Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Żarty ze Stalina i Breżniewa, czyli jak dowcipem walczono z komuną

Mariusz Leśniewski
Za żarty o Stalinie można było zginąć od kuli w tył głowy
Za żarty o Stalinie można było zginąć od kuli w tył głowy Wikipedia/US Army Signal Corps
Czy da się pisać o komunizmie na wesoło, mając w pamięci, jak nieludzki był to system? Można, jeśli prześledzi się jego historię w dowcipach, ukazujących absurd życia w komunie. Żarty rozbrajały ten system, pozwalały w nim przetrwać i pełniły funkcję terapeutyczną. Dowcipkowanie było jednak niebezpieczne, bo w latach 30. za żarty z wodza Stalina można było stracić życie. Potem kary były łagodniejsze, a dowcipów o komunie przybywało w myśl zasady... Karola Marksa, że "ostatnią fazą historycznego systemu politycznego jest komedia". O żartach w komunizmie - pisze Mariusz Leśniewski

Z mojego dzieciństwa, które przypadło na lata 80., najlepiej pamiętam dowcipy o Leonidzie Breżniewie i jego następcach, którzy padali jak muchy, czyli Andropowie i Czernience. Do domu przynosił je ojciec, który wtedy pracował w gdańskiej stoczni. Krążyły one zresztą na podwórkach, bo wszyscy nasi ojcowie przy piwie lubili pożartować z "Ruskich", "Jaruzela", zomowców i głupich funkcjonariuszy MO.

Jednak nazwisko Breżniewa budziło także wśród dzieciaków strach, bo żywa była opowieść, że - aby uchronić go przed śmiercią - przetaczano mu na okrutnym Kremlu krew z dzieci. Kto wymyślił tę makabreskę, nikt już nie ustali. Tak samo bezimienni są autorzy przednich dowcipów o towarzyszu Leonidzie.

Publikujemy tylko 5 proc. treści. Resztę, 95 proc. przeczytasz po zalogowaniu się.

Może pamiętacie taki: "Rodzina Breżniewa je obiad. Nagle rozlega się przeraźliwy huk. Kreml trzęsie się w posadach. Trzęsienie ziemi - krzyczą dzieci. - Chowajmy się. - Dzieci spokojnie - uspokaja je małżonka Breżniewa. - To tylko tatusiowi spadła z krzesła marynarka z orderami".

W sumie ten dowcip nosił znamiona prawdopodobieństwa, bo pierwszy sekretarz miał setki medali, które przyczepiał wszędzie, gdzie się dało. "Dlaczego spawaczom kazano wzmocnić trybunę na placu Czerwonym? Bo Breżniew dostał kolejną gwiazdę Bohatera Związku Radzieckiego i z orderami waży już ćwierć tony".

Był też i taki dowcip: "Dlaczego za Breżniewem jeździ dźwig? Bo będzie go trzeba podnieść na trybunę na placu Czerwonym".

Były też mocniejsze dowcipy, które pokazywały, że w ZSRR "wszystkiego jest pod dostatkiem, tylko nic nie ma". Nasze mamy ścigały nas za opowiadanie żartu o Breżniewie, ale tylko dlatego, że było w nim jedno brzydkie słowo (a takich z bardzo brzydkimi słowami bywało więcej).

Niech Czytelnicy wybaczą, ale przytoczę go bez cenzury. "Breżniew przemawia do Rosjan. Drodzy towarzysze - mówi. - Mam dwie wiadomości: dobrą i złą. Zła jest taka, że w tym roku będziemy jeść tylko gówno. Dobra jest taka, że go nam nie zabraknie!".

Mam wrażenie, że żartów o pierwszym sekretarzu przybyło po jego śmierci. Jak wiadomo, długo się jej opierał. Mimo że był zniedołężniały fizycznie i psychicznie po wylewach, rządził nadal, choć - jak żartowano - na trybunie placu Czerwonego zainstalowano specjalną dźwignię, która podnosiła jego rękę, by pozdrawiał pochód.

Wydawało się, że towarzysz Leonid jest nieśmiertelny, a jednak nie był. "Jakie były ostatnie słowa Breżniewa przed śmiercią w 1982 roku? Iwan, zejdź z moich przewodów od tlenu".

A wiecie, jak chciano uczcić towarzysza Leonida po śmierci? Jego następca Jurij Andropow nakazał rosyjskim kosmonautom lądowanie na Słońcu i nazwanie go Słońcem Breżniewa. "Ale , jak towarzyszu - krzyknęli kosmonauci - przecież słońce nas spali! Spakojna - odpowiedział Andropow. - Będziecie lądować w nocy".

Andropow zmarł w 1984 roku, ster władzy objął Konstantin Czernienko - "Ilu ludzi rządzi ZSRR? Półtora. Lenin wiecznie żywy i półżywy Czernienko". Czernienko zmarł w 1985 r. "Jakie karnety były najbardziej popularne w ZSRR na początku lat 80.? Oczywiście, na pogrzeby pierwszych sekretarzy".

Zastanawiające jest, czy Breżniew miał poczucie humoru? Ponoć kiedyś KGB poinformowało go, że na ulicach Moskwy krąży żart, że kazał powiększyć sobie klatkę piersiową, by zmieściły się na niej jego wszystkie ordery. "Jeśli opowiadają o mnie kawały, to znaczy, że mnie kochają" - miał odpowiedzieć I sekretarz, któremu nikt nie zarzuca tego, że za żarty zsyłał ludzi do łagrów. To czekało "tylko" poważnych dysydentów.
Wcześniej tak dobrze w Sowietach nie było. W latach 20. czy 30. za żarty o Stalinie można było dostać kulę w tył głowy. "Jaka jest różnica między Stalinem a Rooseveltem? Roosevelt kolekcjonował dowcipy, jakie opowiadali o nim ludzie, a Stalin kolekcjonował ludzi, którzy opowiadali dowcipy o nim".

Znany rosyjski historyk Roy Miedwiediew, który Stalinowi i jego czasom poświęcił wiele książek, twierdzi, że ściganie przez państwo tych, którzy opowiadali dowcipy, było jednym z głównych założeń terroru. Żarty były "przestępstwem myśli" i dlatego były surowo karane.

Człowiek sowiecki miał kochać swoich przywódców, a nie z nich żartować. Jednak sam Stalin był ponoć żartownisiem, choć jego "krotochwile" wywoływały ciarki na plecach.

Miedwiediew opisywał, jak Stalin wezwał do siebie jednego z pomniejszych moskiewskich sekretarzy, który powziął pewne działanie dotyczące mieszkalnictwa na własną rękę. "I co, towarzyszu - warknął generalissimus. - Nie zadzwoniliście, nie poradziliście się, sami działacie, a nie w kolektywie. Jesteście może jakimś indywidualistą? I co zrobiliście, he?". "Ja nie wiem - odparł zalękniony sekretarz". "Dobrze zrobiliście!" - huknął Stalin.

Nie wiadomo, czy to zdarzenie faktycznie miało miejsce, czy jest tylko anegdotą pokazującą specyficzny humor Stalina, który lubił np. podkładać torty na krzesła swoich współpracowników. Gdy delikwent siadał, wódz ponoć się uśmiechał pod wąsem.

Jest dobry dowcip, pokazujący nie tylko humor w wydaniu wodza, ale też system, który stworzył. Przytaczam go w całości za Benem Lewisem, autorem książki "Śmiech i młot. Historia komunizmu w dowcipach".

"Stalin wygłasza mowę na wiecu robotniczym w wielkiej fabryce.
- To, co najbardziej cenimy w Związku Radzieckim, to ludzkie życie - mówi.
Nagle ktoś ze zgromadzonych wybucha niekontrolowanym kaszlem.
- Kto kaszlał?! - woła Stalin dudniącym głosem.
Cisza.
- No dobrze, wezwać NKWD - rozkazuje dyktator.
Funkcjonariusze NKWD wpadają z automatami i prują do wszystkiego, co się rusza. Wkrótce zostaje tylko siedmiu zgromadzonych, którzy stoją o własnych siłach.
Stalin znów pyta: - Kto kaszlał?
Jeden z pozostałych unosi dłoń.
- Strasznie się przeziębiliście - mówi Stalin. - Mój wóz zawiezie was do szpitala".

W chwili śmierci Stalina w łagrach siedziało około 2,5 mln więźniów. Ilu z nich skazano za opowiadanie dowcipów? Roy Miedwiediew szacuje, że ok. 200 tysięcy. Mało to czy dużo... Wyobraźmy sobie, że niemal pół populacji Gdańska jest w łagrach.

Po śmierci Stalina, na fali odwilży, wielu z kawalarzy wyszło z łagrów, a na ulicach Moskwy zaczęły krążyć dowcipy o Chruszczowie. Powodem do nich była i fizjonomia towarzysza Nikity, jego prostackie maniery i brak ponoć jakichkolwiek intelektualnych zdolności.

Wtedy powstało takie powiedzenie - "Podczas rządów Stalina mieliśmy kult jednostki, teraz mamy kult miernoty".

Za Chruszczowa sowiecki system się zliberalizował, choć bezpieka gromadziła antysowieckie żarty i ustalała, kto je rozpowiada. Jednak zaprzestano w stosunku do żartownisiów terroru. Powód był prosty. "Musieli zaprzestać aresztowań ludzi opowiadających kawały - stwierdził były pułkownik KGB Iwan Prelin [przytaczam za Benem Lewisem - red.]. - Inaczej musieliby zamknąć cały naród".
Dobre dowcipy, pokazujące system i ilustrujące jego specyfikę, powstawały, oczywiście, nie tylko w ZSRR. Specyficzne poczucie humoru mieli Czesi i udowadniali, że wbrew obiegowym stereotypom odwagi im wcale nie brakuje.

W 2008 roku - w rocznicę inwazji państw Układu Warszawskiego na Czechy - na placu św. Wacława zorganizowano plenerową wystawę, pokazującą, jak Czesi dowcipem walczyli z Sowietami i systemem.

W 1968 r., podczas pierwszego dnia inwazji, na murach kamienic okalających "wacławiaka" pokazały się napisy typu "Sowiecki cyrk znów w Pradze - nowe atrakcje" czy "Sowiecka szkoła dzieci specjalnej troski - wycieczka plenerowa".

A przy pierwszym piwie w 1968 roku Czech pytał Czecha: "Jak Rosjanie jadą z wizytą do przyjaciół? Na czołgach". Przy drugim pojawiało się pytanie: "Skąd Czesi wiedzą, że Ziemia jest okrągła? W 1945 roku imperialiści zostali wypędzeni na zachód, a w 1968 wrócili ze wschodu".

Przy trzecim piwie, "zamurowanym" kieliszkiem czego mocniejszego, pojawiały się nuty marzycielskie. "Jaka jest najkrótsza i najpiękniejsza czeska bajka? Poszli sobie".

No i faktycznie, Sowieci sobie poszli, ale dużo później. Dowcip jednak pozwalał przetrwać i - jak podkreśla dr Paweł Niedźwiedzki, psycholog społeczny - pełnił funkcję terapeutyczną.

- Śmiech to naprawdę dobre lekarstwo - przekonuje Niedźwiedzki. - Jest też niebezpieczny, i o tym dobrze wiedział Stalin, bo nie można go kontrolować. Żarty uderzały w system. Z drugiej jednak strony były one też paradoksalnie wygodne dla rządzących. Pełniły funkcję wentylu bezpieczeństwa, rozładowywały nieco społeczną frustrację...
Jeśli ktoś myśli, że najbardziej sfrustrowaną nacją w bloku wschodnim byli Polacy i dlatego wymyślili Solidarność i wzięli się za obalanie komuny, jest w błędzie.

Zdecydowanie największymi frustratami byli Rumuni i to widać w dowcipach, które powstawały za czasów rządów Nicolae Ceausescu. Kraj ten zmagał się nie tyle z kryzysem gospodarczym, co po prostu głodem, nie mówiąc już o kłopotach energetycznych.

W Bukareszcie w latach 80. temperatury w mieszkaniach zimą spadały poniżej zera, a rumuńskie Ministerstwo Gospodarki sporządziło raport, z którego wynikało, że Rumuni mogą się zadowolić mniejszą liczbą kalorii niż inni Europejczycy. I to nie był żart...

A sfrustrowani Rumuni żartowali gorzko: "Dwie zagłodzone babcie siedzą przy chacie. Jedna z nich dostrzega ślimaka. - Prędko, ślimak! - woła. - Będzie co do garnka włożyć. Druga stara się go złapać, ale się jej nie udaje. - Był dla mnie za szybki - mówi zawiedziona".

Gdy wprowadzono w Rumunii program oszczędzania energii elektrycznej, pojawił się taki popularny dowcip: "Dziecko: Ej, babciu, dlaczego nosisz plecak? Babcia: Aby oszczędzać energię elektryczną, rozruszniki serca przerobiono tak, by działały na węgiel".

Jednocześnie w Rumunii, i to frustrację pogłębiało, do granic możliwości rozrośnięty był kult Ceausescu, "Geniusza Karpat". Był czas, że jego fotografie obligatoryjnie publikowano na pierwszych stronach wszystkich rumuńskich publikacji. To spowodowało pojawienie się kolejnego dowcipu: "Dlaczego w Rumunii nie ma pism pornograficznych? Bo pierwsza strona byłaby zbyt straszna".

Mówi się, że dobry dowcip umarł wraz ze śmiercią komuny. Z demokracji nie ma żartów? Nie o to chodzi. "Im większe niewolnictwo, tym wyborniejsza błazenada" - napisał w XVIII w. Anthony Ashley Cooper.

I to tłumaczy obecny deficyt dowcipów z władzy, choć nasze czasy się o nie proszą. Absurdów przecież też nie brakuje. Ale ostatnio słyszałem tylko jeden dobry żart: "Spotyka się dwóch kumpli i gada o weekendowych planach. Powiedz, co będziesz robił w sobotę? Wybiorę się w podróż po wszystkich polskich autostradach. A po południu?".

Możesz wiedzieć więcej! Zarejestruj się i czytaj wybrane artykuły Dziennika Bałtyckiego www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki