Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zdarte głosy protestu i struna rządowa

Dariusz Szreter
Gilberto Gil, niegdyś więzień polityczny, do niedawna minister, ale zawsze - muzyk
Gilberto Gil, niegdyś więzień polityczny, do niedawna minister, ale zawsze - muzyk Materiały prasowe
Rock zaczął się od buntu. Jednak większość muzyków, którym udało się zrobić karierę, kończy wiodąc wygodne życie milionerów, od czasu do czasu zagłuszając wyrzuty sumienia uczestnictwem w akcjach charytatywnych. Są jednak i tacy, którzy starają się pozostać wierni ideałom młodości.

Ostatnio ukazały się trzy interesujące płyty wykonawców, którzy wypłynęli w burzliwym okresie młodzieżowej rewolty przełomu lat 60. i 70. i którzy wciąż politykę mają wpisaną w artystyczny życiorys.

Crosby, Stills, Nash and Young powstali w gorącym roku 1969 (początkowo jako trio, bez Neila Younga) jako pierwsza amerykańska supergrupa, czyli zespół złożony z muzyków, którzy już wcześniej zdobyli uznanie. Ich akustyczny folk rock, zbudowany przede wszystkim na cudownych harmoniach wokalnych współgrał z duchem epoki hippisów.

Koncert zespołu na festiwalu w Woodstock stał się jednym z centralnych punktów tej legendarnej imprezy. Piosenki CSN&Y znalazły się wtedy na pierwszej linii frontu sprzeciwu wobec wojny w Wietnamie. Kiedy 4 maja 1970 r. na uniwersytecie stanowym w Kent Gwardia Narodowa otworzyła ogień do demonstrujących studentów, zabijając cztery osoby, Neil Young skomponował na poczekaniu piosenkę "Ohio" oskarżającą imiennie prezydenta Nixona o odpowiedzialność za te wydarzenia.

Utwór znalazł się na indeksie w niektórych stacjach nadających na falach średnich. Wypromowały ją natomiast małe rozgłośnie nadające na, zdobywających wtedy popularność, częstotliwościach UKF. CSN&Y przepowiadano nawet karierę na miarę The Beatles, ale utrzymanie czterech tak silnych osobowości w jednej grupie okazało się niemożliwe.
Muzycy nagrywali solo i w różnych konfiguracjach, ale w pełnym czteroosobowym składzie zrealizowali w sumie tylko trzy płyty studyjne, każdą w odstępie kilkunastu lat. Wydany właśnie koncertowy krążek "Déja Vu Live", jest rejestracją ich wspólnej trasy z 2006 r. Tytuł płyty jest dwuznaczny, z jednej strony nawiązuje bezpośrednio do najsłynniejszej płyty kwartetu "Déja Vu" z 1970.

Z drugiej jest opisem sytuacji, w jakiej znalazła się Ameryka w pierwszej dekadzie XXI w. - uwikłana w konflikt zbrojny i podzielona wewnętrznie na zwolenników i przeciwników wojny. Tak jak 40 lat wcześniej. Repertuar koncertu zdominowały kompozycje z solowego albumu Younga "Living With War" (2006), pełnego oskarżycielskich tekstów pod adresem republikańskiej administracji.

Jeden ze sztandarowych utworów nawołuje wręcz do pozbawienia Busha urzędu ("Let's Impeach the President"). Atmosfera przypomina polityczny wiec. Nie ma tu mowy o aranżacyjnych subtelnościach wokalnych - wszyscy czterej muzycy śpiewają unisono, wzywając Amerykę do poszukiwania nowego lidera - "może kobiety, a może w końcu czarnego" ("Looking for a Leader").
W przeciwieństwie do aspirujących do miana głosu pokolenia CSN&Y, Randy Newman zawsze lubił chodzić swoimi drogami. Nie bez kozery zatem zyskał sobie opinię jednego z najbardziej oryginalnych i zarazem przewrotnych obserwatorów współczesnej Ameryki. Jego piosenki z reguły są dalekie od politycznej poprawności, a słuchaczom czasem trudno się połapać, z kogo tak naprawdę kpi autor.

Tak było na przykład z "Rednecks", która nie tyle ośmieszała niewykształconych "buraków" z Południa, co szydziła z hipokryzji pogardzających nimi liberałów z Nowego Jorku. Przez ostatnie ćwierćwiecze Newman zajmował się głównie komponowaniem muzyki filmowej. To on napisał i zaśpiewał piosenki do "Toy Story" (w wersji polskiej wykonywał je Stanisław Soyka). Piosenka z czołówki "Detektyw Monk" to też jego sprawka.

Po 11 latach przerwy Newman nagrał nowy album "Harps and Angels", w którym także wtrąca swoje trzy grosze na temat ekipy Busha. W utworze "A Few Words in Defence of Our Country" (kilka słów w obronie naszego kraju) Newman przyznaje, że obecni przywódcy USA są najgorszymi w historii Stanów, ale natychmiast zwraca uwagę, że świat widział już dużo gorszych władców: rzymskich cezarów, hiszpańską Inkwizycję, Stalina czy Hitlera.

Ma też proste rozwiązanie dla wszystkich narzekających na amerykański system edukacyjny: koreańscy rodzice na sprzedaż ("Korean Parents"). Wszak Azjaci są w USA w czołówce najlepszych uczniów i studentów - widać są najlepiej zmotywowani.

Zupełnie inny model zaangażowania politycznego prezentuje brazylijski pieśniarz Gilberto Gil.
W latach 60. wraz z grupą innych artystów tworzył nurt tropicalismo, łączący bossa novę z psychodelicznym rockiem. Rządzący wówczas Brazylią wojskowi uznali, że twórczość Gila ma zgubny wpływ na młode pokolenie (skąd my to znamy?) i najpierw zamknęła go w areszcie, a potem zmusiła do emigracji.
Kiedy w końcu, w połowie lat 70., pozwolono mu wrócić, Gil w swoich piosenkach podejmował tematy społecznej nierówności, propagował też idee jedności afrykańskiej. Po upadku junty wystartował z sukcesem w wyborach samorządowych, a przez ostatnie pięć lat dzierżył tekę ministra kultury w rządzie prezydenta Ignatio Luli da Silvy, zwanego brazylijskim Wałęsą.

Jednym z zadań, jakie sobie postawił, było zapewnienie jak najszerszej rzeszy Brazylijczyków dostępu do internetu, jako medium zapewniającego swobodny dostęp do dóbr kultury. Przed kilku miesiącami Gil złożył urząd, by powrócić do czynnego życia muzycznego i wydał pierwszy od 11 lat album z nowymi piosenkami.

W pewnym sensie płytę "Banda Larga Cordell" (Broszura szerokopasmowa) można potraktować jako przedłużenie jego działalności w rządzie. Płyta ta sławi nowoczesne technologie komunikacyjne. W utworze tytułowym Gil śpiewa "kto nie dostrzega łącza szerokopasmowego, będzie żyć, nie znając prawdziwego świata", a koncerty promujące płytę zaczyna od krótkiej improwizacji na telefonie komórkowym.

Muzycznie płyta Gila jest najpogodniejsza, żeby nie powiedzieć - najradośniejsza z omawianej tu trójki. Czy to rezultat politycznego spełnienia autora? Może. A może po prostu tak już jest, że Brazylijczycy grają najweselej, niezależnie od tego, czego dotyczą słowa piosenki.

- Crosby, Stills, Nash & Young - "Déja Vu Live", 2008, Warner, cena ok. 50 zł
- Randy Newman - "Harps and Angels", 2008, Warner, cena ok. 60 zł
- Gilberto Gil - "Banda Larga Cordell", 2008, Warner, cena ok. 65 zł

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki