Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Gąsowski walczy o przywrócenie żeglugi na Wiśle

Dorota Abramowicz
Z Marie Jose są małżeństwem od 45 lat. We Francji tak długie pożycie to już rzadkość
Z Marie Jose są małżeństwem od 45 lat. We Francji tak długie pożycie to już rzadkość P.Świderski
Marek Kamiński twierdzi, że żadna instytucja nie jest w stanie zrobić tyle, co Zbigniew Gąsowski. Sylwetkę człowieka, który chce przywrócić żeglugę na Wiśle - przedstawia Dorota Abramowicz

Staje nad brzegiem Wisły i marzy. Kiedy zamyka oczy, widzi tysiące ludzi na nabrzeżach, przypatrujących się śmigającym po wodzie łódkom. Są wśród nich duże szkuty, barki zwane garbarami, żaglówki i rybackie łodzie.

- Wszystko jest możliwe - mówi 77-letni Zbigniew Gąsowski. - Przed trzydziestoma laty na Loarze nie było ani jednej takiej łodzi. Dziś jest ich ponad 700. Każda miejscowość ulokowana na brzegu rzeki ma za punkt honoru zbudowanie repliki starej jednostki. W Polsce też kiedyś tak będzie...
Fantasta? Chyba nie. W końcu jest kawalerem francuskiej Legii Honorowej, cenionym we Francji specjalistą. A poza tym - zapaleńcem, który postanowił odtworzyć flisactwo w Polsce. Podróżnikiem, któremu udało się pokonać drogą wodną trasę z Krakowa nad Wisłą do Orleanu nad Loarą. Człowiekiem, który w stanie wojennym z pomocą francuskich i polskich przyjaciół wysyłał każdego miesiąca po dwa transporty z żywnością, odzieżą, lekami i sprzętem medycznym do Polski.
Zbigniewa Gąsowskiego opisać niełatwo. Jego przyjaciel, reżyser filmów dokumentalnych, Waldemar Karwat najpierw długo i z lekka chaotycznie opowiada o "pozytywnie zakręconym" Polaku z Francji, aż wreszcie prosi o pomoc żonę.

- Basiu, pomóż Zbyszka scharakteryzować w jednym zdaniu!
- Pasjonat, trochę szaleniec - mówi krótko pani Barbara, zastrzegając od razu: - W pozytywnym tego słowa znaczeniu.

Dzień dobry... Breżniew

Zbigniew Gąsowski z Polski wyjechał w 1965 r. Jak dziś mówi - ze względów estetycznych.
- Ojciec zginął w czasie Powstania Warszawskiego - wspomina. - Nie byłem prześladowany politycznie, ot, drobne nieprzyjemności z powodu niezapisania się do Związku Młodzieży Polskiej. Do Szkoły Morskiej w Gdyni nie dostałem się ze względu na nieodpowiednie pochodzenie. Skończyłem hydrologię na Politechnice Warszawskiej, pracowałem. W końcu uznałem, że trzeba coś zmienić. Z 10 dolarami w kieszeni wyruszyłem do Francji.

Początki w Paryżu były bardzo ciężkie. Żywił się bagietkami i sardynkami. Dwa miesiące po przyjeździe miał pracę - mył samochody. Popołudniami w Alliance Franćaise intensywnie szlifował język.

Pewnego dnia, w paryskiej kafejce, podczas gry na flipperach, poznał Marie Jose - studentkę iberystyki z burżuazyjnej, francuskiej rodziny. Pierwsze rozmowy, wzajemna fascynacja i - miłość. Taka na zawsze. Są ze sobą już 45 lat. Jak dziś mówi Marie Jose, tak długie pożycie małżeńskie we Francji to duża rzadkość.

- Wszyscy w domu myśleli, że wyjdę za Hiszpana - uśmiecha się, patrząc z tkliwością na męża. - A ja im przyprowadziłam Polaka.

Ojciec Marie Jose przed pierwszym spotkaniem z przyszłym zięciem poprosił córkę, by przypomniała mu egzotyczne imię Polaka. - Spignieff, Spignieff - powtarzał za nią. A kiedy młody człowiek stanął w drzwiach, przywitał go serdecznie: - Dzień dobry... Breżniew!
Zbigniew twierdzi, że przez prawie pół wieku życia na obczyźnie nigdy nie ukrywał, że jest Polakiem.
- Pozostałem przy swoim imieniu, ustąpiłem jedynie przy literze "ą" w nazwisku. We Francji jestem "Gasowskim".

Nazwisko nie przeszkodziło w karierze zawodowej. Gąsowski, mimo - jak twierdzi - "okropnego akcentu" został zaangażowany przy tworzeniu Ministerstwa Ochrony Środowiska. Na początku lat 70. skierowano go do prac przy zagospodarowaniu Loary.
- Wisłę i Loarę, zwaną przez Francuzów rzeką królewską, wiele łączy - powstające nad brzegami miasta, ważne dla obu państw, podobny rozwój żeglugi i jej nagła śmierć wskutek rozwoju cywilizacji przemysłowej - mówi Gąsowski.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Znad Loary do ziemi polskiej...

Nadeszły czasy małej stabilizacji. Inżynier z Polski pokonywał kolejne szczeble kariery zawodowej, zakończone stanowiskiem szefa Biura Studiów Zagospodarowania Loary. Na świat przyszedł syn Jan i córka Marysia. Praca, życie rodzinne pochłaniały go bez reszty. Z Polakami nie miał kontaktu. Aż do 13 grudnia 1981 r.

- Rano usłyszałem o wprowadzeniu w Polsce stanu wojennego - wspomina. - Następnego dnia w Orleanie odbyła się wielka manifestacja w solidarności z Polakami.

Na manifestację ściągnęły tysiące Francuzów, pojawili się także rodacy - potomkowie emigrantów, którzy przybyli do Francji przed II wojną światową, żołnierzy armii Andersa i Hallera, oraz ci, którzy całkiem niedawno opuścili kraj. Pierwsze rozmowy, pomysły, jak pomóc. Tak powstało stowarzyszenie Loara-Wisła, zrzeszające Francuzów i Polaków. Nazwę wymyślił Gąsowski, który wraz z dr Claudine Kieda, wybitną biochemiczką, przejął stery organizacji.

- Nawiązaliśmy kontakt z księdzem Eugeniuszem Platerem, który został pełnomocnikiem episkopatu do spraw pomocy charytatywnej - mówi Gąsowski. - Rozpuściliśmy wici wśród przyjaciół i znajomych.
Rozpoczęła się zbiórka: żywności i odzieży, sprzętu medycznego i leków. Sekretarką stowarzyszenia została Marie Jose.

Kupili dwa duże furgony. Od 1982 do 1989 r. dwa razy w miesiącu (później już rzadziej) z Orleanu do Polski wyruszały wozy z darami. Łącznie zorganizowali 172 transporty humanitarne, głównie do szpitali i aptek. Zdobywali leki i drogi sprzęt, w tym nawet komputery i sztuczne nerki. - W podróż wyruszali wolontariusze, wśród ok. 300 osób zaangażowanych w przewóz darów aż 90 proc. stanowili Francuzi - mówi z dumą w głosie Marie Jose.

- Najstarszy kierowca miał 80 lat - dodaje Zbigniew. - Niektórzy poświęcali cały wolny czas. Nieżyjący już Claude Merian uczestniczył w 11 transportach. Nie żyje też Henryk Grabowski, urodzony we Francji, który wraz z francuską żoną Hugette brał udział w czterech podróżach.
Była to zwariowana dekada. Dom pełen ludzi, urywające się telefony, zarwane noce. I poczucie, że robią coś ważnego.

Pan Zbigniew kilkadziesiąt lat później został odznaczony Krzyżem Kawalerskim Orderu Odrodzenia Polski, jego żona otrzymała w ambasadzie polskiej w Paryżu z rąk Lecha Wałęsy Medal Solidarności.

Flisak musi wrócić na rzekę

Gąsowskiego równocześnie absorbował kolejny problem. Zawodowy. Francuskie służby państwowe już wcześniej postanowiły zagospodarować zlewnię Loary przez budowę czterech zapór na rzece. Zaprotestowali ekolodzy i z prac nic nie wyszło.

Wreszcie w latach 90. przy znaczącym współudziale hydrologa z Polski (dostał za to Legię Honorową) powstał program "Loire Grandeur Nature". Tam, gdzie można było, Loarę oddano naturze. Gdzie trzeba - zabezpieczono miasta i wsie przed powodzią. A na rzekę wróciły łodzie.
- Wtedy postanowiłem popłynąć z Krakowa do Orleanu - mówi Gąsowski.

Jego podróż uwiecznił w reportażu z 1995 r. Waldemar Karwat. Zbigniew wyruszył na łodzi z napisem "Loire Vistule" z Krakowa do Bydgoszczy, potem Kanałem Bydgoskim do Odry, z Odry kanałami do Berlina, potem do Renu, przepłynął Holandię, Belgię, Ardeny, do Sekwany, a stamtąd - do Loary.
- Podróż trwała 61 dni, towarzyszyli mi na zmianę czterej koledzy - opowiada. - Na rzece jest spokojniej niż na drogach. Przygód było niewiele, chociaż najciekawsze związane były ze spotkaniami ze śluzowymi, szczególnie w Belgii. Każdy ma tam bar z piwem.

Dwa lata później doszło do pierwszej wielkiej powodzi w Polsce. Znów zorganizował pomoc humanitarną. O jego doświadczenia zaczęli też dopytywać się polscy urzędnicy.
- Niestety, powódź z 1997 r. niewiele Polskę nauczyła - mówi z goryczą. - Budowanie osiedli na terenach zalewowych musiało się skończyć w ubiegłym roku katastrofą wartą ponad 3 mld euro.
Zbigniew Gąsowski - już na emeryturze - nadal walczy o spełnienie marzeń o Wiśle bezpiecznej i przyjaznej ludziom jak Loara. Zaangażował się w odrodzenie flisactwa. Przypomina, że w najlepszych latach po Wiśle - aż do Gdańska - pływały tysiące szkut, dubasów, tratew prowadzonych przez flisaków.

W ub.r. wybrał się na spływ z francuskimi flisakami po Wiśle. Przypłynęli własną łodzią, pod własną banderą, by nawiązać kontakty z samorządami nadwiślańskich miast.

- Tacy ludzie jak Gąsowski są największą szansą na odrodzenie Wisły - mówi znany podróżnik Marek Kamiński, który wspólnie z Gąsowskim uczestniczył w ub. roku w spływie największą z polskich rzek. - Żadna instytucja nie jest w stanie zrobić tyle, ile ten człowiek z jego wiedzą i pasją. A poza tym nie musimy uczyć się na błędach, możemy skorzystać z jego doświadczeń.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki