Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zawsze ktoś płaci dziennikarzowi (no chyba, żeby nie zapłacił, ale to jeszcze gorzej)

Dariusz Szreter
Poniedziałek, 8 listopada 2010

Nieprawdą jest, że Jarosław Kaczyński całkowicie porzucił swoje łagodne oblicze z kampanii prezydenckiej. Nie dawniej jak wczoraj okazał wielką łaskawość dziennikarzom, pochylając się nad ich ciężkim losem. Okazuje się, że żurnaliści nie z własnej woli uczestniczą w "przemyśle nienawiści" skierowanym przeciw PiS. Zmusza ich do tego sytuacja materialna - kredyty i narodzone dzieci. Są nawet tacy, którzy zdobywają się na to, żeby pisać prawdę, ale pod pseudonimem. A pod własnym nazwiskiem, basują władzy.

Jarosław znalazł jednak skuteczny sposób na tę bolączkę - opodatkować wielkie koncerny medialne i za te pieniądze finansować niezależne media lokalne. Proste? Aż za bardzo. Pomija dość istotny element rynku medialnego: tytuł prasowy czy rozgłośnia albo stacja tv nie funkcjonuje w próżni, ale ma wydawcę, właściciela, który trzyma wszystko w garści, a ściślej mówiąc kieszeni. Właściciel prywatny dba przede wszystkim o zysk, co często może (ale nie musi koniecznie) prowadzić do komercjalizacji i spłycenia przekazu. Teoretycznie wysoki poziom merytoryczny powinien zagwarantować swoim mediom wydawca publiczny, korzystający z dotacji podatkowych, a więc wolny od bezpośredniej presji finansowej. Czy to jednak gwarantuje niezależność pracującym w tych mediach dziennikarzom? Doświadczenia TVP i Polskiego Radia z minionego dwudziestolecia, a ostatnich pięciu lat w szczególności - nakazują udzielenie zdecydowanie przeczącej odpowiedzi na to pytanie. Podobnie jak przykłady licznych "gazet samorządowych", które służą wyłącznie zamieszczaniu jak największej liczby zdjęć wójta, burmistrza, starosty czy marszałka. Treść artykułów jest już mniej istotna, bo i tak prawie nikt tego nie czyta.

Pisma czy rozgłośnie, które Kaczyński chciałby tworzyć i wspierać za pieniądze Agory i TVN, też będą musiały mieć jakiegoś swojego "właściciela", który będzie dysponować tymi funduszami. Albo będzie jeden, centralny, albo jakieś liczne podmioty lokalne, dotowane z centrali. tak, czy siak ktoś będzie decydować komu dać i ile. A jak będzie decydować o kasie, to czemu nie miałby stawiać warunków o kim i jak pisać czy mówić? I całą tę postulowaną niezależność i tak trafi szlag.

Jestem daleki od bagatelizowania sytuacji uzależnienia dziennikarzy lokalnych od miejscowych układów i układzików. Niektórzy poddają się temu z entuzjazmem, wręcz rwą do służenia władzy, inni z fatalistyczną rezygnacją. Im mniejszy ośrodek, tym gorzej, bo wybór coraz bardziej ograniczony, a poczucie, że żeby cokolwiek osiągnąć trzeba wspierać jakąś grupę - silniejsze. Jeśli miałbym gdzieś dopatrywać się sposobów na wyjście z tej sytuacji, to najprędzej w mechanizmach unijnych, które, choć upierdliwe w swoim skrajnym zbiurokratyzowaniu, przynajmniej gwarantują maksymalne zabezpieczenie przed dowolnością urzędniczych decyzji, marginalizując rolę układów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki