Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zew krwi. Mieszkańcy gminy Gniewino boją się psów, grasujących w okolicy ich domów...

Joanna Kielas / Tomasz Słomczyński
O tajemniczych bestiach terroryzujących mieszkańców gminy Gniewino i przepisach, które utrudniają walkę z zagrożeniem - piszą Tomasz Słomczyński i Joanna Kielas

Zabójcy przychodzą wcześnie rano. Jest ich dwóch, może dwie, a może dwoje - płci na razie nie ustalono. Ofiar jest co najmniej kilkanaście. Siedem śmiertelnych w Rybnie, dwie w Chynowiu i sześć w Słuszewie. Ile zwłok leży w lesie, tego pewnie nigdy się nie dowiemy. Jakby te trzy miejscowości nanieść na mapę, powstanie trójkąt, o boku długości około 4 km. W środku trójkąta punkty z nazwami wsi i osad. Ludzie się tam boją.

Sprawcy pozostają na wolności. Chowają się po lasach, unikają ludzi. Nikt ich tutaj nie zna.

Wiadomo na pewno, że jeden z nich jest czarny, drugi biały z czarnymi łatami. To widać na monitoringu. Z relacji świadków wynika, że ten biały ma klapnięte uszy i ogon, z którego zwisają kłaki. Taki duży spaniel. Drugi natomiast w sposób charakterystyczny biega, tak miękko jak labrador.

- Zabijają spaniel i labrador? Przecież to łagodne rasy - ludzie wzruszają ramionami. Tajemnicza sprawa.
Słuszewo: cztery kangury i dwa mundżaki

Jak zapytać o kangury, miejscowi ze Słuszewa nie kojarzą. To znaczy, coś może kojarzą, ale nie wiedzą na pewno. Coś słyszeli, coś przypuszczają. Kierują na drogę pod górę.

Wojciech Piotrowski nie wypuszcza z rąk Filipka. Trzyma go na przedramieniu, a york czuje się bezpiecznie tuż przy swoim panu. Nie jest świadomy tematu rozmowy, nic nie widział, to dobrze, przeżyłby traumę. Tak jak ocalałe daniele, lamy, pawie, papugi, kangury walabia bennetta, mundżaki chińskie.

Wtedy, w niedzielę, Wojciech akurat dłużej spał. Dzień wcześniej położyli się z Sylwią dobrze po północy. Kiedy rano zszedł do zwierząt, zobaczył je martwe. - Psy weszły o, tędy - pokazuje.

Są jeszcze ślady zębów na ogrodzeniu. Rozchyliły siatkę, trochę podkopały - i już. Było po siódmej rano. Kangury walabia to jakby miniaturki tych, które znamy z filmów przyrodniczych. Mają nie więcej niż metr wysokości. Te białe są znacznie cenniejsze i rzadsze. Na wybiegu leżały zaduszone i częściowo rozszarpane dwa brązowe i dwa białe. Jeden próbował się ratować. W panice znalazł jakąś dziurę w płocie, zbyt małą jednak. Walczył o życie. Psy jednak nie dały mu szans.
Obok kangurów leżały dwa mundżaki chińskie. To takie małe sarenki.

Psy raczej nie były głodne. Zwierzęta były poduszone, gdzieniegdzie miały rozszarpane ciała.

Wojciech Piotrowski wycenia szkody na około 30 tys. zł. Ale nie chodzi tu tylko o pieniądze. Wyhodowanie takiego stadka trwa kilka lat. Wszystkie zagryzione kangurzyce miały w brzuchu młode. Teraz będzie musiał zaczynać od początku.

Wojciech i Sylwia hodują zwierzaki tylko dla siebie: "Jedni zbierają znaczki, inni zakładają sobie zoo". Wycieczek tu nie sprowadzają, biletów nie sprzedają. Mieszkają tuż obok, w drewnianej chacie krytej strzechą.

- Wtedy, rano, jak to zobaczyłem, chciałem wszystko rzucić w diabły, sprzedać dom, ziemię, całe zoo. Ale mi przeszło po jednym dniu.

Oni kochają zwierzęta. Ale jeśli chodzi o te psy...

- Gdyby człowiek chodził ze spluwą i strzelał, to zaraz by go komandosi jacyś zastrzelili. A ludzie się nad psami zastanawiają... Te psy codziennie w lesie zagryzają dzikie zwierzęta. Co ja sądzę? Można zastrzelić albo czekać. Aż pogryzą człowieka.

Zoo jest monitorowane. Widać na filmie, jak psy wchodzą do zagrody, później z niej wychodzą. Jatka trwała dwie godziny.
Sąsiadka Wojciecha i Sylwii nie zważa na listopadową aurę. Stoi na ganku na bosaka w fartuchu narzuconym na bluzkę z krótkim rękawkiem. Wokół biegają małe kundelki. Dziś, jak co dzień, pójdzie po dzieci na przystanek gimbusa. Dwa kilometry przez lasy i pola. Będzie 16.30, po zmroku. Pójdzie, nie ma wyjścia, ale bardzo będzie się bała.

Rybno: sześć owiec i jedna krowa

Pan Ryszard Styn z Rybna też kocha zwierzęta. Kocha zwyczajnie, po gospodarsku. Tak, jak się kocha swoją robotę, gdy innej człowiek dla siebie nie widzi i nie wyobraża. Po jego podwórku swobodnie chodzą kury, kaczki, gęsi. Kiedy kocur próbuje wepchnąć się do domu, żona pana Ryszarda łagodnie przepędza go ruchem nogi.

Pan Ryszard odebrał z rana telefon. "Psy atakują na polu twoją krowę". Dzwoniła szwagierka.

Po chwili, była 9 rano, gospodarz był już na miejscu. Psy odeszły spokojnie na odległość około 50 metrów. I miały tam pozostać do końca, pilnując swojej zdobyczy.

Krowa miała rozerwaną łopatkę. Nie mogła już stać na własnych nogach. Pan Ryszard pomógł jej położyć się na boku. Zadzwonił po weterynarza i policję.

Weterynarz był na miejscu w ciągu godziny. Stwierdził, że krowie już nie można pomóc. Trzeba ją ubić. Ale sam tego nie zrobił. Zostawił numer telefonu, tam trzeba zadzwonić, przyjadą i zabiorą do ubojni. Środka przeciwbólowego też nie dał, żadnych lekarstw, mięso mogłoby się potem nie nadawać do spożycia. Odjechał. Psy spod ściany lasu przyglądały się całemu zamieszaniu. Czekały, aż będą mogły wrócić do swojej ofiary. Przez następnych kilka godzin krowa leżała na polu z rozszarpanym ciałem.

Policja była około 16.00. Wcześniej nie mogli, mieli trudny dzień, wezwanie za wezwaniem. Przyjechali, spojrzeli na pana Ryszarda, na krowę, na psy. Zrobili notatkę i odjechali. No bo co mieli więcej zrobić?

Na to pytanie odpowiada asp. Anetta Potrykus, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji w Wejherowie:

- Jeśli funkcjonariusz zauważy psa, który mógłby zostać obarczony odpowiedzialnością za zagryzienie zwierząt, powinien powiadomić powiatowego lekarza weterynarii oraz gminę, która jest odpowiedzialna za odławianie zwierząt. Działanie radykalne wobec takiego psa (czyt. odstrzał z broni służbowej) jest możliwe tylko w wypadku, kiedy stanowi on bezpośrednie i realne zagrożenie dla życia i zdrowia innych ludzi.

Psy siedziały spokojnie pod lasem, bacznie się przypatrywały, co robią ludzie.

Do konającej krowy pracownik ubojni dotarł około godz. 17.00. Ubił ją na miejscu. Jak to zrobił?

- W szczegóły nie będę wchodził - stwierdził pan Ryszard.

Za krowę gospodarz dostał 900 zł, bo poszarpana. Zdrowa krowa kosztuje 3,5 tys. zł. Ma drugą krowę, ale na razie nie wypuszcza jej na pastwisko. Wyprowadza tylko za chlewik, przy domu. Będzie tak robił, dopóki coś z tymi psami nie zrobią.

A co niby mieliby zrobić?

- A ja tam nie wiem. Niech dalsze władze się tym zajmują. Kiedyś było inaczej... Nie , nie chcę nic mówić. Teraz pies jest bardziej traktowany niż człowiek.

Ryszard Styn rozpoznał psy z monitoringu - to te same, które zagryzły jego krowę.

W Rybnie wisi na sklepie ostrzeżenie przed agresywnymi psami.

- Nigdy czegoś takiego tutaj nie było.

Kobieta z niemowlakiem na ręku, zza płotu swojego gospodarstwa:

- To nie są tutejsze psy. Nikt we wsi takich nie ma. Może przyszły z innej wsi? Może ktoś je spuszcza? Nie wiem... Ale powiem wam, że równie dobrze to mogą być psy z miasta. Bo tu co chwilę jakieś miastowe psy się błąkają. Są porzucane. Najwięcej na początku wakacji. Tak, widzicie, ludzie w mieście zwierzątka kochają.

Pięknoduchy mają swoje przepisy

Dr inż. Janusz Mikoś też kocha zwierzęta. Dokarmia je zimą, dba o to, żeby były w dobrej kondycji, reguluje pogłowie, dbając o równowagę ekologiczną. Jest nadleśniczym w Wejherowie i myśliwym. Ma wyrobione zdanie na ten temat, mówi szybko, dobitnie:

- Poczuły zew krwi i będą dalej zabijać. Są niebezpieczne dla ludzi. Człowiek to dla nich zagrożenie, konkurent. Są dużo bardziej niebezpieczne niż wilki czy niedźwiedzie. Tamte trzymają się z daleka od człowieka, jak go napotkają, natychmiast uciekają. Zdziczałe psy natomiast będą się trzymać w pobliżu siedzib ludzkich. Nie mam wątpliwości, że co dzień przez te psy giną leśne zwierzęta.

- Co z tym problemem zrobić?

- Gdyby wszystkie koła łowieckie poszły w las, zaraz by te psy podeszły pod lufę. I byłoby po problemie... A tak? Teraz nie możemy im nic zrobić. Czekamy, aż pogryzą jakieś dziecko, wtedy się dopiero zacznie.

- Dlaczego nic nie możecie zrobić?

- Do zeszłego roku było tak, że myśliwi mogli strzelać do bezpańskich psów, jeśli napotkali je w odległości nie mniejszej niż 200 metrów od zabudowań. W 2011 roku wprowadzono kuriozalną zmianę do ustawy o ochronie zwierząt. Teraz myśliwi nie mogą strzelać, mają za to pouczyć właściciela psa, a jeśli go nie znajdą, to mają takiego psa odłowić.

- Może zamiana przepisów została wprowadzona, bo zbyt wiele psów ginęło?

- Wiem, że zdarzały się sytuacje, że myśliwi nadużywali prawa do odstrzału psów. Strzelali, a zaraz potem za zakrętem pojawiał się właściciel, który akurat spuścił psa ze smyczy, żeby sobie po lesie pobiegał. Ale i tak uważam, że nowe przepisy są złe. Brak w tym wszystkim zdrowego rozsądku. To efekt działania pięknoduchów, którzy chcą chronić prawa zwierząt, a nie wiedzą, jak to wszystko wygląda w praktyce.

Wyrok śmierci czy pozbawienie wolności?

"Pięknoduchy" miłość do zwierząt mają wpisaną do statutu. Ale to nie znaczy, że się sprzeciwiają zabiciu tych konkretnie psów. I dziwią się myśliwym, którzy w tym przypadku zasłaniają się przepisami.

Piotr Piotrowski, starszy inspektor ds. ochrony zwierząt, Ogólnopolskie Towarzystwo Ochrony Zwierząt - OTOZ Animals:
- Nie można stawiać życia jednego zwierzęcia ponad życiem drugiego. W tym przypadku mamy do czynienia z bezpośrednim zagrożeniem dla życia zwierząt i ludzi, więc w myśl obowiązujących przepisów, mogą istnieć przesłanki nawet do odstrzału zwierząt.

Bo jak się okazuje, ustawodawca też kocha zwierzęta. Artykuł szósty ustawy o ochronie zwierząt mówi, że co prawda zabijać ich nie wolno, chyba że... I tu wymienia się wiele przypadków, w których wolno zabić zwierzę, m.in. taki, który dotyczy "osobników bezpośrednio zagrażających ludziom lub innym zwierzętom, jeżeli nie jest możliwy inny sposób usunięcia zagrożenia".

Powtórzmy: "inny sposób usunięcia zagrożenia". Czyli odłowienie. Czy jest możliwe?

Jedni twierdzą, że nie, inni twierdzą, że tak.

- Jeszcze nikt nie wymyślił sposobu, jak je złapać - mówi Zygmunt Treder, szef Straży Gminnej. Akurat razem z funkcjonariuszem policji patroluje teren w poszukiwaniu psów.- Może dałoby się złapać je do jakiejś klatki? Ale to przecież kilka tysięcy hektarów!

Strażnik i policjant rozpytują miejscowych. Nikt nie widział psów. Wszyscy jednak wiedzą, że one gdzieś tu są.
Co zrobią, jak je dostrzegą w oddali? Zadzwonią do OTOZ Animals, z nimi gmina ma podpisaną umowę. Animalsi będą próbowali odłowić psy.

Edyta Dawidowska, OTOZ Animals:
- Oczywiście, że można je odłowić. Są różne sposoby odławiania zwierząt. Mamy specjalne lassa, siatki, klatki. W sytuacji, o której mówimy, należałoby zastosować zagrodę z przynętą. Odławianie zwierząt wymaga niekiedy dużo cierpliwości. Zdarza się, że nasi inspektorzy jeżdżą na miejsce pięć albo i dziesięć razy, aż w końcu uda im się zwabić zwierzę do zagrody. Trzeba najpierw psa przyzwyczaić do tego, że o określonej godzinie, w określonym miejscu będzie na niego czekała karma. Wówczas przyjdzie w to miejsce, wejdzie do zagrody.

To może trwać tygodniami, ale psy zachowają życie.

Druga opcja: jeśli nie odłowienie, to odstrzał. Może być zgodny z prawem, jeśli się przyjmie, że czasu nie ma, bo może dojść do kolejnych pogryzień. Jeśli tak - to trzeba pozwolenie na zabicie dwóch psów otrzymać na piśmie.

Piotr Piotrowski, OTOZ Animals: - Nie wiem, kto miałby stwierdzić, że okoliczności tej akurat sprawy usprawiedliwiają zabicie tych psów. Rzeczywiście, nie ma żadnego organu, który byłby władny podjąć taką decyzję. Samo rozstrzygnięcie co do odstrzału zwierząt zapewne powinno mieć formę decyzji administracyjno-prawnej, którą poprzedzi normalne postępowanie administracyjne.

Na końcu postępowania zapadłaby decyzja: strzelać. Ale do których psów? I kto miałby taką decyzję wykonać? Pewnie policja.

- Nawet jeśli zauważymy dwa psy, to będziemy musieli potwierdzić, czy to te, o które w tej sprawie chodzi. Będziemy musieli zebrać dowody w sprawie. Jednak należy pamiętać, że cała sprawa będzie dotyczyć niewłaściwego przechowywania zwierząt, co jest wykroczeniem i grozi za to właścicielowi zwierząt mandat - stwierdza asp. Anetta Potrykus.

- Niezbędne jest jak najszersze wyjaśnienie okoliczności sprawy, ponieważ mówimy o sytuacji absolutnie wyjątkowej - stwierdza Piotr Piotrowski z Animalsów. Dodaje na koniec: - Jesteśmy świadomi, że środki radykalne mogą się okazać konieczne. Podkreślam, że takie jak ten, wyjątki, pod żadnym pozorem nie mogą stać się regułą.

Chytre bestie, znają przepisy

O komentarz w tej sprawie chcieliśmy poprosić wójta gminy Gniewino. Zadać pytanie - czy czuje się kompetentny, żeby wydać decyzję zezwalającą na odstrzał psów? Niestety, mimo wielu naszych telefonów wójt nie znalazł czasu, żeby porozmawiać na ten temat.

- Chytre bestie. Zachowują się tak, jakby znały przepisy ustawy o ochronie zwierząt - stwierdza prawnik, którego zapoznaliśmy ze sprawą. I dodaje, że pewnie wkrótce o psach zapomnimy. Stanie się tak, jak się dzieje zazwyczaj. Zostaną wyeliminowane po cichu, "metodą gospodarską", przez któregoś z mieszkańców wsi, który nie będzie chciał ryzykować życie i zdrowie swoich dzieci. Wszyscy wokół mu podziękują i będą siedzieć cicho. Nie pisną ani słówka. Dlaczego? Prawnik zwraca uwagę na jeden z przepisów ustawy o ochronie zwierząt: "Kto zabija, uśmierca zwierzę (…), podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do lat 2".

Wilki czy niedźwiedzie trzymają się z daleka od człowieka, jak go napotkają, natychmiast uciekają. Zdziczałe psy natomiast będą się trzymać w pobliżu siedzib ludzkich.

Możesz wiedzieć więcej!Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki