Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbrodnia w Piaśnicy. Żałobnie szumiące drzewa [HISTORIA]

Barbara Szczepuła
Gryps przyniósł Jolancie nieznany mężczyzna. Aresztowany przez gestapo Józef pisał, że ma złe przeczucia. Nie wierzyła w przeczucia, o jego ocalenie codziennie modliła się do Matki Boskiej.

Zbrodnia w Piaśnicy

Piaśnica to największe, po KL Stutthof, miejsce kaźni ludności polskiej na Pomorzu w okresie II wojny światowej. Nazywana jest „pomorskim Katyniem” lub „Kaszubską Golgotą”.

Masowe egzekucje rozpoczęły się tu pod koniec października 1939 i trwały do kwietnia 1940. Stanowiły element tzw. akcji „Inteligencja”, a ich wykonawcami byli funkcjonariusze SS oraz członkowie Selbstschutzu.

Ofiarą ludobójstwa dokonanego w lasach piaśnickich padło od 12 do 14 tys. ludzi.

Czytaj: Prezes IPN ujawnił nowe dokumenty ws. zbrodni w Piaśnicy

***

Andrzej Stachecki przez całe życie zbierał obrazy, zdania, nawet pojedyncze słowa dotyczące ojca. Szukał jego śladów. Oglądał wyblakłe zdjęcia dwudziestokilkuletniego, łysiejącego mężczyzny. Mama niewiele o nim opowiadała zajęta utrzymaniem domu i codziennymi kłopotami. Nie opuszczał jej lęk przed Niemcami, bała się ich jeszcze na początku lat sześćdziesiątych, gdy w związku z kryzysem kubańskim zawisła nad światem groźba wybuchu wojny. - Lata mijają, a granicy na Odrze i Nysie nie udaje się zatwierdzić - przekonywała. - A ty chcesz nazwisko zmieniać?! - Mamo, co ma ratyfikacja granicy do skromnej rodziny z Gdyni? - Nie znasz Niemców - odpowiadała zniecierpliwiona przyszywając mu łaty do rękawów. - Oni mają nazwisko twojego ojca w swoich archiwach i gdyby nie daj Boże tu znowu przyszli… Lepiej nie myśleć o tym, co się wtedy mogłoby stać.

*

Ze strzępków informacji złożył sobie historię rodziców. Jolanta była żoną leśniczego Bronisława Łepka. Było to małżeństwo z rozsądku, do którego doprowadził ojciec Jolanty. Tak to się wtedy zdarzało, córki musiały wychodzić za mąż, gdy tylko dojrzały, a tu trafił się porządny kawaler, więc nie było przeciwwskazań. Łepkowie mieli syna Janusza i mieszkali koło Rekowa. Do nadleśnictwa, w którym pracował Bronisław, skierowano na praktykę młodego leśnika Józefa Stacha. No i stało się. Zakochał się w ładnej i sympatycznej, starszej o pięć lat żonie swojego szefa. - Janeczka - tak ją nazywał - Janusia… Świata poza nią nie widział. Opuściła męża, zabrała synka, zamieszkali w Gdyni.

*

Wiał silny wiatr od morza, Gdynia była wtedy prawdziwym Eldorado, romantyczna przygoda mieszała się z realnymi pieniędzmi, wszyscy krzątali się wokół własnych biznesów aż furczało. Jolanta z Józefem wydzierżawili mieszkanie i sklep w znakomitym punkcie przy Świętojańskiej 99. Sprzedawali artykuły piśmienne, zeszyty, atrament, stalówki. Jolanta stała za ladą, Józef zajmował się zaopatrzeniem. Szczęście kwitło, nowi znajomi, spotkania biznesowe i towarzyskie, kawiarnie, modne suknie i kapelusze. W 1939 roku Jola zaszła w ciążę, ale nie był to dobry czas na rodzenie dzieci, wojna wisiała na włosku.

Pod koniec sierpnia Józefa Stacha zmobilizowano. Gdy pierwszego września bomby spadły na Polskę, a pancernik Schleswig-Holstein rozpoczął ostrzał polskiej Składnicy Tranzytowej na Westerplatte, plutonowy rezerwy żandarmerii Józef Stach bronił Helu.

*

- Twój ojciec nie mógł uniknąć swojego losu - mówiła Jolanta, wyjaśniając synowi zawiłości historii najnowszej. - Mieszał się do polityki, a to przeważnie na dobre nie wychodzi. Należał do Polskiego Związku Zachodniego, do Ligi Morskiej i Kolonialnej, organizował w Gdyni Bezpartyjny Blok Współpracy z Rządem. Podczas wiecu antyhitlerowskiego na placu Grunwaldzkim wygłosił płomienne przemówienie… Miał to we krwi, bo jego ojciec a twój dziadek, Jan Stach, walczył w powstaniach śląskich - tłumaczyła. - Niemcy mu tego nie zapomnieli. Kazali wynosić się z rodzinnej wsi Kąty Opolskie, która po plebiscycie została w Rzeszy. Kupił wtedy gospodarstwo na Kujawach i przeniósł się tam z rodziną. A jego brat został w Niemczech, bo nie czuł się Polakiem. Podziały przechodziły przez rodziny…

*

14 września wojska niemieckie zajęły Gdynię, a dziewiętnastego na życzenie Hitlera nazwę miasta zmieniono na Gotenhafen. Zaczęły się aresztowania, wysiedlenia, egzekucje. Jolancie zabrano sklep, ale oficerowi niemieckiemu, któremu przydzielono mieszkanie nie było ono potrzebne, a może miał dobre serce (takie przypadki się zdarzały) i nie wyrzucił ciężarnej z małym dzieckiem na bruk. Pracowała teraz w szpitalu jako sprzątaczka. Codziennie w chusteczce na głowie szła Świętojańską z wiadrem i miotłą. Wyglądała jak schludna niemiecka Frau i Niemcy nie zwracali na nią uwagi.

*

Obrońcy Helu po jego kapitulacji trafili do obozów jenieckich. A Józefa Stacha przesłuchiwano najpierw w siedzibie gestapo w Gdyni, potem przetransportowano go do Gdańska. Pewnego dnia nieznany mężczyzna przyniósł Jolancie kartkę od Józefa. Pisał, że ma złe przeczucia. Ale ona nie wierzyła w przeczucia. Codziennie modliła się do Matki Boskiej o jego ocalenie. Gdy szedł na wojnę, założyła mu na szyję medalik, który miał go chronić od nieszczęść.

Próbowała go wykupić. Zebrała trzysta siedemdziesiąt pięć dolarów i wręczyła człowiekowi, który miał sprawę załatwić. Nie zobaczyła jednak więcej ani jego, ani pieniędzy. Oddano jej tylko pokrwawioną bieliznę Józefa z wyszytym przez nią monogramem. W listopadzie dowiedziała się, że Józefa Stacha wywieziono w kierunku Wejherowa. Dlaczego tam? Nikt nie wiedział.

*

Andrzej urodził się w kwietniu 1940 roku. Otrzymał nazwisko Łepek, a właściwie teraz już z niemiecka Lepek, bo Jolanta ciągle jeszcze nie miała rozwodu z Bronisławem. Gdy podrósł, drżała, bo był prześlicznym bobasem ze złotymi lokami. Nordycki typ, w sam raz do germanizacji. - To dziecko Józefa Stacha? - dopytywali się Niemcy. - Jakiego Stacha? To był tylko znajomy, moim mężem jest Bronisław Lepek, a to jego syn. Dokumenty i pamiątki po Józefie ukryła w piwnicy pod węglem.

Jakoś sobie radziła. Jej brat, Kazimierz Graczyk, pracował w niemieckiej piekarni w Oliwie i kradł z niej cukier. Jolanta robiła z niego bimber. To była mocna waluta, z jej pomocą można było załatwić wiele spraw zarówno z Niemcami, jak potem z Ruskimi.

Rosjanie nic złego Jolancie nie zrobili. Żołnierz z zabandażowaną głową wpadł do piwnicy, w której się ukrywali i krzyknął: Jesteście wolni! I zaprowadził chłopców do sowieckiej kuchni polowej po zupę.

*

Po wojnie Gdynia była miastem wdów, Andrzej w każdym razie tak ją zapamiętał. Wielu jego kolegów i koleżanek nie miało ojców. Mówiło się na nich: półsieroty. Nienawidził tego słowa. Gdy nauczycielka prosiła: półsieroty, ręce w górę, muszę was policzyć, zaciskał zęby, choć teraz rozumie, że nauczycielka nie miała złych intencji.

Tak, był półsierotą, opiekował się nim starszy o dziewięć lat przyrodni brat Janusz. On miał ojca, choć widywał się z nim bardzo rzadko. Ale i tak Andrzej mu zazdrościł. Sam był nie tylko półsierotą, ale i bękartem. Tak go nazwała kiedyś ciotka. Nie wiedział, co znaczy to słowo, ale czuł, że coś bardzo niedobrego.

Mama znowu prowadziła sklep. Do czasu, gdy Hilary Minc wygrał „bitwę o handel” było całkiem nieźle. Statki wpływały do portu, niedawni folksdojcze służyli teraz w Milicji Obywatelskiej, życie toczyło się dalej.

W październiku 1946 roku rozeszła się wieść, że w lasach pod Wejherowem specjalna komisja zaczęła ekshumację rozstrzelanych i pochowanych tam Polaków.

Pojechał do piaśnickiego lasu z mamą i wujkiem Kazikiem Graczykiem. Nie było wątpliwości, że to tato. Oprócz medalika znaleziono nieśmiertelnik: „Józef Stach, kat.75/AM. Gdynia 1910”.

Do dziś pamięta ten jesienny las sprzed lat, szumiące żałobnie drzewa, zapach surowych sosnowych desek, z których zbijano skrzynie na zwłoki, grudkę ziemi, którą mama mu dała, by rzucił na trumnę.

Po latach dowiedział się, że w tych właśnie lasach ojciec pracował kiedyś jako leśniczy. Tropił kłusowników, ciął stare drzewa, sadził młode. Może właśnie te drzewa szumiące wokół mogiły?

*

Po maturze Andrzej zmienił nazwisko. Nie na to jednak, które chciał nosić, bo urzędniczka poinformowała go, że „imię nie może być nazwiskiem”. Musiał je trochę zmodyfikować: od tego czasu nazywa się Andrzej Stachecki.

Zdolności handlowe odziedziczył chyba po ojcu i po mamie. Podczas wakacji studenckich prowadził w Kuźnicy vis-á-vis dworca budkę z oranżadą i drożdżówkami - oficjalnie kiosk sezonowy MHD. Z okna pierwszego piętra, gdzie mieszkał zawiadowca stacji, przyglądała mu się urodziwa panienka. Została wkrótce żoną Andrzeja. Ojciec Basi, Jan Marach też swoje przeżył. Był więźniem podobozu Stutthof w Kokoszkach, pędzono go kilometrami w marszu śmierci. Koło Krokowej wyzwolili go Rosjanie. Wyzwolili piszę bez cudzysłowu, bo pan Marach do końca życia nie pozwalał nic złego powiedzieć na Sowietów. Uratowali życie nie tylko mnie, były nas tysiące - podkreślał.

*

W latach siedemdziesiątych do drzwi Jana Maracha zapukał Antoni Seroka, który we wrześniu i październiku 1939 walczył na półwyspie i opisał to we wspomnieniowej książce „32 dni obrony Helu”. Zbierał materiały do drugiego, rozszerzonego wydania. Dogadali się jakoś, że mężem córki Maracha jest syn jego współtowarzysza broni, Józefa Stacha. To dzięki temu spotkaniu Andrzej Stachecki dowiedział się, że gestapowiec wyłuskał Józefa Stacha spośród marynarzy i podoficerów wywożonych do obozu jenieckiego. Ilekroć Andrzej czyta tę scenę, coś go ściska za serce.

Pamiątki po ojcu, które przeleżały pod węglem w piwnicy, Andrzej Stachecki oddał do Muzeum II Wojny Światowej. Nowej władzy nie podoba się jednak koncepcja muzealnej ekspozycji. Chce ją zmieniać, więc Andrzej Stachecki zastanawia się, czy pamiątek nie wycofać. - Zamierzają stawiać swoje pomniki we wszystkich miastach, a to muzeum miało być pomnikiem zwykłych ludzi, Polaków, którzy przeszli wojenną gehennę... Widocznie to nie ma znaczenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki