Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Boniek: Mecz Polska - Belgia w 1982 r. nie zmienił aż tak dużo w moim życiu. Były w nim mecze bardziej znaczące, chociażby z Peru

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
fot. adam jankowski / polska press
[PRZYPOMINAMY TEN WYWIAD Z OKAZJI 65. URODZIN NASZEGO ROZMÓWCY] - Spokojnie mogłem zmieścić w książce jeszcze kilka meczów, albo nawet kilkanaście. Chociażby Polska – Belgia na mundialu w Hiszpanii. Prawda jest jednak taka, że ten mecz zmienił w moim życiu tylko tyle, że strzeliłem trzy gole i wszyscy zobaczyli, że jestem dobrym zawodnikiem - mówi nam Zbigniew Boniek. Z byłym reprezentantem Polski, medalistą mistrzostw świata i zdobywcą Pucharu Europy (obecnie Liga Mistrzów) rozmawiamy o jego najnowszej książce, a także o reprezentacji Polski i ewentualnej zmianie formuły rozgrywania mistrzostw Europy.

Rozmawiać mamy o Pana książce „Mecze mojego życia”, ale nie mogę nie zacząć od pytania o zdrowie. Jak się Pan czuje?
Bardzo dobrze, dziękuję [rozmawialiśmy w listopadzie ubiegłego roku - red.]. Wydaje mi się, że mamy wszyscy jakąś psychozę związaną z koronawirusem. Przekonanie, że każdy, kto się zakazi, ociera się o śmierć. Tak na szczęście nie jest. Są oczywiście przypadki ciężkie, ale większość ludzi przechodzi przez to łagodniej. W moim przypadku prawie bezobjawowo, miałem jeden dzień, kiedy mocniej bolała mnie głowa, ale nic poza tym.

No to wróćmy do książki. Pisze Pan we wstępie, że wybiera dziesięć meczów, żeby nie opisywać zbyt szczegółowo swojej kariery. Na etapie twórczym na pewno były jednak jakieś mecze nr 11 i 12. Może nawet 13, 14 i 15…
Były oczywiście, spokojnie mogłem zmieścić w książce jeszcze kilka meczów, albo nawet kilkanaście. Chociażby Polska – Belgia na mundialu w Hiszpanii. Prawda jest jednak taka, że ten mecz zmienił w moim życiu tylko tyle, że strzeliłem trzy gole i wszyscy zobaczyli, że jestem dobrym zawodnikiem. Ważniejszy był mecz Polska – Peru na tych samych mistrzostwach, bo bez tamtego zwycięstwa nie byłoby meczu Polska – Belgia, ani medalu, który wtedy zdobyliśmy. Poza tym nie chodziło mi o to, żeby opisywać wszystkie mecze, w których dobrze grałem i przesądzałem o ich wynikach. Nie czuję potrzeby pisania autobiografii. Kiedy jednak na początku roku pozamykali nas w domach pomyślałem sobie, że opisanie dziesięciu meczów, które miały wpływ na moje życie, podjęte decyzje i karierę może być ciekawą lekturą.

A propos meczu z Peru i Pana reakcji po strzelonym golu. Zapytam trochę przewrotnie – co by Pan zrobił, jako prezes PZPN, gdyby np. Arkadiusz Milik strzelił Hiszpanom gola na Euro, a potem pobiegł pod trybunę prasową i zawołał: „A teraz pocałujcie mnie w d**ę”?
Nie miałbym nic przeciwko temu, gdyby okoliczności były podobne. Trzeba pamiętać, że żyliśmy wtedy w czasach komunistycznego reżimu, gdy cała polityka i krytyka nakręcana była odgórnie. Mundial miał przykryć sytuację, jaką mieliśmy w kraju, a ta nie była zbyt ciekawa. Ja byłem liderem tej drużyny i w związku z tym po dwóch bezbramkowych remisach, z Włochami i Kamerunem…

Zaczął się po Panu medialny pojazd.
Pojazd to jest mało powiedziane. Zarzucano mi, że już mi nie zależy na grze na tych mistrzostwach, bo podpisałem kontrakt z Juventusem i oszczędzam nogi na Serie A. Że będę zarabiał na zachodzie i mam gdzieś reprezentację. Zawsze byłem twardy więc wiedziałem, że jedyne co mogłem w tej sytuacji zrobić to grać swoje i nie przejmować się tymi pomówieniami. Co nie zmienia faktu, że nie było to miłe. Przecież w dwóch pierwszych meczach my wcale nie graliśmy źle. Zabrakło trochę szczęścia, zwłaszcza z Kamerunem, gdzie raz trafiłem w poprzeczkę, a raz mi piłkę z pustej bramki wybili. Gdy więc w końcu wpadło z Peru, to odreagowałem. Dlatego też nie miałbym najmniejszych pretensji do Arka, gdyby tak zrobił, bo po nim w ostatnich latach też nie raz był niezły pojazd i rozumiem co mógł wtedy czuć.

Były chyba również mecze, które mogły stać się meczami Pana życia, ale z różnych względów tak się nie stało. Chociażby półfinał z Włochami w 1982 roku, w którym nie mógł Pan zagrać z powodu kartek, albo mecz z Brazylią cztery lata później w Meksyku. Wynik 0:4 nie oddaje tego, co się wówczas działo na boisku…
Co do Brazylii to się całkowicie zgadzam. Przez 35 minut byliśmy wtedy drużyną zdecydowanie lepszą od wielkiej Brazylii. Graliśmy o 12 w południe, ciepło było jak cholera, trybuny stadionu w Guadalajarze pełne były brazylijskich kibiców. A my w tej Guadalajarze nadawaliśmy ton grze, mogliśmy prowadzić 2:0, bo najpierw Ryszard Tarasiewicz trafił w słupek, a potem Jan Karaś w poprzeczkę.

A potem „skręcił” was sędzia, dyktując dla Brazylii karnego z kapelusza.
Dziś się już o tym nie mówi, ale w tamtych czasach sędziowie robili co chcieli. Tak jak w Hiszpanii zostałem z premedytacją wykartkowany, żebym nie mógł zagrać w półfinale tak w Meksyku pierwszy raz, kiedy Brazylijczycy podeszli pod nasze pole karne i zrobiło się zamieszanie, sędzia od razu wskazał na wapno. Powiedzieć, że to był karny z kapelusza, to nic nie powiedzieć. To był taki prezencik, bo wiadomo było, że Brazylia musi zajść na tych mistrzostwach jak najdalej, a robiło się niebezpiecznie, bo Polacy dobrze grali.

Ludziom, którzy są za młodzi, żeby pamiętać PRL można chyba polecić rozdział o meczu Argentyna – Reszta Świata z 1979 roku. Dostaje Pan od PZPN informację: Zostałeś powołany, ale to nie jest oficjalny mecz, więc sam sobie zorganizuj podróż do Buenos Aires…
Kto nie przeżył, ten nie zrozumie absurdów tamtej epoki. Lecę na mecz z mistrzami świata, a w dodatku nie był to taki zwykły mecz pokazowy, jakich pełno w obecnych czasach. Tamten miał swój ciężar gatunkowy, chcieliśmy go wygrać za wszelką cenę. Docenialiśmy oczywiście sukces Argentyńczyków, ale zdawaliśmy sobie również sprawę, że mundial w 1978 roku miał mocno polityczne tło, bo Argentyną rządziła wówczas wojskowa junta. Tym bardziej chciałem polecieć i poleciałem. Okoliczności sprawiały, że człowiek musiał się w tamtych czasach uczyć zaradności.

Dwa lata później, znów w Buenos Aires, niewiele brakowało, a zagrałby Pan z Argentyną na bramce.
Długo się wtedy zastanawialiśmy po meczu co by było, gdyby Józef Młynarczyk pękł i nie zagrał [miał poważną kontuzję palca – red.]. Miał go zastąpić Jan Tomaszewski, ale nie dotarł. A, że posypali się również inni, do Buenos Aires polecieliśmy tylko z jednym nominalnym bramkarzem, w dodatku nie w pełni sprawnym. No i faktycznie – byłem jednym z kandydatów do bronienia. Może szkoda, bo w bramce też sobie nieźle dawałem radę. (śmiech)

W książce pojawia się wielu fantastycznych bramkarzy, z którym miał Pan okazję grać. Gdyby wziąć od każdego jakąś cechę/umiejętność i stworzyć ideał to…
Faktycznie, grałem w swoim życiu z wieloma dobrymi bramkarzami. W zasadzie to nie pamiętam, żebym kiedykolwiek grał ze słabym. Trudny wybór, ale skoro się bawimy, to wziąłbym charyzmę Dino Zoffa, intuicję i refleks Tomaszewskiego, fizyczność i wyprowadzający kontratak wyrzut piłki ręką Młynarczyka. W tamtych czasach bramkarze nie grali tyle nogami co obecnie, więc taka umiejętność była bardzo cenna. Przede wszystkim jednak ciężko by było komuś takiemu strzelić gola, choć oczywiście nie ma bramkarzy nie do pokonania. Trzeba tylko umieć dobrze trafić.

W książce ułożył Pan za to dwie idealne jedenastki z byłych partnerów i rywali. Polską i zagraniczną. To oczywiście Pana wybór, ale zastanawia mnie jedno nazwisko: Rudi Völler. Był aż taki dobry, czy to sentyment do byłego kolegi z AS Romy?
Rudi był fantastyczny. Był napastnikiem, który potrafił grać 60 metrów od bramki, 30 metrów od bramki i w polu karnym. Był niesamowicie szybki i zwinny. Potrafił zdobyć bramkę w dosłownie każdy sposób. Grałem z nim w Romie tylko przez rok, bo potem zakończyłem karierę, więc nie był to żaden mój wielki przyjaciel, tylko dobry kolega. Starałem się być jednak obiektywny w moich wyborach i obiektywnie rzecz ujmując Rudi na miejsce w mojej jedenastce zasłużył. Konkurencję miał naprawdę silną, że wymienię tylko Roberto Pruzzo i Paolo Rossiego.

Ostatnie dwa mecze wymienione w książce to nie są już mecze Bońka piłkarza, tylko Bońka selekcjonera i Bońka prezesa PZPN. Co do drugiego, z Niemcami w 2014 roku, nie mam wątpliwości dlaczego się w niej znalazł. Dlaczego jednak wybrał Pan przegrany mecz z Łotwą w 2002?
Bo to był ważny mecz w moim życiu, jako selekcjonera. Chciałem przypomnieć moją karierę trenerską, bo po latach wszyscy myślą, że Boniek zagrał z tą Łotwą jeden mecz, przegrał 0:1 i na drugi dzień zrezygnował. To absolutnie śmieszne i nieprawdziwe. Jako selekcjoner rozegrałem pięć meczów – dwa wygrałem, dwa przegrałem, jeden zremisowałem. Zostawiłem reprezentację z trzema punktami w dwóch meczach eliminacji do Euro 2004. Porównajmy to sobie do reprezentacji Leo Beenhakkera, która po dwóch meczach eliminacji Euro 2008 miała na koncie jeden punkt. Niczego z tym zespołem nie przegrałem, ani nie przekreśliłem. Natomiast z wielu względów, wymienionych również w książce, zdecydowałem, że nie powinienem być dłużej selekcjonerem. Nie była to łatwa decyzja, a mecz z Łotwą był w kontekście tego wszystkiego bardzo dla mnie ważny.

Za to mecz z Niemcami było ważny nie tylko dla Pana…
Zdecydowanie tak. To było coś niesamowitego i nie mówię tylko o tym, co działo się na boisku. To była eksplozja radości, wiary, pozytywnego myślenia. Ten mecz na Stadionie Narodowym mógłby być takim obrazkiem. Dowodem na to, że Polacy potrafią się wszyscy razem cieszyć, razem dopingować, być zjednoczeni. Że nie potrzeba wcale zorganizowanych grup kibicowskich, żeby stworzyć niesamowitą atmosferę na trybunach. To była czysta pasja, a w ujęciu sportowym mecz, który otworzył nam drogę na salony. To był mecz, po którym ta reprezentacja Adama Nawałki uwierzyła, że stać ją na wielkie rzeczy.

Porozmawiajmy na koniec o reprezentacji Jerzego Brzęczka. Gdy zapadła decyzja o przełożeniu Euro 2020 niektórzy obawiali się, że nasze największe gwiazdy będą o rok starsze i nie wiadomo czy nie osłabną. Na razie nie słabną, za to pojawia się coraz więcej interesujących alternatyw. Może nie dla Roberta Lewandowskiego, bo on jest niezastąpiony, ale dla innych…
Dla mnie to nie jest żadne zaskoczenie, bo zawsze wierzyłem, że mamy młodych zdolnych piłkarzy, którzy mogą wejść odważnie do tej kadry i się jej przydać. To bardzo dobrze, bo najlepszy zespół to zawsze mieszanka rutyny z młodością, a w tej kadrze młodzi zawodnicy to już bardzo silna grupa, którą słychać w szatni i widać na boisku.

Są też tacy piłkarze, jak Mateusz Klich, czy Karol Linetty, którzy w reprezentacji zaczynali ładnych parę lat temu, ale dopiero teraz pokazują ile mogą jej dać. Po ostatnich meczach można dość do wniosku, że jednak istnieje nasza druga linia bez Piotra Zielińskiego i Grzegorza Krychowiaka.
Ja bym był spokojny na miejscu tych, którzy tak uważają. Osobiście nie chciałbym ani jednego meczu Polski bez Zielińskiego, bo moim zdaniem to nasz najlepszy obecnie pomocnik, jeśli chodzi o umiejętność grania w piłkę. Krychowiak miał ostatnio zniżkę formy, ale to w życiu piłkarza jest absolutnie normalne. Nadal jest jednak bardzo ważnym graczem w tej kadrze. A, że pojawili się inni to trzeba się tylko cieszyć, że selekcjoner ma teraz więcej opcji. Przecież, gdybyśmy mieli wymienić teraz wszystkich pomocników, którzy mogą przydać się kadrze, to oprócz skrzydłowych - Kamila Grosickiego, Kamila Jóźwiaka i tych już wymienionych mamy jeszcze Jacka Góralskiego, Jakuba Modera, wracającego po ciężkiej kontuzji Krystiana Bielika. Dobrze to wygląda.

Nieciekawie wygląda za to sytuacja klubowa Grosickiego i wspomnianego na początku Milika.
Inne aspekty decydują o tym, że nie gra Grosicki, a inne, że nie gra Milik. Dla mnie to jest trochę smutne, bo kariera piłkarza trwa tak krótko, że trzeba ten czas maksymalnie wykorzystać. Dla obu to może być niebezpieczne w kontekście Euro, bo jeśli od stycznia nie zaczną grać to nie wydaje mi się możliwe, żeby selekcjoner mógł ich dalej powoływać.

Coraz częściej pojawiają się sugestie, że ze względów bezpieczeństwa Euro 2020 powinno zmienić formułę. Mniej krajów, mniej podróży, może wręcz cały turniej tylko w jednym kraju…
Nie wydaje mi się na dziś możliwe, żeby cały turniej mógł zostać rozegrany tylko w jednym kraju, bo to gigantyczne wyzwanie logistyczne, a przygotowania trwają latami. Zobaczymy jak się to wszystko będzie rozwijać, bo moim zdaniem do końca zimy będziemy żyli w nerwowych czasach, bo każdy kto dostanie grypy czy po prostu się przeziębi będzie się zastanawiał czy nie ma przypadkiem koronawirusa. Liczę jednak na to, że wiosną sytuacja się poprawi i Euro uda się rozegrać. W jakiej formule to inna kwestia, bo nie wykluczam, że jeden, albo dwa czy trzy kraje mogą wypaść z grona organizatorów. Nie tylko z powodu pandemii. To jednak tylko moje teorie, o wszystkim zdecyduje UEFA.

Zbigniew Boniek zakażony koronawirusem. "Czuję się dobrze i mam nadzieję, że szybko zobaczymy się na stadionach"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia Jacek Podgórski o meczu Korony Kielce z Pogonią Szczecin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki