18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żeglarza miałyśmy za ojca

Dariusz Szreter
Katarzyna Krenz (z lewej) i Ewa Maria Slaska czytają w "Zejmanie" fragmenty autobiografii kpt. Boguckiego
Katarzyna Krenz (z lewej) i Ewa Maria Slaska czytają w "Zejmanie" fragmenty autobiografii kpt. Boguckiego Mieczysław Krause
Z Ewą Marią Slaską i Katarzyną Krenz, córkami kapitana Dariusza Boguckiego, o przygotowanej przez nie do druku i wydanej właśnie autobiografii słynnego gdańskiego żeglarza i polarnika - rozmawia Dariusz Szreter.

W nocie kończącej autobiografię kpt. Boguckiego piszą Panie, że ich ojciec zmarł dosłownie pięć minut po tym, jak postawił kropkę po ostatnim jej zdaniu. To niezwykle symboliczne - czy szukały Panie w tym jakiegoś sensu czy uznały to za przypadek?

Ewa Maria Slaska: Oczywiście, że było to symboliczne, tego się w ogóle nie da inaczej zinterpretować! To było takie dla Niego typowe. Ojciec zawsze kończył to, co zaczął. Nad tą książką pracował wiele lat, pisał, poprawiał, skracał, ale w pewnym momencie uznał, że jest gotowa. I stało się to akurat tego dnia, 22 września 2002 roku. Symboliczne było również ostatnie zdanie, jakie ten polarnik i znawca Arktyki wówczas wypowiedział: Zimno mi.

Katarzyna Krenz: Myślę, że było w tym coś z symboliki pełni życia i dokonanego dzieła. Ojciec żył w niezwykłej harmonii z morzem i w ogóle z przyrodą i siłami natury. Zupełnie tak, jakby od nich uczył się "porządku rzeczy". I podobnie odszedł.

Czemu na publikację trzeba było czekać aż siedem lat?
EMS: Może te siedem lat to też symboliczne? Ale tak naprawdę? Ojciec zawsze pływał pod "banderą" naszego miasta, dlatego dobrze się stało, że ktoś - w tym wypadku wydawnictwo Bernardinum i Poznaj Świat - upomniał się o Jego książkę, która tyle czasu przeleżała się w archiwach rodzinnych.

KK: A ja jakoś wierzę, że każda rzecz ma swój czas. Niekiedy musi poczekać na odpowiedni moment. Tak było i tym razem: odkąd wydawnictwo Bernardinum wyraziło zainteresowanie wydaniem tych wspomnień, nie minął rok - i książka jest, w dodatku tak pięknie i starannie wydana.

Na wstępie książki kpt. Bogucki zaznacza, że prawie nic nie wie o pochodzeniu swojej rodziny od strony ojca. Czy próbowały Panie ustalić coś bardziej szczegółowego w tej kwestii?

EMS: Nie, po pierwsze dlatego, że Tata w końcu, zastrzegając, że nic nie wie, wcale dużo wie o swojej rodzinie i pięknie o niej pisze, a po drugie - bo nie takie jest zadanie redaktora, on nie ma uzupełniać książki, on ją ma przygotować tak, żeby czytanie jej dało odbiorcy pełną satysfakcję. A w tym wypadku Tata, czyli autor, sam to osiągnął i jego tekst nie potrzebował tu żadnego wsparcia z naszej strony.

KK: Brało się to zapewne z faktu, że jak sam o tym pisał, ich ojciec wcześnie "odłączył się od rodziny". W tamtych czasach o podobnych sprawach raczej się milczało. Ale z drugiej strony, postać naszego Dziadka jest wprawdzie mocno enigmatyczna, ale właśnie dzięki temu zachowała pewien czar tajemnicy. Artysta malarz, który wędrował po Polsce, odnawiając stare polichromie w kościołach, który przysyłał rodzinie dziwaczne paczki z bielizną do prania i "honorarium" za swoje prace malarskie w postaci jabłek od jakiegoś księdza proboszcza, które w drodze już zdążyły się popsuć i zgnić. I który pewnego dnia wyszedł po zapałki, by wrócić kilkanaście lat później, już po wojnie. Tak rodzą się legendy.
Książka kpt. Boguckiego nie ma układu typowego dla autobiografii, gdzie na ogół życie autora opisane jest chronologicznie. Tymczasem tu niejako "wydestylowane" są rozmaite pola działania, na których faktycznie akcja toczyła się równolegle: rodzina, praca, żegluga. Czy te światy były faktycznie odizolowane od siebie?

EMS: Oczywiście nie, to wszystko się kłębiło, mieszało i przeplatało. Przygotowania do rejsu, Mamine "święto czarnej farby", nasze matury, egzaminy i śluby, doktorat Taty, tłumaczenia Lorki, którym Mama poświęciła tyle lat życia i pasji, urodziny naszych dzieci, wożenie chorego jamnika na zastrzyki do weterynarza... Życia nie da się podzielić, w tym pisanie jest lepsze od życia, bo pisząc, można uporządkować świat, tak jak zrobił to Tata, a świat uporządkowany daje się pojąć i ogarnąć. Tata ogarnął swój świat i tak go pokazuje czytelnikowi. To wielkie dzieło, ale nie wolno zapominać, że to konstrukcja literacka.

KK: A jednak z tego porządku literackiego - Dom, Praca, Morze - wyłania się życie o wyraźnie linearnych wątkach, które się przeplatały, a czasem wręcz splątywały w trudne do rozwiązania węzły. Jak wtedy, gdy Tata zmuszony był wybierać między swoim morzem a tym, co działo się w domu. I siłą rzeczy działo się dalej, rozwijało, toczyło - pod jego nieobecność. Te sploty wątków były nierównomierne, ale niezależnie od Jego obecności czy nieobecności wszystkim sprawom w naszym domu towarzyszył zawsze słony cień morza. Myślę, że tak naprawdę nie miałyśmy "Ojca", tylko - "Ojca i Morze". Bo albo właśnie szykował kolejną wyprawę, albo gdzieś płynął, albo właśnie wrócił, ale tylko po to, by zaraz znów wypłynąć.

Morskie, a szczególnie polarne wyprawy kapitana Boguckiego pociągały za sobą ryzyko. Do jakiego stopnia zdawały sobie Panie z tego sprawę? Czy w domu mówiło się o tym?

EMS: Boże broń! Jesteśmy rodziną "zadaniowców", te zadania stawiamy sobie sami, ale stawiamy je też innym, a w "wypełnianiu zadania" nie ma miejsca na pojęcia abstrakcyjne. Myślę więc, że było tak, że zadania wypełnialiśmy wspólnie, a bał się każdy sam dla siebie.

KK: Mama latami cierpiała na bezsenność, ja do dziś czuję lęk przed dużą wodą i dalekim horyzontem. Co pewnie można by określić mianem "syndromu żony rybaka" albo… "córki żeglarza". Ale z drugiej strony, Mama zawsze powtarzała: wyszłam za żeglarza, wiem, że nie zatrzymam go na lądzie. I to Ona zapewne nauczyła nas, że mamy żeglarza za ojca, a nie odwrotnie.

Kpt. Bogucki pisze: "Oboje z Ireną szliśmy przez dni i życie (...) przekonani, że jako cudem ocaleni z wojny (...) nie mamy prawa być zwykłymi zjadaczami chleba, że to, co robimy, musi mieć głębsze znaczenie. Bo inaczej po cóż nam było wydostawać się z piekła?". Jak taką piękną postawę przekazać dzieciom, które przecież - na szczęście - takiego piekła nie doświadczyły?

EMS: Oczywiście, że udało im się przekazać nam tę postawę, to główne "zadanie" życiowe - robić coś, co ma głębsze znaczenie, co ma zarazem wartość twórczą i społeczną. Na to, żeby tak traktować swoje zadania życiowe, nie trzeba - na szczęście - przechodzić przez piekło. Wystarczy pojąć, że tak trzeba. A wtedy można samemu tak żyć i przekazać tę postawę dalej, następnym pokoleniom, dzieciom, wnukom. Tak funkcjonowały wszystkie te słynne polskie rodziny, Pawlikowskich, Morawskich, Rostworowskich. I tak funkcjonowała i funkcjonuje nadal rodzina Boguckich, choć nosimy już inne nazwiska.

KK: W naszym Domu działały prawa niepisane, ale też - niemówione. O "piekle" Rodziców wiedziałyśmy niewiele z oczywistych powodów: jak w tylu innych polskich rodzinach, o pewnych sprawach lepiej było milczeć, dla bezpieczeństwa własnego i dzieci. A jednak w jakiś sposób oboje zdołali nam wpoić to, co dla nich było najważniejsze: etos pracy, etos uczciwego życia, które warto tak przeżyć nie dla zasług i medali, tylko dlatego, że "tak się godzi". I jeszcze - sztuka. To Mama zaraziła nas swoją bezgraniczną wiarą, że w życiu tak naprawdę tylko sztuka ma sens. Ale nie tylko, również Tata, inżynier z wykształcenia i zamiłowania, dopatrywał się we wszystkim "urody świata", w takim głęboko humanistycznym rozumieniu tego pojęcia. Zapytany: po co płynie w Arktykę, odpowiadał: bo tam jest pięknie.
Gdyby każda z Pań miała wskazać tylko jedną, najcenniejszą rzecz, jaką zawdzięcza ojcu, co by to było?

EMS: Jedną - to się nie da. Jest ich kilka. Dalekie poranne spacery, wschody słońca, poczucie, że nie pieniądze są w życiu najważniejsze i że każdą rzecz trzeba doprowadzić do końca, nawet jeśli jest to trudne i niewygodne.

KK: Sprawiał wrażenie, że niczego się nie boi. Że - jak mawiała Mama - "żaden sztorm mu niestraszny". To dodawało odwagi. I nadal dodaje.

Uroczyste wodowanie książki kpt. Dariusza Boguckiego "Śladami życia" odbędzie się dziś w Gdyni na "Darze Pomorza" o godz. 18.00. Laudację wygłosi Marek Kamiński.

CV

EWA MARIA SLASKA - pisarka, tłumaczka, dziennikarka, organizatorka projektów kulturalnych. Studiowała archeologię i etnologię. Pracowała w gdańskich mediach, w stanie wojennym w prasie podziemnej. W 1985 wyjechała z mężem i synem do Niemiec, gdzie przyznano jej status uciekiniera politycznego. Założyła Polską Telewizję Niezależną w Berlinie, a w 1994 Polsko-Niemieckie Towarzystwo Literackie "WIR". W 2003 zdobyła Polsko-Niemiecką Nagrodę Dziennikarzy. Jako powieściopisarka debiutowała 12 grudnia 1981 r. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

KATARZYNA KRENZ - dziennikarka, poetka, tłumaczka, malarka. Po studiach polonistycznych pracowała w gdańskiej rozgłośni PR i TV. Autorka pięciu tomów wierszy i dwóch powieści. Tłumaczka książek A. Oza, "Tam, gdzie wyją szakale", S. Jungera, "Sztorm doskonały", J. Updike'a, "Czarownice z Eastwick", J. Bayleya, "Elegia dla Iris", R. Russo, "Koniec Empire Falls" i in. Swoje akwarele wystawiała w kraju, a także w Niemczech i Chorwacji. Jest żoną Jacka Krenza, profesora architektury. Mają dwoje dzieci. Mieszka z mężem w Polsce i Portugalii. Jest członkiem Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki