Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Złoto Renu" Wagnera w Operze Leśnej

Jarosław Zalesiński
Partie trzech Cór Renu śpiewały (od lewej) Alicja Węgorzewska-Whiskerd, Aleksandra Chacińska i Katarzyna Hołysz
Partie trzech Cór Renu śpiewały (od lewej) Alicja Węgorzewska-Whiskerd, Aleksandra Chacińska i Katarzyna Hołysz Grzegorz Mehring
Poniedziałkowe koncertowe wykonanie "Złota Renu" w Operze Leśnej zaskoczyło nie mnie jednego.

- Wypadło lepiej niż się spodziewałem - mówi Józef Kański, wielce zasłużony krytyk muzyczny, który przyjechał do Sopotu specjalnie na koncert.- Można było oczekiwać, że nie będzie zadowalające, choćby z powodu tak krótkiego czasu przygotowań. Nie spodziewałem się, że uda się zebrać tak znakomity zespół wykonawców.

Solistów zaprosił do Sopotu producent koncertu, Daniel Kotliński, sam zresztą wykonujący w poniedziałek partię Donnera. Partię Albericha, jedną z kluczowych, Kotliński zaproponował Tomaszowi Koniecznemu, który tą samą rolą debiutował w operach drezdeńskiej i wiedeńskiej. W Wiedniu z takim powodzeniem, że zakontrakowano z nim występy w całym cyklu "Pierścienia Nibelungów", a do swojej wersji "Złota Renu" zaprosiła go także opera berlińska. Występ Koniecznego w Sopocie powiedział wszystko o powodach jego tak szybko rozwijającej się kariery. Spośród solistów sopocka publiczność świetnie przyjęła także basa Kristina Sigmundsona (Fasolt) i grającego postać Logego - właśnie grającego, mimo iż była to tylko koncertowa wersja - tenora Jeffa Martina.

To przełom w próbach reaktywowania festiwalu wagnerowskiego

Każdy z solistów wymagałby pewnie osobnej oceny, ale nie uznaję się za właściwą osobę, by takie cenzurki wystawiać. Powiem za to co innego - "Złoto Renu" to przełom w historii prób reaktywowania w Sopocie tradycji sopockiego festiwalu wagnerowskiego. Mają one już długą tradycję. Nie dalej niż dwa tygodnie temu mogliśmy obejrzeć w Operze Leśnej przedstawienie "Tristana i Izoldy" teatru w Chemnitz. Cóż z tego, że lepsze niż pokazany rok temu "Holender tułacz" teatru z Neubrandenburga, skoro niemieckim artystom i orkiestrze nie udało się stworzyć tej magicznej niemal atmosfery, jaka towarzyszyła poniedziałkowemu wykonaniu "Złota Renu". - Taką atmosferę udało się kiedyś stworzyć w "Tannhauserze", przygotowanym przez Operę Bałtycką i teatr z Ingolstadt - przypomina mi obecny w poniedziałek w Operze Leśnej Jarosław Sellin, były wiceminister kultury, a po godzinach miłośnik opery. Prawda, ale od tamtego wydarzenia minęło, bagatela, 10 lat.
Wagnerowskich tradycji w Sopocie nie odnowi sprowadzanie kolejnych niepierwszoligowych teatrów niemieckich. Na import wielkich przedstawień nigdy nie będzie nas stać, na seryjne własne - także. Pozostaje droga, jaką wskazał poniedziałkowy koncert - specjalne produkcje, ze świetnymi śpiewakami i odpowiednio rozbudowaną orkiestrą. Ta poprowadzona w poniedziałek pewną ręką przez Jana Lathama-Koeniga skompletowana została z muzyków trójmiejskich orkiestr, uzupełnionych o ich kolegów z Warszawy, Wrocławia i Krakowa. Dopiero tak rozbudowany skład dał wyobrażenie, jak może brzmieć Wagner w scenerii sopockiej stulatki.

Ewa Michnik, dyrektor Opery Wrocławskiej, doprowadziła do wykonania we Wrocławiu całej tetralogii Wagnera tylko dzięki temu, że przedsięwzięcie to było osobnym, długo przygotowywanym projektem. Albo będziemy tylko bez końca mówić o tradycjach Wagnera w Sopocie, albo zaczniemy działać tak samo. Daniel Kotliński pokazał, że jest to możliwe.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki