18+

Treść tylko dla pełnoletnich

Kolejna strona może zawierać treści nieodpowiednie dla osób niepełnoletnich. Jeśli chcesz do niej dotrzeć, wybierz niżej odpowiedni przycisk!

Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Zamachowski o swoich rolach i życiu z Moniką Richardson [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Ryszarda Wojciechowska
P. Świderski, G. Mehring, T.Bołt, R.Kwiatek/Archiwum
"Współczuję wszystkim, którzy nie potrafią się skupić na własnym życiu, tylko żyją światłem odbitym i życiem innych ludzi" - mówi Zbigniew Zamachowski, który nie ukrywa, że denerwuje go szum wokół jego związku z Moniką Richardson. Aktor woli mówić o nowych rolach i wyzwaniach.

W ostatnich miesiącach stał się obiektem pożądania paparazzich i wyśmiewania, nie tylko przez tabloidy. On sam, jak mówi, jest zapracowany, ale szczęśliwy. Musiało mu przybyć kilka lat i parę kilo, żeby kino znowu się o niego upomniało. Z planu filmowego przenosi się na plan. Do tego jeszcze dochodzą spektakle. A od niedawna sprawdza się też w roli prowadzącego "Pytanie na śniadanie". Występuje tu w duecie z obecną partnerką życiową Moniką Richardson.

Przed kilkoma dniami Zbigniew Zamachowski był w Gdańsku ze spektaklem "Zamach na MoCarta". Udało się z aktorem przez chwilę porozmawiać. W jego życiu zrobiło się ostatnio bardzo filmowo, najpierw były zdjęcia do "Wałęsy", a teraz jest świeżo po ujęciach do równie głośnego filmu Władysława Pasikowskiego "Jack Strong".

Pytany o to, odparł ze śmiechem: - Mogę bąknąć co nieco. Bo w tym zawodzie jest tak, że propozycje przychodzą na zasadzie sinusoidy. A w moim przypadku ruszyło się od "Pokłosia" Władka Pasikowskiego.

- Ale nie mam powodu, żeby narzekać. Bezrobotny nigdy nie byłem, bo gram w teatrze, telewizji. Ale faktycznie, z filmami jest u nas coraz lepiej i niezwykle się z tego cieszę. Najpierw mistrz Andrzej Wajda zaprosił mnie do filmu "Wałęsa". I zobaczymy, co wyjdzie z tej mojej roli. Bo materiału nagraliśmy tak dużo, że poza montażystami i samym panem Andrzejem nikt nie wie, co z tego powstanie - opowiada aktor.

Zagra oficera SB

Czy obawia się zamieszania wokół premiery "Wałęsy"?
- Nie obawiam się - mówi. I dodaje: - W tym zawodzie niewielu rzeczy się boję. Uważam, że te dyskusje są często bezprzedmiotowe albo zabarwione absolutnie bezpodstawnym zaperzaniem się.
Ale przypomina, że niełatwo się kręciło. Pewnego dnia plan zdjęciowy miał być na ulicy Niecałej w Gdańsku. Tuż po przyjeździe, wczesnym rankiem, zauważyli, że większość klatek schodowych ktoś oblepił ulotkami o treści dotyczącej bohatera filmu, której nie chce się nawet cytować. Ale to ich raczej mobilizowało do pracy, niż deprymowało. Przyznaje, że przyzwyczaił nas do tego, że gra bohaterów nieco zagubionych ale ciepłych, których się lubi, może nawet współczuje. A tymczasem w "Wałęsie" wciela się w oficera SB, ujawniając inne, aktorskie emploi. - Ja się z tego cieszę, bo zdążyłem pewnie siebie i państwa przyzwyczaić do mojego innego wizerunku, a tutaj jest trochę nie po drodze. W "Wałęsie" gram esbeka, który przesłuchuje naszego głównego bohatera. I słodki nie jest. Ale u Władka Pasikowskiego też nie gram człowieka przyjemnego. Jestem pułkownikiem kontrwywiadu, mało pozytywną postacią i myślę, że to mi dobrze zrobi (śmieje się). Cieszę się, bo przede mną jest jeszcze kilka filmowych projektów. A to znaczy, że film sobie o mnie przypomina. Chyba musiało mi przybyć kilka lat i parę kilo, żeby ten czas oczekiwania mieć za sobą - tłumaczy.

Pytany o pracę na planie filmu "Jack Strong" żartuje tylko: - Nikt nikogo nie przejechał, nikomu nic nie urwało, wszyscy umieją tekst na pamięć, Władek Pasikowski nie krzyczy, na mnie mundur leży nie najgorzej, pani operator piękna kobieta, robi świetne zdjęcia, na planie towarzyszą nam rosyjscy i amerykańscy aktorzy, jednym słowem idylla.

Czy nie zazdrości trochę Robertowi Więckiewiczowi (Lech Wałęsa) i Marcinowi Dorocińskiemu (płk Ryszard Kukliński) tych pierwszoplanowych ról?
- Ja ich naprawdę podziwiam. To w jaki sposób Robert wcielił się w Wałęsę mnie zachwyciło. Trzeba mu oddać, że wykonał to perfekcyjnie. Nieprawdopodobnie. To nieznany mi w kraju przypadek tak doskonałego wcielenia się w rzeczywistą, realną postać, w dodatku za jej życia. On jest Wałęsą, począwszy od mimiki, gestu, poruszania się, po głos. A Marcin też świetnie sobie daje radę z pułkownikiem Kuklińskim. Nie czuję wobec nich zazdrości. Bo sam się nagrałem w życiu sporo. I wiem, że zrobiłem kilka wartościowych rzeczy. A przy okazji powiem, że zaczyna się urealniać pomysł na moją pierwszoplanową rolę w nowym filmie. Ale to dopiero latem. Ról i nagród nigdy za wiele, ale on przyznaje, że jest nasycony - odpowiada.

Nagrody? Bez przesady

Niedawno był na wręczeniu Wiktorów. - Mam trzy takie nagrody i nawet przez sekundę nie przeleciała mi przez głowę myśl - szkoda, że tam nie stoję i tych kolejnych kilogramów mosiądzu nie biorę do ręki. Nie, słowo daję. Jakkolwiek to podejrzanie brzmi i deklaratywnie, nigdy nie wykonywałem tego zawodu, żeby dostawać nagrody. Jeśli się pojawiały, to były tylko ukoronowanej dobrej roboty. Ale zawsze będę robić swoje, jak śpiewa pan Młynarski. Przekroczyłem pięćdziesiątkę i jakoś sobie daję radę. Oby mi tylko zdrowie dopisało, a będę szczęśliwy, że jest tak, jak jest.

Teatru i sceny też nie zaniedbuje. - "Zamach na MoCarta" gramy już prawie po raz setny, niemal od dwóch sezonów. Po drodze miałem jeszcze premierę w Teatrze Polonia Krystyny Jandy spektaklu na podstawie tekstu Jerzego Pilcha "Pod mocnym aniołem". A ostatnio gram w wyreżyserowanym przez siebie przedstawieniu Progressive w Teatrze Roma. Także tu trochę się dzieje - opowiada.

Na stwierdzenie, że wrócił do piosenki, odparł: - Ja nigdy od niej tak naprawdę nie uciekłem. Tylko czasem mnie słychać, a czasem nie. Od dwudziestu paru lat jeździmy z Magdą Umer i Piotrem Machalicą z piosenkami Przybory i Wasowskiego. Są też inne koncerty. Występuję więc, szlajam się, mówiąc w cudzysłowie, po Polsce. Ale z grupą "MoCarta" to moje największe przedsięwzięcie muzyczne, na bogato. Bo jest nas na scenie siedmiu.

Jego piosenka z tego spektaklu "Kobiety jak te kwiaty" przez całe miesiące była na pierwszym miejscu listy przebojów radiowej Trójki.
- To niespodziewanie na nas spadło. Ale to nie tylko moja zasługa, lecz także autora Piotra Bukartyka. Marek Niedźwiecki całkiem przypadkiem, poza naszą wiedzą, wrzucił to na listę. I nikt z nas nie przypuszczał, że ten nasz numer będzie się przez 33 tygodnie tułać po liście, wskoczywszy nawet raz na pierwsze miejsce. To był rzeczywiście wielki sukces, wręcz przekładalny na konkrety. Bo płyta DVD z tym naszym koncertem wygrała w rankingu sprzedaży takich płyt. Naprawdę jest miło, kiedy się pokonuje Stinga, Red Hot Chili Pepers i parę innych zespołów, które bez wątpienia mają swoich fanów.

Najmniej chętnie aktor mówi o tym, o czym najchętniej plotkują kolorowe media ostatnio, czyli o jego związku z Moniką Richardson. Od kilku miesięcy stanowią oni jedną z najbardziej atrakcyjnych dla bulwarowej prasy par polskiego show-biznesu. On sam zżyma się na to zainteresowanie mocno. I odpowiada:

- Serdecznie współczuję wszystkim, którzy nie potrafią się skupić na własnym życiu, tylko żyją światłem odbitym i życiem innych ludzi. I tu mam na myśli nie tylko czytelników, ale przede wszystkich tych, którzy z tego podglądania żyją. Dla mnie to jest, żeby nie używać epitetu, co najmniej niefajne. Zupełnie też niezależne ode mnie. Nie przyjmuję do wiadomości faktu, że ktoś mnie traktuje jak celebrytę. Nigdy nie żyłem i nie robiłem niczego dla taniej popularności. Ale to co się wokół mnie dzieje, przyjmuję z podniesionym czołem. Mając nadzieję, że kiedyś się skończy. Nie zamierzam niczego zmieniać, poprawiać, dementować ani się tłumaczyć. Moje życie jest wyłącznie moim życiem.

Czasów nie zmienię...

Kilka razy próbował u paparazzich nawet interweniować. Ale już przestał. Ma radochę, jak mówi, kiedy może sobie z nich pożartować. Czasami nawet mu żal takiego człowieka, który się zapuścił autem za nim, nie wiedząc, że aktor jedzie samochodem aż do Wrocławia. - Z dużym zdziwieniem odłączył się dopiero ode mnie gdzieś za Błoniami. Bardzo mu współczuję, że stracił tyle czasu i benzyny - żartuje.

Na stwierdzenie, że niektórzy wiele by dali, żeby być w blasku takiego zainteresowania, bo podglądactwo jest dzisiaj częścią show-biznesu, wpisane w zawód aktora, Zamachowski odpowiada: - Chyba tak, ale ja sobie nie chcę tym głowy zajmować. Jest wiele ważniejszych spraw, niż to, czy będą biegać za mną i jak długo to bieganie potrwa. Nie wchodzę na portale, nie czytam wiadomych gazet i staram się sobie stwarzać fikcyjną rzeczywistość, że tego nie ma i mnie to nie dotyczy. I mnie to naprawdę nie dotyczy, kiedy tego nie oglądam. Od czasu do czasu ktoś z rodziny albo jakiś przyjaciel zadzwoni i zapyta - czy to prawda, że nie mam nogi albo jestem w ciąży. Ja należę do pokolenia, które nie musiało zabiegać o popularność w taki sposób. Ale czasów nie zmienię czy też braku dobrego obyczaju.

[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki