Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmiany w rządzie Donalda Tuska. Czy premier potrafi dobierać sobie współpracowników?

Ryszarda Wojciechowska
Pierwszy rząd Tuska z 2007. Oprócz premiera uchowało się z niego do dziś tylko trzech ministrów
Pierwszy rząd Tuska z 2007. Oprócz premiera uchowało się z niego do dziś tylko trzech ministrów Karolina Misztal
Większość zmian w obu gabinetach Donalda Tuska była wymuszona przez okoliczności. Być może to efekt nauczki, jaką było lekkomyślne zdymisjonowanie m.in. Ćwiąkalskiego w 2009 r.

- Bycie ministrem to ciężka harówa, ale podziękowałem wszystkim, którzy odchodzą - mówił przed dwoma dniami premier Donald Tusk. Dodał, że teraz sześciolatków w rządzie, poza nim, zostaje tylko troje: Elżbieta Bieńkowska, Radosław Sikorski i Bogdan Zdrojewski.

To prawda, że Donald Tusk w porównaniu z innymi premierami sięgał rzadziej po tak zwaną metodę zderzaków. Ale zarówno w jego pierwszym, jak i w drugim rządzie też nie brakowało spektakularnych dymisji. Jego ministrowie wykładali się głównie na hazardzie, gazie albo na... zarodkach.

Gdyby zrobić ranking najczęściej przez Donalda Tuska odkurzanych ministerialnych stołków, to wygrałby w tym rankingu stołek ministra sprawiedliwości. Nie zawsze - jak pisały media - odkurzany sprawiedliwie.

Pierwszy falę głośnych dymisji otworzył w styczniu 2009 roku Zbigniew Ćwiąkalski - minister sprawiedliwości i prokurator generalny (wtedy jeszcze obie funkcje były w jednym ręku). Tego się nikt nie spodziewał. Minister miał nie najgorsze notowania w mediach. Kiedy jednak w więzieniu samobójstwo popełnił Robert Pazik, skazany za współudział w porwaniu i zabójstwie Krzysztofa Olewnika, zrobiło się zamieszanie i szukanie winnych zaniedbań.

Zwłaszcza, że była to kolejna, tajemnicza śmierć osoby zamieszanej w tę historię. Minister rano w wywiadzie radiowym zbagatelizował całą sprawę, a już po południu, po męskiej rozmowie na dywaniku u premiera, złożył dymisję, motywując ją odpowiedzialnością polityczną. Ale jak potem mówiono, i sam były już minister przyznawał w wywiadach, został wtedy rzucony na żer opinii publicznej. Ta dymisja miała świadczyć o tym, że premier bezkompromisowo dąży do wyjaśnienia sprawy tak rażącej indolencji organów ścigania. Eksperci twierdzili jednak, że Donald Tusk popełnia błąd, zwalniając z funkcji ministra tak wytrawnego prawnika.

Miejsce Zbigniewa Ćwiąkalskiego zajął Andrzej Czuma - też z wykształcenia prawnik, ale od wielu lat poza prawniczym obiegiem. Ministrem był tylko dziesięć miesięcy. Od początku miał problem z mocnym usadowieniem się w ministerialnym fotelu. Już po miesiącu urzędowania "Polityka" doniosła, że Andrzej Czuma zostawił po sobie niespłacone długi w USA, gdzie przez lata przebywał na emigracji. Minister zaprzeczał, ale media temat wałkowały, przy okazji spekulując o dymisji.

Doszło do niej w październiku 2009 roku, ale nie z powodu długów. Minister odszedł na fali tak zwanej afery hazardowej, czyli po ujawnieniu lobbingu politycznego, jaki miał miejsce w trakcie prac nad nowelizacją ustawy o grach i zakładach wzajemnych. Media opublikowały stenogramy rozmów niektórych działaczy PO z biznesmenami, o dość kompromitującej treści. Premier zaczął czyścić swój rząd. Najpierw głowę w tej sprawie położył minister sportu Mirosław Drzewiecki. Potem była dymisja Andrzeja Czumy i Grzegorza Schetyny, wówczas wicepremiera i ministra spraw wewnętrznych i administracji.

Premier tłumaczył, że dymisje te zostały podjęte w imię bezstronnego dążenia do prawdy w wyjaśnianiu afery hazardowej i że nie ma powodu sądzić, żeby ktokolwiek z jego rządu nadużył zaufania opinii publicznej.

Tym dążeniem do prawdy i wyjaśnianiem sprawy zajmowała się potem komisja śledcza w skrócie zwana hazardową. Udało się jej jedynie stwierdzić, że ten proces legislacyjny był rzeczywiście nieprzejrzysty. I tyle. No, może jeszcze to, że komisja stała się miejscem narodzin kilku politycznych gwiazd m.in. Bartosza Arłukowicza - dzisiejszego, niezbyt chwalonego, ministra zdrowia.

Na miejsce Czumy przyszedł Krzysztof Kwiatkowski. Ministrem sportu został Adam Giersz, a schedę po Schetynie, MSWiA, przejął Jerzy Miller.

Na początku 2010 roku w rządzie Donalda Tuska odnotowano jeszcze jedną dymisję. Bez fajerwerków jednak. Na emeryturę odszedł minister środowiska Maciej Nowicki. Jego miejsce zajął Andrzej Kraszewski.

Ostatnia głośna dymisja w pierwszym rządzie Donalda Tuska to przypadek szefa MSW Bogdana Klicha. Został on odwołany w sierpniu 2011 roku. Jego dymisji chcieli już wcześniej posłowie z PiS. Wystąpili z wnioskiem o wotum nieufności, zarzucając mu polityczną odpowiedzialność za zły stan polskich sił zbrojnych. Wniosek poparły SLD i PJN, ale nie udało się odwołać ministra. Kilka miesięcy później szefa MON pogrążył jednak raport komisji, badającej przyczyny katastrofy smoleńskiej.
Jego obowiązki przejął Tomasz Siemoniak, który ministrem obrony jest do dziś.

Drugi rząd Donalda Tuska, rozpoczynał w listopadzie 2011 r. pracę z kilkoma nowymi twarzami. Pojawili się m.in. Bartosz Arłukowicz (zamiast Ewy Kopacz) czy ministra sportu Joanna Mucha (od dwóch dni poza rządem - zastąpiona przez Andrzeja Biernata).

Już po kilku miesiącach nadeszło pierwsze tąpnięcie i to ze strony koalicjanta. W lipcu 2012 roku nastąpił koniec rządowej kariery Marka Sawickiego, ministra rolnictwa i rozwoju wsi. Przyczyną dymisji było upublicznienie nagrań rozmowy między byłym prezesem Agencji Rynku Rolnego Władysławem Łukasikiem a prezesem kółek rolniczych Władysławem Serafinem, w której ten pierwszy sugerował nepotyzm i niegospodarność w spółkach Skarbu Państwa, których mieli się dopuszczać działacze PSL, podlegli ministrowi. Sawicki zarzuty odrzucał, ale w końcu złożył dymisję. Na jego miejsce PSL wyznaczyło Stanisława Kalembę.

Pod koniec 2012 roku PSL zafundował jeszcze jedno tąpnięcie w rządzie, a właściwie zamianę miejsc. Wicepremier i minister gospodarki Waldemar Pawlak, po przegranych wyborach na szefa w swojej partii, postanowił z rządu odejść. Jego miejsce zajął nowy lider Polskiego Stronnictwa Ludowego, Janusz Piechociński.

Na początku 2013 roku nastąpiły kolejne zmiany w rządzie. Wymusiło je m.in. odejście z kancelarii premiera Tomasza Arabskiego (obecnie jest ambasadorem RP w Hiszpanii). Szefem kancelarii premiera został Jacek Cichocki, dotychczasowy minister spraw wewnętrznych. A nowym szefem MSWiA został Bartłomiej Sienkiewicz. Premier, żegnając byłego już ministra Cichockiego, mówił, że to nie była dymisja tylko przesunięcie. Nie degradacja, a raczej awans. W takim miejscu jak kancelaria potrzebna jest osoba, do której ma się największe zaufanie - przekonywał.

W kwietniu 2013 roku stanowisko ministra Skarbu Państwa stracił Mikołaj Budzanowski. Za co musiał odejść? Najkrócej mówiąc, za memorandum gazowe, podpisane między EuRoPol Gazem a Gazpromem, o czym nie wiedział ani premier, ani sam minister. Memorandum dotyczyło budowy gazociągu Jamał II. Opozycja grzmiała, że o inwestycjach, jakie dotyczą naszego kraju, lepiej poinformowany jest prezydent Rosji niż premier Polski. I żądała więcej głów, niż tylko jednego ministra. Premier, odwołując Budzanowskiego, zapewniał, że interesy państwa polskiego nie doznały uszczerbku w związku z tym memorandum, ale sam fakt i okoliczności jego ujawnienia wzbudziły niepokój opinii publicznej. A to, jego zdaniem, wystarczyło.
Minister Budzanowski był jednak już wcześniej na cenzurowanym. Spekulowano o jego ewentualnej dymisji w związku z niezbyt trafnymi działaniami w sprawie PLL LOT. Ale dopiero gaz go "wygryzł".

Najdłużej odwoływanym ministrem był jednak Jarosław Gowin. Kiedy premier w listopadzie 2011 r. postanowił posadzić filozofa w fotelu ministra sprawiedliwości, media spekulowały, że to polityczna zagrywka. Gowin bowiem był jak koń trojański w partii. Spiskował, budował własną frakcję konserwatywną. Donald Tusk, proponując mu tekę ministra, chciał go więc mieć na oku - sugerowali polityczni komentatorzy. Nominując Gowina, Tusk nazwał go ministrem z "pozytywną szajbą".

Ale już po pewnym czasie Gowin zaczął się wybijać na niepodległość. I stał się jednym z najostrzejszych recenzentów premierostwa Tuska. A w ostatnich wyborach na szefa PO stanął do walki z premierem. Nic dziwnego, że dymisja wisiała w powietrzu. Premier jednak zwlekał z decyzją. Czarę goryczy miała, podobno, przelać wpadka Gowina, jego wypowiedź o sprzedaży polskich zarodków niemieckim naukowcom. Zdymisjonowany mówił już, że decyzję o swoim odwołaniu traktuje jako naturalną, zwłaszcza w sytuacji dalej pogłębiających się różnic między nim a Donaldem Tuskiem.

Kilkanaście dni temu do dymisji podał się minister transportu Sławomir Nowak, poległszy w aferze zegarkowej. I jeszcze do tego dochodzi kilkuosobowy lifting gabinetu Rady Ministrów sprzed dwóch dni.
Można powiedzieć i to by było na tyle. Ale, jak uczy życie, pewnie ciąg dalszy nastąpi.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki