadiusz Radomski, policjant:
Moim zadaniem było między innymi patrolowanie ulic podczas Euro z funkcjonariuszami z innych krajów. Konieczna w tym przypadku była znajomość języka obcego. Ja mówię po angielsku.

Przyjechali do nas, najpierw była wspólna odprawa. Trzeba było ustalić, jakie przepisy funkcjonują u nich, jakie u nas, wyznaczyć zadania i po prostu się poznać. Każdemu z funkcjonariuszy z zagranicy został przydzielony polski opiekun i razem wyszliśmy na ulicę.

Tak, to prawda, Euro było czasem szczególnym dla nas, wymagało trochę innego działania. Naszym zadaniem było pilnowanie, żeby podczas imprezy nie było problemów na ulicy, i to było najważniejsze. Masz rację, wymagało to od nas elastyczności. Trzeba było szukać złotego środka, tak żeby cel został osiągnięty. Jednak to nie jest tak, że wszystko było wolno. Było kilka interwencji. W sytuacjach kiedy jesteś w tłumie, musisz reagować szybko i natychmiast podejmować decyzje: wkraczać, jeszcze czekać, wzywać posiłki? To są trudne sytuacje - bo jeśli nie zareagujesz, ktoś potem powie, że policja nie złapała przestępcy. A jeśli zareagujesz zbyt szybko albo zbyt gwałtownie, ktoś potem powie, że policja sprowokowała awanturę.

W pewnym momencie zaczęło się jakieś szturchanie, trzeba było wejść między skonfliktowanych kibiców. Akurat byłem z policjantem z Niemiec. Wszystko skończyło się dobrze, ludzie podali sobie na koniec ręce.

Zżyliśmy się z policjantami z zagranicy, którzy z nami wychodzili na patrole. Nie tylko na poziomie służbowym, również prywatnie. Bo jeśli przez kilka dni chodzimy razem po ulicy, musimy sobie ufać, bezpieczeństwo jednego zależy od drugiego... Tak też było, kiedy trzeba było wchodzić w tłum kibiców.

Niemcy też mają problemy z pseudokibicami. Muszę przyznać, że mieli bardzo dobre rozpoznanie, dobrze funkcjonuje u nich przepływ informacji. Wiedzieli, kto do nas przyjechał... My też mieliśmy swoje, wymieniliśmy się doświadczeniami. To zaowocuje teraz w pracy, na pewno my się czegoś nauczyliśmy od nich i oni od nas.

Nie spodziewałem się rzeszy pijanych pseudokibiców Polaków. Pijany pseudokibic z Polski okazał się stereotypem i, szczerze mówiąc, przewidywałem, że tak właśnie będzie. Na ulice wyszły całe rodziny i była wspaniała zabawa. A ci, którzy mogliby rozrabiać, zostali w sposób naturalny zepchnięci na margines. Uważam, że nasze zadanie wykonaliśmy dobrze.

Kliknij, weź udział w ankiecie i wygraj iPada!
Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Żeby tak zostało między gdańszczanami

Karolina Piętkiewicz, streetworker:
Moja praca polegała na odwiedzaniu miejsc, w których znajdowali się kibice, i informowaniu ich o bezpieczeństwie w zakresie zachowań seksualnych i związanych ze spożywaniem alkoholu. Rozdawałam ulotki i prezerwatywy.

Wszystko o Euro 2012 w Gdańsku - mecze, kibice, komentarze, zdjęcia

Obaw przed Euro nie miałam, jestem doświadczonym streetworkerem, wcześniej pracowałam z osobami bezdomnymi. Spodziewałam się natomiast, że będzie większe nastawienie na edukację. Tymczasem była atmosfera zabawy, możliwe były tylko krótkie rozmowy. No cóż, były troszkę inne potrzeby niż zakładałam, trzeba było się do tego dostosować.
Podczas pierwszego dnia wzięłam ze sobą torbę z ulotkami i prezerwatywami, razem z trzema moimi podopiecznymi wolontariuszkami poszłyśmy do Strefy Kibica.

Pamiętam też, że w pierwszym dniu podszedł do mnie chłopiec i poprosił o prezerwatywę. Powiedział, że ma 14 lat, wyglądał jednak na 13... Z początku nie chciałam mu dać. A potem pomyślałam: "właściwie - dlaczego?". Może lepiej, żeby ją obejrzał, przeczytał ulotkę, zapoznał się z tym, jak się jej używa. I dałam mu ją.

Wiem, jak może się kojarzyć kobieta rozdająca prezerwatywy. Było kilka sytuacji, mogłabym je policzyć na palcach jednej ręki, w których musiałam tłumaczyć, że fakt, że trzymam w ręku prezerwatywy, nie jest żadnym zaproszeniem.

Podczas pracy przy Euro zdarzyło się kilka rozmów, które budowały we mnie wiarę, że warto edukować ludzi. To wszystko dało mi energię, siłę i chęć do pracy z ludźmi. Czułam, że ludzie, nawet ci, którzy wcześniej nie spotkali się ze streetworkingiem, świetnie rozumieli to, co robimy.

Czy warto było robić to Euro? Nie wiem. W sumie to pracuję tak, jak pracowałam. Wiem, że z moich podatków trzeba będzie teraz spłacać długi... Ale z drugiej strony, warto było skonfrontować nas z tym, co się działo. Mieszkańcy Gdańska podjęli wyzwanie tolerancji i chyba stanęli na wysokości zadania. Życzyłabym sobie, żeby na co dzień było więcej tolerancji między samymi gdańszczanami. Żeby tej tolerancji więcej zostało u nas po Euro.

Narzekań na Polskę nie było

Dariusz Recki, taksówkarz:
Podczas Euro ruch był zdecydowanie większy, w dni meczowe zarabialiśmy więcej, dużo więcej. Ile? Tak dokładnie to trudno powiedzieć. Zawoziliśmy, odwoziliśmy, klienci się przemieszczali między hotelami, strefami kibica i stadionem. Niemiecki znam od młodych lat, więc bez problemu mogłem swobodnie rozmawiać w tym języku. Pytali, ilu mieszkańców mają Gdańsk, Gdynia, Sopot, pytali, jak się nam tu mieszka. Byli oczarowani. Naprawdę oczarowani, niejeden mówił, że wróci z rodziną, że nie będzie jechał do Hiszpanii, tylko do nas. Mieli tylko wątpliwości związane z pogodą. Nie spotkałem się z narzekaniem na Polskę, ani razu.

Po meczu, wiadomo, wszyscy taksówkarze jadą pod stadion, jadę więc i ja. Patrzę, a do taksówki wsiada dwóch Irlandczyków i dwóch Hiszpanów. Z początku spojrzałem, myślę sobie: "Żeby tylko nie było jakichś ekscesów" - pomyślałem. Jeden z Irlandczyków mówił po niemiecku. "Przykro mi, że przegraliście" - mówię do niego. "Niech się pan nie martwi, przegraliśmy z mistrzami świata!" - odpowiada. To było super, czułem wobec nich podziw, że tak się potrafili zachować po przegranym meczu. Potem się razem bawili, ściskali... Irlandczycy - wspaniali ludzie. Potrafili się bawić po meczu, nieważne, że przegrali.
Polska publiczność też jest wspaniała, ale moglibyśmy się uczyć od kibiców z zagranicy. Mam nadzieję, że polscy kibice się zmienią. Powinniśmy się cieszyć, nie narzekać. Są tacy, którzy mówią, że mogliśmy wydać pieniądze na coś innego. Ale ja się z tym nie zgadzam.

Mam jeszcze cztery bilety

Adam Nowak, kibic (imię i nazwisko zmienione):
Nie zgadzam się na opublikowanie mojego zdjęcia, muszę pozostać anonimowy, bo to, co robię, jest chyba nielegalne. Wszystko się zaczęło, jak wylosowałem 12 biletów na finał w Kijowie. Jak to zrobiłem? Zgłosiłem do losowania siebie, rodziców, dziadków, wujków, ciocie. I się udało. Jestem w czepku urodzony, tak mówią.

Mam jeszcze cztery bilety na finał, chcesz kupić? Po półtora tysiąca. W fajnych miejscach.
No dobrze, po kolei... Jak wylosowałem te 12 biletów, to mój kolega, który miał sześć biletów, na wszystkie mecze we Wrocławiu, sprzedał mi je i w sumie miałem 18 biletów. Za ile? Za kwotę X. Kwotę X odzyskałem już po sprzedaniu dwóch biletów z tych sześciu. Cztery sobie zostawiłem, poszedłem na mecze. Wyszło, że poszedłem na mecze za darmo. W sumie, jak na razie, jestem do przodu półtora tysiąca.

Ale mam jeszcze cztery bilety do Kijowa i nie jadę na mecz, więc jeśli je sprzedam, to będę jeszcze szóstkę do przodu.
Pojadę do Warszawy w czwartek pod stadion, tam spróbuję sprzedać, wsiądę w samolot i zaraz wrócę, w piątek muszę iść do pracy. Pracuję w banku.

Cieszę się, że w Polsce mamy Euro. Jestem kibicem. I tak poszedłbym na te mecze, a udało się za darmo... I jeszcze zarobiłem, i być może zarobię jeszcze więcej. Upiekłem dwie pieczenie na jednym ogniu.
Byłem na poprzednich mistrzostwach Europy w Austrii. Uważam, że tam była lepsza organizacja niż u nas. Nie ma co porównywać, Austria, w porównaniu do Polski, jest 15 lat do przodu. Ale generalnie nie jest u nas źle.
To jak, chcesz kupić bilety do Kijowa?

Kliknij, weź udział w ankiecie i wygraj iPada!
Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Napracowaliśmy się za figę z makiem

Właściciel firmy Adventure Ops.:
Moja firma zajmuje się organizacją eventów. To miał być bardzo duży projekt, urzekł nas rozmach całego przedsięwzięcia, ale nie przeraził, bo mamy doświadczenie w pracy przy podobnych imprezach. Mieliśmy, na zlecenie organizatora głównego (firmy prywatnej), kompleksowo zorganizować i obsłużyć coś, co miało być konkurencją dla stref kibica. Miały się tam znaleźć hotele modułowe, kempingi, dyskoteki, imprezy, gastronomia. Miało to zaistnieć w kilku miastach w Polsce, miało swoimi rozmiarami być porównywalne do stref kibica... I wszystko nagle rąbnęło. Rąbnęło kompletnie.

Wszystko o Euro 2012 w Gdańsku - mecze, kibice, komentarze, zdjęcia

Zanim się jednak okazało , że będzie klapa, wzięliśmy się do roboty. Wykorzystaliśmy nasze kontakty, zaprzyjaźnione firmy, z którymi współpracujemy. Zaczęliśmy rekrutować i zatrudniać ludzi. A pracy było zatrzęsienie, trzeba było zorganizować wszystko, od namiotów, przez ochronę, obsługę turystów, po nagłośnienie i całą infrastrukturę tych miejsc. Wysłaliśmy ludzi do pracy do miast, gdzie miały powstać te strefy. Pracowaliśmy nad tym projektem ponad trzy miesiące, zrezygnowaliśmy z własnych pomysłów, które chcieliśmy zrealizować na Euro, bo nasza firma dysponuje terenem w centrum Gdańska i chciała przygotować własną propozycję rozrywki dla gości kibiców.

Wkrótce okazało się, że kolejne miasta wypadają z projektu, najpierw Wrocław, potem Kraków, Warszawa... Zostały Gdańsk i Poznań. O zmianach dowiadywaliśmy się z kilkudniowym albo tygodniowym opóźnieniem.

Potem już zmieniało się niemal wszystko i ten wielki projekt topniał w oczach.
Aż w końcu, dokładnie 11 czerwca, podczas rozmowy telefonicznej menedżer firmy, która złożyła to, z początku ogromne, zamówienie, oznajmił nam, że nie ma nam z czego zapłacić.

Co straciliśmy? Przede wszystkim czas. Te ponad trzy miesiące to niemal pełne zaangażowanie naszej firmy. To czas naprawdę ciężkiej pracy. Poza tym ryzykowaliśmy, iż stracimy wizerunek. Firmy, z którymi podejmowaliśmy współpracę, to, na całe szczęście, firmy zaprzyjaźnione, które mają o nas dobre zdanie i ich właściciele wiedzą, że sami zostaliśmy wystrychnięci na dudka. Gorzej z ludźmi, których rekrutowaliśmy i zatrudniliśmy. Można powiedzieć, że w ich oczach nie wyglądamy profesjonalnie, ale mamy nadzieję, iż rozumieją sytuację, w której postawił nas organizator główny tego projektu. A jeśli chodzi o pieniądze? Mogę powiedzieć tyle, że oczekujemy i będziemy egzekwować od tej firmy należną nam, zgodnie z umową, kwotę, którą sięga kilkunastu tysięcy złotych, i jest to tylko niewielka część rzeczywistych strat, których wartości nie można poprzeć rachunkami czy fakturami.

Czy się cieszę, że mieliśmy w Gdańsku Euro? Powiem panu, że tak - i mówię to jako obywatel, mieszkaniec Trójmiasta. A jeśli chodzi o to, że się napracowaliśmy i mamy z tego przysłowiową figę z makiem.... To czuję duży niesmak, ale oczywiście nie w stosunku do Euro, tylko do organizatora tego projektu, w który zostaliśmy zaangażowani, do ludzi, którzy okazali się nieodpowiedzialni, niedojrzali i można rzec - naiwni. Chociaż... Cały ten projekt ta firma oraz pewni ludzie, którzy w niej pracują, to jakiś bardzo dziwny temat.

Tomasz Słomczyński
[email protected]

Kliknij, weź udział w ankiecie i wygraj iPada!
Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki