Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zmartwychwstanie Grześka - gdańszczanin 20 lat temu miał przeszczep, dziś startuje w zawodach triathlonowych i promuje ideę transplantacji

Agnieszka Kamińska
Agnieszka Kamińska
mat. prywatne G. Perzyńskiego
Jeśli ktoś deklaruje, że po śmierci chciałby oddać swoje organy, to przecież deklaruje chęć uratowania życia innej osobie, której nawet nie zna. Co może być piękniejszego? To najwspanialszy przejaw altruizmu – mówi Grzegorz Perzyński, prezes Fundacji Transplantacja LIVER Strong, który 20 lat temu przeszedł przeszczep wątroby, obecnie startuje w zawodach triathlonowych.

Jak dziś pan się czuje?

Bardzo dobrze, wręcz fantastycznie. Wiele lat temu przeszczepiono mi wątrobę. Powrót do życia po tej operacji nie był oczywisty, a co dopiero powrót do normalnego życia.

Dlaczego w ogóle przeszczep był konieczny?

Jeszcze jako dziecko miałem wirusowe zapalenie wątroby typu A. Wylądowałem w szpitalu zakaźnym i tam leżałem z innymi chorymi, być może wtedy zaraziłem się inną odmianą wirusa – typem B. To było dawno temu, początek lat 80., wtedy w szpitalach antyseptyka była na niskim poziomie. Pamiętam, że chcąc odkazić strzykawki, gotowano je! Ale wyszedłem ze szpitala i przez lata czułem się bardzo dobrze, nic poważniejszego mi nie dolegało.
Byłem bardzo aktywny, dość wysportowany, właściwie okaz zdrowia. Na początku 2002 r., a miałem wtedy 28 lat, zacząłem opadać z sił, co było dla mnie dziwne i niepokojące. W szpitalu zdiagnozowali zaawansowaną marskość wątroby, spowodowaną wirusem typu B. Okazało się, że wątroba była całkowicie niewydolna, przez lata ulegała degradacji. Lekarze powiedzieli mi, że koniczne jest pilne przeszczepienie. To był dla mnie kompletny szok. Transportowano mnie z Gdańska, w którym mieszkam, do Warszawy starą awionetką. W tym całym szoku, dziwiłem się, że coś takiego może w ogóle latać. Jakoś dolecieliśmy i do szpitala na Banacha wieźli mnie karetką na sygnale. Na oddziale nie było miejsca, łóżko ze mną ustawiono gdzieś pod oknem. I tak leżałem, czekając na przeszczep. Następnie trafiłem do szpitala zakaźnego, bo parametry wirusowe były tak wysokie, że trzeba było je obniżyć. Potem znów wróciłem na Banacha i znów czekałem.

Z tygodnia na tydzień czułem się coraz gorzej. Nie mogłem chodzić, ani odebrać telefonu. Traciłem przytomność, aż w końcu wpadłem w śpiączkę, mój stan lekarze oceniali już jako agonalny. Wreszcie lekarz powiedział mojej mamie, że jeśli w ciągu kilku godzin nie znajdzie się wątroba, to będę musiał umrzeć. I proszę sobie wyobrazić, że znalazła się. Co trzeba traktować w kategorii cudu. Drugi cud to to, że ta wątroba się przyjęła, a ja wróciłem do żywych. Zmartwychwstałem. Z przeszczepioną wątrobą żyję już 20 lat i razem z partnerką prowadzę fundację, która propaguje ideę transplantacji i działa na rzecz pacjentów. Z cyklicznych badań wynika też, że nie jestem już nosicielem wirusa, który spowodował zapalenie wątroby.

Czy powrót do życia po przeszczepie był trudny?

Niewyobrażalnie! Transplantacja wątroby jest bardzo skomplikowaną operacją z uwagi na wiele połączeń krwionośnych. Poza tym, wątroba dla mnie znalazła się dosłownie w ostatniej chwili, mój organizm był skrajnie wycieńczony, praktycznie nie miałem mięśni. Zadawałem sobie pytanie, jak będę teraz żył. Czy wrócę do normalności, czy jednak to będzie wegetacja. Ale jednocześnie nie traciłem wiary, że przeszczep się udał. Byłem bardzo zmotywowany i starałem się racjonalnie podchodzić do wszystkiego, co mnie spotkało. Po transplantacji musiałem nauczyć się żyć od nowa. I to dosłownie.
Uczyłem się podstawowych czynności - najpierw tylko podnoszenia tułowia, potem siadania na łóżku, wstawania. Po każdej stronie brzucha miałem po trzy dreny z workami. Żeby móc zrobić jakiś ruch, musiałem najpierw delikatnie pozbierać te wszystkie rurki. W lewej ręce miałem przeczulicę. W trakcie operacji zostały naruszone pewne nerwy. Czułem niewyobrażalny ból, gdy tylko ktoś lub coś dotknęło mojej ręki.

Pana brat też miał przeszczep, tyle że nerki.

Tak, przeszczepiono mu nerkę rok przed moim przeszczepem. Lekarze tłumaczyli mi, że bywały przypadki przeszczepu nerek u kilku osób w jednej rodzinie. Natomiast sytuacja, gdy u rodzeństwa konieczny był przeszczep nerki i wątroby, to jednak zbieg okoliczności. Dopiero co martwiłem się o brata, a po roku sam miałem przeszczep.
To było dla mnie niepojęte, nie mieściło mi się to w głowie. Konieczność przeszczepu jest przecież czymś rzadkim, a tu dotyczyła ona dwóch osób z jednej rodziny w krótkim czasie. Proszę sobie wyobrazić, co czuła moja mama, która kolejny raz przechodziła podobny stres. Gdy leżałem w warszawskim szpitalu, jeździła do mnie pociągiem z Malborka, bo tam mieszka. Podróż w jedną stronę zajmowała 6, a czasami więcej godzin.

Przyjeżdżała po to tylko, żeby mnie zobaczyć, bo już nie było ze mną kontaktu. Muszę też wspomnieć, że mój despotyczny ojciec, który znęcał się nad nami psychicznie, a czasami również fizycznie, nawet w takich chwilach potrafił szantażować moją mamę ekonomicznie. Bywało, że jej koleżanki z pracy składały się na bilety do Warszawy. Mówię o tym, bo bardzo często jest tak, że choroba w rodzinie, która jest w jakiś sposób dodatkowo obciążona, wykracza poza ramy medyczne. Zmaganie się z nią, to walka na wielu frontach.

Czy pan wie od kogo otrzymał organ?

Wiem tylko tyle, że wątroba przyleciała ze Szczecina. Co ciekawe, mój brat właśnie w Szczecinie miał pierwszą transplantację nerki. Przepisy uniemożliwiają przekazanie pacjentowi informacji na temat dawcy i jego rodziny. Inaczej jest w USA i Wielkiej Brytanii, gdzie bywa tak, że obie strony się ze sobą kontaktują. Ja nie zmieniałbym prawa w Polsce. Kontakty mogą rodzić wiele niepotrzebnych, często trudnych emocji. Choć znam przypadek, gdy pewna kobieta poznała mężczyznę, któremu wszczepiono serce jej męża. Ta kobieta zabiegała o to, by go poznać. I, z tego co wiem, ich relacje są bardzo dobre.

Przeszczep nie jest zwykłą operacją, wiąże się z wieloma emocjami. Pan żyje, bo ktoś inny umarł. Czy tego typu myśli często panu towarzyszą?

Oczywiście. Odczuwam wdzięczność wobec dawcy, który przed śmiercią zadeklarował chęć oddania organów. Ale też jestem wdzięczny jego rodzinie, która tej woli się nie sprzeciwiła. A z tym bywa różnie. Obserwujemy, że w ostatnim czasie coraz więcej rodzin odmawia pobrania organów od swoich bliskich. Organów, które mogłyby uratować życie niejednej osobie.

Dlaczego rodziny odmawiają? I od jakiego czasu ten trend jest bardziej powszechny?

Trudno to ocenić, bo nie mamy badań na ten temat. Być może sytuacja covidowa i to wszystko, co od czasu pandemii się dzieje, w tym również wojna na Ukrainie, może mieć wpływ na te odmowy. Wiele osób odczuwa niepokój, zagrożenie, nie ma równowagi mentalnej. I to może przekładać się na relacje międzyludzkie i postawy społeczne.
Choć obserwowaliśmy przejawy społecznej empatii np. wobec uchodźców z Ukrainy, to nie zawsze empatia jest zauważalna w sferze oddawania organów. Oczywiście trudno porównywać te dwie dziedziny. Nie wolno też zbyt łatwo oceniać rodzin. Proszę sobie wyobrazić, że rodzina dopiero dowiedziała się, że jej bliski zmarł. A chwilę potem – bo liczy się czas - lekarz pyta o możliwość przekazania organu zmarłego innej osobie. W chwili, gdy ludzie cierpią, przeżywają traumę, trudno im o empatię i myślenie racjonalne.

Jak wygląda to od strony prawnej? Czy rodzina może zablokować pobranie organów od bliskiego nawet wówczas, gdy ten za życia wyraził zgodę na taką możliwość?

Obowiązuje domniemana zgoda na przekazanie organów. Swój sprzeciw dawca musi zadeklarować w Rejestrze Sprzeciwów, ustnie w obecności dwóch osób albo też może to zrobić pisemnie. Jeżeli lekarz nie ma informacji o sprzeciwie potencjalnego dawcy, to nawet jeśli ten dawca za życia nie zajął stanowiska i nie zadeklarował, że zgadza się na oddanie organów, to lekarz po jego śmierci powinien pobrać od niego organy, żeby móc uratować życie komuś innemu.
W praktyce głos decydujący ma rodzina. Lekarze nie pobierają organów od zmarłego, jeśli jego rodzina się na to nie zgodzi. Nie chcą działać wbrew niej, choć to jest niezgodne z prawem. Bywa nawet, że rodzina blokuje pobranie organów od osoby, która za życia wyraźnie zadeklarowała, że po śmierci chce oddać organy.

Czy na taką postawę rodzin mogą mieć wpływ stereotypy lub pseudoreligijne myślenie? Kiedyś pewna osoba powiedziała mi, że nigdy nie zgodzi się na oddanie narządów, bo to jest sprzeczne z wiarą katolicką. Według niej, osoba w momencie pochówku powinna być kompletna, inaczej nie pójdzie do nieba.

To jest szkodliwy zabobon, który niestety funkcjonuje w społeczeństwie. Jan Paweł II w swojej encyklice jasno wypowiedział się na ten temat. Oddanie organu po swojej śmierci innej osobie jest najwyższym wymiarem miłosierdzia. Dla mnie, jako biorcy, abstrahując już od kwestii religijnych, to najwspanialszy przejaw altruizmu. Jeśli ktoś deklaruje, że po śmierci chciałby oddać swoje organy, to przecież deklaruje chęć uratowania życia innej osobie, której nawet nie zna i właściwie nigdy nie spotka. Co może być piękniejszego?

Jak wyglądają statystyki odnośnie przeszczepów w naszym kraju?

Jeśli chodzi o dawstwo organów, jesteśmy w trendzie spadkowy. Właściwie można mówić o poważnej zapaści. Jeszcze przed pandemią zajmowaliśmy jedno z ostatnich miejsc w Europie, biorąc pod uwagę liczbę przeszczepień na milion mieszkańców. Ale z drugiej strony, jeśli chodzi o same procedury przeszczepiania oraz przeżywalności organu i pacjentów, polska transplantologia jest na wysokim poziomie.
Oprócz samego przeszczepu, ważna jest jeszcze opieka po przeszczepie, aby organ nie został odrzucony i pacjent mógł wrócić do normalnego funkcjonowania. Nasi lekarze odnoszą na tym polu duże sukcesy. Mamy też w Polsce ośrodki na światowym poziomie. Ale cóż z tego, jeśli brakuje organów do przeszczepu. To błędne koło. Brakuje organów, więc przeszczepów jest mało, i to sprawia, że świadomość społeczna na ten temat jest bardzo niska. A przecież bez tej świadomości i właściwych postaw społecznych, transplantologia nie istnieje.

Czy wszystkie osoby po przeszczepie wracają do normalności?

Na przykład sytuacja zdrowotna mojego brata jest niestety inna od mojej, również z uwagi na wiele lat dializ nim dostał nową nerkę. Po kilkunastu latach musiał dostać drugą. Choruje też na inne choroby. Ale generalnie po przeszczepach pacjenci najczęściej dobrze funkcjonują, choć oczywiście muszą brać leki immunosupresyjne. Zdarzają się też skutki uboczne ich zażywania w postaci np. bezsenności. W moim przypadku jest to również nadwaga, z którą walczę od dłuższego czasu, mimo że jestem aktywny, a nawet szalenie aktywny sportowo.

Do tego stopnia, że startuje pan w zawodach triathlonowych i to tych długodystansowych, najbardziej wymagających, nazywanych ironmanami. Po co? Czy to nie jest groźne dla pana zdrowia?

Sport w moim życiu zawsze był ważny, w dzieciństwie trenowałem piłkę nożną. Potem triathlon. To było na długo przed tym, gdy ta dyscyplina stała się modna. Lata po przeszczepie, gdy założyłem Fundację Transplantacja LIVER Strong, zależało mi, żeby zwrócić uwagę opinii społecznej i mediów na problemy dotyczące transplantologii. Dlatego postanowiłem startować na tych najdłuższych i najbardziej morderczych dystansach triathlonowych. Fundacja prowadzi kampanię społeczną właśnie pod hasłem „Od przeszczepienia do ironmana”.
Pokazujemy, że dzięki transplantologii, 20 lat po przeszczepie organu, można uprawiać sport. Mało tego, można startować w jednej z najtrudniejszych dyscyplin wytrzymałościowych. Jestem najlepszym dowodem na to, że to jest możliwe. Ale jednocześnie ja nie zachęcam do tego, żeby nagle teraz wszystkie osoby po przeszczepach startowały w ironmanach. Do tego konieczny jest pozytywny przebieg leczenia i sportowa pasja. Co ważne, podczas startów staram się nie nadwyrężać organizmu. Uprawiam raczej turystykę sportową. Nie chodzi mi o to, żeby osiągnąć jakiś kosmiczny wynik, żeby być pierwszym na mecie, pokonać innych. Absolutnie nie. Chodzi o to, żeby wystartować, a przy okazji promować ideę transplantologii i szerzyć świadomość społeczną w tym zakresie. Nawet, jeśli nie dotrze się do mety.

Pewnie padł pan z wycieńczenia przed metą?

Nie, było inaczej. Rok temu na pełnym ironmanie (3,8 km pływania, 180 km roweru i 42 km biegu) po ponad 200 pokonanych kilometrach, pozostało mi zaledwie 20. Nie przekroczyłem mety, bo - jak się śmieję - organizatorzy postanowili ją zwinąć po 16 godzinach, zgodnie z limitem czasowym. Biegłem w swoim tempie i nie zdecydowałem się na morderczą pogoń z czasem. W tym roku startowałem w gdyńskim ironmanie ponownie.
Trasa rowerowa była jeszcze trudniejsza niż w zeszłym roku i wiodła przez kaszubskie wzniesienia. To wyzwanie, plus moja kontuzja stopy, wykluczyło mnie z części biegowej. W całym tym szaleństwie jednak najważniejszy jest zdrowy rozsądek. Byłbym samobójcą, gdyby celem moich startów było osiągnięcie najlepszego wyniku czy w ogóle ściganie się. Zawsze cieszy mnie udział w zawodach, bo każdy z nich, oprócz wymiaru sportowego, wpisuje się w działalność fundacji. A ona ma wiele odsłon.

Proszę powiedzieć coś więcej.

Wraz z partnerem i organizatorem, czyli Ironman Poland, podczas zawodów w Warszawie, Gdyni, a także w Poznaniu, do pakietów startowych dołączyliśmy nasze karty dawstwa organów wraz z ulotką informacyjną. W Poznaniu, pod hasłem „TRIATHLONiści - ORGANiści”, wystartował Maciej Kurzajewski i Robert Motyka, wspierając naszą kampanię. Teraz hasłem kampanii jest: „Zostań Dawcą, będziesz Wielki”.
Niedawno wraz z Polskim Towarzystwem Transplantacyjnym, Poltransplantem, a także z Uniwersyteckim Centrum Klinicznym w Gdańsku jako gospodarzem, zorganizowaliśmy wydarzenie polegające na rozdawaniu kart dawstwa i rozmowach o transplantacji. A gdy wybuchła pandemia, m.in. nasza fundacja skutecznie zaapelowała do rządzących, aby osoby po przeszczepach jako jedni z pierwszych otrzymali szczepienie. Tych działań jest bardzo dużo. Dziś mogę powiedzieć, że praca w fundacji i przygotowania do startów pochłaniają mnie bez reszty. Do tego stopnia, że nie mam czasu na pracę zawodową, stąd też gorąca prośba o wsparcie naszej fundacji.

Czy mentalność sportowca pomogła panu wyjść z choroby?

Zdecydowanie tak. Jest we mnie wielka wola walki, przetrwania i stawiania czoła przeciwnościom. To bardzo pomogło w wychodzeniu z choroby. Być może na taką postawę wpłynęła też moja trudna sytuacja w dzieciństwie, o czym już wspomniałem. Mój ojciec wykorzystywał moją rodzinę, ale głównie mnie i mojego starszego brata do pracy na plantacji tytoniu, niedaleko Malborka, mojego rodzinnego miasta.
Przez prawię całą szkołę podstawową większość wakacji spędzaliśmy ciężko pracując, a właściwie harując na polu, niezależnie od pogody czy naszego stanu zdrowia. Nie było maszyn, wszystkie czynności wykonywaliśmy ręcznie. Nasze dłonie od tytoniu były pokryte czarną, jakby smołowatą substancją, której można się było pozbyć jedynie za pomocą pumeksu. Wyjeżdżaliśmy rano, a wracaliśmy o zmroku i tak było dzień w dzień przez prawie całe lato, a potem również w soboty, gdy chodziliśmy do szkoła. W tamtych czasach trenowałem piłkę nożną i nigdy nie zapomnę tego dojmującego wstydu w każde wakacje, kiedy musiałem powiedzieć trenerowi i kolegom, dlaczego nie mogę jechać na obóz czy wznowić treningi.
Nie wspominając o kolegach z bloku, którzy bawili się w najlepsze, gdy ja wracałem wieczorem z pociągu, po ciężkim i długim dniu, by nazajutrz, wcześnie rano znów iść na pociąg do "obozu pracy". Pamiętam też, jak cieszyliśmy się na 1 września, bo dla nas szkoła oznaczała wybawienie. Przynajmniej do soboty. Ciekawe, że ja i mój brat, po tych wszystkich latach ciężkiej pracy, żyjemy dzięki transplantacji. Te doświadczenia bardzo mnie zahartowały.

Możesz wesprzeć fundację

Fundacja Transplantacja LIVER Strong prowadzi kampanie społeczne, walczy m.in. o lepsze prawo i warunki do życia, a także o bezpieczeństwo pacjentów po transplantacjach oraz dializowanych. Każdy może wesprzeć fundację datkiem. Prowadzi ona zbiórkę pieniędzy za pośrednictwem portalu Zrzutka.pl. Aby przejść do zbiórki wystarczy wejść TUTAJ
Więcej informacji o fundacji na Facebooku i Instagramie.

Zespół Roberta Karasia dokumentuje jego udział w mistrzostwach świata organizacji IUTA na dystansie 10-krotnego Ironmana

Znani sportowcy, którzy przełamują granicę ludzkiej wytrzyma...

od 12 lat
Wideo

Protest w obronie Parku Śląskiego i drzew w Chorzowie

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki