Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Szczypiński: Wybory prezydenckie stały się teatrem, to targowisko próżności [ROZMOWA]

Dariusz Szreter
Zbigniew Szczypiński: Choć sytuacja polskiej lewicy instytucjonalnie jest fatalna, potencjalnie - jest znakomita
Zbigniew Szczypiński: Choć sytuacja polskiej lewicy instytucjonalnie jest fatalna, potencjalnie - jest znakomita Przemek Świderski
Byłbym ostatni, który powie, że w 1989 nie trzeba było robić transformacji. Ale nie tak! Nie takim kosztem! Polska jest i pozostanie ubogim krewnym Zachodu - mówi Zbigniew Szczypiński, socjolog i działacz opozycji w czasach PRL, polityk.

Kiedy zaproponowałem rozmowę o sytuacji lewicy w Polsce, zapytał Pan, czy to zaproszenie na stypę. Pana zdaniem, jest aż tak źle?
Ja jestem człowiekiem, którego lewicowe przekonania i system wartości nie podlegają żadnej dyskusji. Takim jestem i takim umrę. Ale powiem z całą otwartością: życzę, żeby SLD zniknął. Żeby nie dostał się do Sejmu. To wtedy może powstanie coś sensownego po lewej stronie.

Skąd aż taka niechęć do SLD? Przecież sam był Pan kiedyś członkiem Sojuszu.
To nie tak, byłem członkiem partii, pamięta pan, była taka partia, nazywała się Polska Zjednoczona Partia Robotnicza. W 1980 roku próbowałem, wraz z kolegami, zamienić ją w partię socjaldemokratyczną, działając w strukturach poziomych - nie udało się, przegraliśmy z partyjnym betonem. 1 grudnia 1981 roku, dwa tygodnie przed wprowadzeniem stanu wojennego, rzuciłem legitymację. Potem miałem przerwę w życiorysie, trułem karaluchy, byłem malarzem pokojowym i pomocnikiem murarza, pracowałem jako robotnik leśny - taka renesansowa wiązka zawodów i prac w sam raz dla filozofa. W tym czasie wstąpiłem do PPS, jeszcze z Janem Józefem Lipskim, by po wielkiej zmianie podjąć prace w Zarządzie Regionu NSZZ Solidarność, jako kierownik Ośrodka Badań Społecznych. Zaproponował mi to Bogdan Borusewicz, szef regionu gdańskiego. Tworzyłem Unię Pracy i byłem posłem na Sejm RP. Z klubu Unii Pracy odszedłem jednak, bo nie mogłem wytrzymać z Rysiem Bugajem. To przemiły człowiek, ale politycznie był nie do zniesienia. Piotrek Ikonowicz zaczął mnie wtedy namawiać, żebym wstąpił do koła PPS. Ich było tylko trzech, a to najniższa granica umożliwiająca powstanie koła, więc chciał mieć jeszcze jednego członka "w zapasie". Ale mnie ludzie wybrali z list UP, więc uznałem, że nie mogę iść pod inny szyld. Dziś już żaden z posłów nie przejmuje się takimi drobiazgami. Zostałem posłem niezrzeszonym do końca kadencji, a jak potem były następne wybory, to się zgodziłem wystartować jako kandydat PPS na listach SLD. Zresztą nie przywiązywałem już wtedy do tego większej wagi, bo mnie te cztery lata sejmowego doświadczenia wystarczyły, żeby zobaczyć, na czym ta zabawa to polega. To nie było dla mnie.

Chce Pan powiedzieć, że wybrał Pan się do Sejmu jako socjolog, a nie jako polityk?
Właśnie, jest taki rodzaj badania socjologicznego - obserwacja uczestnicząca. Byłem zresztą dość rzadkim przypadkiem osoby, która straciła finansowo na wejściu do Sejmu. W tym czasie byłem bowiem dyrektorem w Stoczni Remontowej i na czas posłowania musiałem wziąć stamtąd urlop. Zobaczyłem, jak pracuje Sejm, i to mi wystarczyło. A warto dodać, że tamten Sejm, z lat 1993-1997, w porównaniu z obecnym to wysokie C - cis. Górna półka. Może poza klubem PSL, którego posłowie przy głosowaniach w piątek po południu mieli kłopoty z odróżnieniem przycisków.
Wracając jednak do pańskiego pytania o obecną scenę polityczną: obecna instytucjonalna lewica jest zaprzeczeniem wszelkiej lewicowości. O SLD w obecnym kształcie trudno nawet powiedzieć, że wyraża jakiś specjalny interes polityczny, bo oni wszystkie interesy, które mieli zrobić, już zrobili. Ten aparat uwłaszczył się jeszcze w czasach przełomu i nawet się specjalnie z tym nie ukrywał. Oczywiście to nie było na skalę rosyjską, bo nie jesteśmy Rosją, ale na polską skalę. Natomiast w tej chwili pozostał już tylko taki sentymentalny odruch w stosunku do SLD ze strony tych schodzących roczników, które czas i biologia nieuchronnie wyczesują. Dlatego tak się ucieszyłem, jak w ostatnich wyborach do Sejmu dostali mniej głosów niż Ruch Palikota.

Liczył Pan na Palikota?
Przyznam, że zagłosowałem na jego partię, bo uważałem, że to będzie drzazga w bucie Platformy i drzazga w d...e SLD. I tak było.

Nie za bardzo wyszło.
No tak. Dobrał przypadkowych ludzi, a i on sam... Nie znam go osobiście, ale śledziłem, co robił, począwszy od katolickiej gazety, przez przyjaźń z Bronisławem Komorowskim.

Było, minęło. Teraz przed nami wybory prezydenckie, a w nich bodaj pięcioro kandydatów pretendujących do miana lewicowych: Palikot oraz panie Ogórek, Grodzka, Nowicka i jeszcze jedna pani z Partii Kobiet. Nazwiska nie pamiętam.
A to dobre, redaktor z mediów nie zna nazwiska kandydatki. Ja zresztą też nie.

Jak zbierze te wymagane 100 tysięcy podpisów, to się go nauczę.
Nie zdobędzie. Wybory prezydenckie stały się teatrem, to targowisko próżności.

Wróćmy do rozdrobnienia lewicy.
W socjologii to zjawisko nazywa się anomią. Rozpadły się najbardziej elementarne więzi i choć ludzie mają poczucie identyfikacji z jakimś systemem wartości - nie ma w tej chwili szansy, żeby przełożyć to na działanie instytucjonalne. Wygląda więc raczej na to, że będziemy świadkami spektakularnego wybuchu gniewu. Jest parę granatów, które są podłożone pod tę strukturę społeczną, w jakiej żyjemy. Wystarczy, że ludzie zaczną otrzymywać emerytury na poziomie 640 złotych.

Emeryci mieliby zrobić rewolucję?

Oczywiście, że nie, ale są dzieci tych emerytów, które będą musiały ich utrzymywać. Zresztą spójrzmy na tych młodych, których kolejne roczniki wychodzą z tak zwanych szkół wyższych i jedyne, co na nich czeka, to praca na kasie w dyskoncie. To oznacza, że nie mają żadnej szansy na założenie rodziny czy na własne mieszkanie, bo z takimi zarobkami i pracą na umowach śmieciowych nie dostaną kredytu. Dlatego dwa miliony Polaków wyjechało już w świat. Może to zresztą i dobrze, bo otwierają im się oczy, ale na scenę polityczną w Polsce to nie ma wpływu.

A może to tylko wąska grupa intelektualistów marzy o silnej lewicy, a faktycznie nie ma na nią w Polsce miejsca?

Ci, którzy się zajmują badaniem nastrojów społecznych - myślę o profesorze Czapińskim, profesorze Kiku i jeszcze kilku ludziach z branży - mówią, że 30 procent to jest potencjał lewicowej formacji, gdyby taka była lub się pojawiła.

30 procent to mniej więcej granica poparcia dla PiS. Może jednak to oni zagarnęli ten rzekomo lewicowy elektorat?
Ja się zgadzam z PiS, które mówi, że ten socjalny elektorat, który mógłby zareagować pozytywnie na lewicowe programy, to są mieszkańcy małych miasteczek oraz zmienionej wprawdzie, ale jednak polskiej wsi. To są jednak ludzie wsłuchani w słowa Kościoła. I tym ludziom PiS obiecuje, że jak wygra, to będzie załatwiało ich interesy. Już raz widzieliśmy, jak załatwiało, kiedy rządziło. Kogo wzięli na ministra finansów? Zytę Gilowską, która między innymi zlikwidowała próg podatkowy dla najbogatszych i zadbała o interesy posiadających, znosząc całkowicie podatek od spadków, niezależnie czy jest to spadek w postaci starej kurtki i butów z rowerem w komórce, czy miliardowy majątek w postaci medialnych koncernów bądź pakietów akcji światowych giełd. Takiego rozwiązania nie ma nawet w najbardziej drapieżnych gospodarkach tak zwanych krajów kapitalistycznych. No może poza bananowymi republikami Ameryki Łacińskiej. I to ma być ta wrażliwość społeczna? Jak człowiek tak pozbiera te wszystkie klocki, to można zawyć i oszaleć. Ładunek instytucjonalnej krzywdy, którą wyprodukowała polska transformacja, jest ogromny.

Tylko proszę nie mówić, że za komuny było lepiej.
Byłbym ostatni, który by powiedział, że nie powinniśmy byli tego wtedy robić. Ale na Boga, nie przy tych kosztach! I nie tak. Czy ktoś jeszcze pamięta, jak Leszek Balcerowicz mówił, ile będzie trwać transformacja i jakie będą jej koszty?

10 lat?
Jakie 10? Obiecywał, że to będą trzy lata. Zawsze można trochę przekłamać, żeby zbudować motywację, ale ja uważam, że oni wtedy zrobili to gorzej niż cynicznie. Oni w to wierzyli! Są różne fikcje, które panowały w historii cywilizacji. Jedną z najgłupszych jest ta, którą usłyszeliśmy od Krzysztofa Bieleckiego, Donalda Tuska i Janusza Lewandowskiego - że wszyscy mamy się stać przedsiębiorcami. A potem jeszcze, że najlepsza forma przedsiębiorczości to przedsiębiorczość "czysta". Żadnych brudnych rąk, fabryk, produkcji, tylko banki, fundusze inwestycyjne, gra na giełdzie. Z tego się robi bogactwo. Rozwaliliśmy skutecznie przemysł, a w Gdańsku to już w sposób spektakularny. Jedynie jeszcze moja firma, Stocznia Remontowa, gdzie przepracowałem swoje ostatnie przed przejściem na emeryturę lata, coś znaczy. Wydajemy teraz z kolegami album o Stoczni Gdańskiej. Wszyscy teraz powtarzają, że to był fatalny zakład, który istniał tylko dzięki zamówieniom dla Związku Radzieckiego. Zgoda, w latach 50. i 60. - owszem. Nikt inny by tych statków wtedy nie zamówił, i całe szczęście, że Sojuz je brał. Potem jednak stocznia stała się światową marką. Polska konstrukcja, polscy inżynierowie i projektanci, polscy robotnicy, polskie materiały, polska stocznia i polski produkt. W szczytowych latach 70. co 10 dni ze stoczni wypływał w świat pełnomorski, duży i skomplikowany statek... Inna sprawa: Krzysiu Bielecki jednym ruchem zlikwidował PGR, niezależnie od tego czy były dochodowe, czy nie - bo były państwowe. W czasach stalinowskich było pokolenie "pryszczatych", które niszczyło każdą własność prywatną - bo to było ideologiczne zło. Bielecki nie był pryszczaty, ale tak jak oni - niszczył każdą własność państwową z ideologicznego klucza. I co nam zostało? System pracy nakładczej dla koncernów. Skręcamy tu pralki, telewizory i samochody.

Mówi się teraz o reindustrializacji Europy.

Nawet gdyby nastąpiła, to my znowu zostaniemy z ręką w nocniku. Przy tak dużych procesach Bank Światowy, Fundusz Walutowy, kanclerz Merkel potraktują nas jak ubogich krewnych. Bo w istocie jesteśmy takim ubogim krewnym. Wszystko to sprawia, że sytuacja polskiej lewicy, choć instytucjonalnie fatalna, potencjalnie - jest znakomita.

Im gorzej, tym lepiej?

Zygmunt Bauman mówi o płynnej nowoczesności, o tym, co dopiero się stanie, co stać się musi, choć nie wiemy, co to będzie. Ale tak, jak jest, nie da się jechać dłużej. To jest jak z napełnionym wodą kotłem: temperatura cały czas się podnosi i para kiedyś musi rozsadzić naczynie. Podobno ta obserwacja stała się podstawą do skonstruowania silnika parowego. Chciałbym jeszcze zobaczyć, jak to wybuchnie i jak się ułoży na nowo. Ale nie wiem, czy tego doczekam.

[email protected]

Zbigniew Szczypiński (ur. w 1939 w Gdyni) - socjolog, działacz opozycji w czasach PRL, polityk. Do 1981 r. członek PZPR, działacz pierwszej Solidarności. Był posłem na Sejm drugiej kadencji z ramienia Unii Pracy.

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki