Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zjeść ciasteczko i mieć ciasteczko

Piotr Dominiak
Piotr Dominiak
Piotr Dominiak archiwum DB
Kilka spraw pozornie od siebie odległych. Z jednej strony: oburzenie części opinii publicznej działaniami firmy LPP i wezwania do bojkotu jej produktów; apele o wprowadzenie zakazu handlu w niedzielę; protesty przeciw budowaniu kolejnych hipermarketów; oskarżenia o niszczenie polskiego handlu, domaganie się "polonizacji" banków działających na terenie naszego kraju, coraz częstsze głosy, że zalewa nas chińszczyzna. Z drugiej: dominacja niskich cen jako podstawowego kryterium przy dokonywaniu zakupów; rosnące wymagania co do szerokości oferty w sklepach; tabuny ludzi w centrach handlowych podczas weekendów; ukrywanie się polskich firm pod obcojęzycznymi nazwami itd. Listę, po obu stronach, można by znacznie wydłużyć.

Każdy z tych apeli, protestów, postulatów widziany osobno wydaje się całkiem sensowny. Za każdym stoją argumenty, które trudno lekceważyć. Jednak miejmy świadomość, że ich jednoczesna realizacja nie jest możliwa. To przykład tzw. schizofrenii rynkowej, o której pisze się w niektórych książkach ekonomicznych. I choć to elementarz, to bardzo często zapominany, czy wręcz nieznany.

W grze rynkowej każdy z nas występuje po dwóch stronach: popytowej i podażowej. Idę do sklepu i chcę wybrać tani, dobry towar z długiego szeregu stojących na półce. Psioczę, że asortyment za skromny, a ceny za wysokie. W firmie, w której pracuję, domagam się jak najwyższych wynagrodzeń, skracania czasu pracy, buntuję się przeciw presji na wydajność. Pomiędzy tymi dwoma zachowaniami nie widzę związku. Bo albo naprawdę nie wiem, że rynek to naczynie połączone, albo wolę tego nie wiedzieć.

Czy te sprzeczne dążenia można jakoś pogodzić? Liberałowie powiadają, że tak i że najlepszym, praktycznie jedynym sprawnym mechanizmem mogącym doprowadzić do kompromisu jest rynek, czyli gra popytu i podaży. No tak, ale kto gotów jest na kompromis? Kompromis, który nie zawsze może być równie korzystny/niekorzystny dla wszystkich rynkowych graczy. Może faktycznie łatwiej przechodzić nam z jednej strony na drugą. W godzinach pracy gram po stronie podaży, w czasie wolnym - po stronie popytu. Raz w Lechii, raz w Arce; rano w Wiśle, po południu w Cracovii. Wiem, w piłce to niemożliwe, mentalnie nie do zaakceptowania. Ale w gospodarce - czemu nie? Tu granice nie są tak jaskrawe. Poza tym, tu wszyscy przechodzą z jednej strony barykady na drugą. W istocie, siedzą na niej okrakiem. W tym samym stroju, w przeciwieństwie do odmiennych barw zwaśnionych klubów. To utrudnia orientację, nie tyle publice, ale nam samym.

Byłoby fajnie, gdyby wszystko było tanie, oprócz mojej pracy. Tak jak wtedy, gdy huragan zniszczy zbiory wszystkim rolnikom wokół, a moje pole zostanie nietknięte. Marzenie każdego farmera. Tyle, że to marzenie o cudzie, który czasem zdarza się w przyrodzie, w gospodarce - raczej nie.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki