Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zanim wyjedziesz na wakacje: dziewięć letnich plag, nie tylko egipskich

Małgorzata Gradkowska
Rys. Bartłomiej Brosz
Straszą nas atomem albo - w zależności od poglądów - kompletnym blackoutem. Przypominają o światowym kryzysie, który zeżre nasze oszczędności, szczególnie gdy będziemy na wakacjach. Nie pozwalają beztrosko pochlapać się w fontannie, bo pełno tam bakterii E. coli. Każą rozglądać się na ulicy w środku miasta w poszukiwaniu wściekłych dzików. Siedzimy na plaży, podsłuchujemy sąsiadów z grajdołka obok, czytamy gazety, oglądamy telewizję - i sami już nie wiemy, czego bać się bardziej. Dla tych, którzy czują się zagubieni w tej ilości różnych strachów - krótki przewodnik po letnich plagach.

1. Atakują nas zmutowane biedronki
Bywają czerwone, mają nawet po siedem kropek, ale niech nas to nie uspokaja, bo ich inwencja w zmienianiu wyglądu bywa spora, a każda kolejna wersja kolorystyczna wydaje się groźniejsza. Polskie mają po siedem czarnych kropek na czerwonym tle, azjatyckie nawet po 19 kropek i do tego mogą być czerwone, pomarańczowe czy nawet czarne (wtedy - o zgrozo - kropki mają czerwone)! Biedronki są od kilku lat dyżurnym straszakiem polskich plaż i kurortów. Harmonia axyridis - czyli azjatycka biedronka, która do Europy trafiła w 2006 roku via USA - w połowie lata straszy nas populacyjną eksplozją, obsiadając nie tylko wszystkie dostępne powierzchnie w mieście, ale też plaże i przy okazji - nas.

- Biedronki pojawiają się w miejscach, w których mają odpowiednie warunki do przeżycia - wyjaśnia biolog dr Kazimierz Matecki. - W pobliżu plaż jest ich więcej, bo tam przyciąga je większa wilgotność powietrza, wydaje im się, że będzie tam dostateczna ilość pokarmu.

I właśnie dlatego - z braku pokarmu - czasami podgryzają plażowiczów. Nakłuwają skórę i zostawiają na niej enzymy, sprawdzając, czy są w stanie strawić taki pokarm. Dlatego człowiek po ugryzieniu przez biedronkę odczuwa pieczenie.
Nie są zmutowane - a w każdym razie nie bardziej niż nasze siedmiokropki - uspokaja dr Matecki. - Po prostu jest ich więcej rodzajów.

Dla podniesienia bojaźliwych na duchu dodajmy, że nie tylko nas przechodzą dreszcze, gdy widzimy parkan gęsto obsadzony azjatyckim najeźdźcą. W Stanach Zjednoczonych to nasza siedmiokropka jest w tej chwili uważana za niebezpieczny i inwazyjny gatunek.

2. Mordercze komary
Jedni widzieli je na własne oczy, inni - tylko czytali, ale wiadomo, jak piszą, znaczy, że coś jest na rzeczy. Na południu Polski, już po rozpoczęciu wakacji, pojawiły się wielkie komary, jeszcze bardziej agresywne niż nich mniejsi bracia. Wypijają krew, a miejsce, w które nas ugryzą, spuchnie jak bania na kilka dni. I niech nie czuje się bezpieczny ten, kto zaplanował urlop nad morzem, bo chmary tych krwiożerców przemieszczają się na północ.

W prasie wypowiedział się nawet jako ekspert ktoś, kto przestrzegł, że przy sumie odpowiednich warunków (odpowiednich dla komara, a nie dla jego ofiary) owady te mogą doprowadzić do zapaści u zaatakowanego osobnika. Czyli - komar to wyrachowany zbrodniarz. Bez względu na poziom wiary w te informacje, warto pamiętać, że komar w dużej mierze przyczynia się do epidemii malarii, a na tę chorobę co roku zapadają miliony ludzi. Tyle, że nie w Polsce.
W ubiegłym roku krwiożercze komary też atakowały Polskę. Ale przemieszczały się znad morza w stronę gór.

3. Kanapa z kleszczem. W Krakowie
Nie siadaj na kanapie, o którą otarł się twój pies, zanim nie przejrzysz jej z lupą! Nie wchodź do lasu - a jeśli musisz, bo jesteś drwalem, leśniczym albo zbieraczem runa - to siebie obejrzyj pod lupą! - to po polsku. Po angielsku było w tym roku jeszcze bardziej dramatycznie - w Krakowie atakują śmiercionośne kleszcze!

I chociaż wiemy, że angielskie brukowce mocno przesadziły w opisywaniu kleszczowego niebezpieczeństwa, szalejącego w centrum wielkiego miasta, to jednak stworzenia te są jednym z tych strachów, którym rzeczywiście warto się przejąć.

- Oczywiście wadze problemu nie sprzyja sensacyjny ton, wykorzystywany przez niektóre media, bo spora część ludzi po prostu po informacje, zilustrowane gigantycznym kleszczem ociekającym krwią, nie sięga, ale pamiętajmy, że kleszcze to nie jest miejska legenda - przestrzega neurolog dr Anna Bronicka. - Każde lato to kolejni chorzy na boreliozę, a chorobę tę nadal się diagnozuje bardzo późno. Chorzy latami cierpią, nie uzyskując odpowiedniej diagnozy. W ubiegłym roku miałam pacjenta, który uważał, że kleszcze to wymysł tabloidów!

Coraz więcej kleszczy, także w miastach, to skutek ocieplenia klimatu i postępującej urbanizacji. - Kleszczy nie ma kto zjadać, ponieważ w parkach jest coraz mniej ptaków - wyjaśniają naukowcy.
4. Ten barszcz nie nadaje się do jedzenia
To - naprawdę! - najbardziej zdradziecka roślina, rosnąca w Polsce. Wygląda niepozornie, ale gdy ktoś jej dotknie, w kilkanaście minut ma oparzenia nawet trzeciego stopnia.

Czerpiący wiedzę z kolejnych sensacyjnych doniesień uzna jednak, że jest to również roślina, występująca w Polsce najczęściej - szczególnie w tym roku. Najpierw atakowała w Bieszczadach, potem na Lubelszczyźnie, gdzieś pod Krakowem, nieopodal Warszawy, potem w okolicach Nowego Dworu Gdańskiego, gdzie odcina drogi prowadzące do wsi, a na koniec - na Mazurach. Tam jest nawet wieś, w której barszcz w tym roku wdziera się już do domów.

Donoszący o niebezpieczeństwie nie pozostawiają złudzeń - nie pomaga wycinanie (bo zatruwa wycinających), barszcz jest odporny nawet na środki chemiczne.
Ostatnio pojawił się na przedmieściach Olsztyna. - W tym tempie szybko opanuje całą Polskę - wieszczy reporter, który mimo niebezpieczeństwa przyjrzał się barszczowi z bliska.

5. Fast food atakuje
Każdego lata jadamy w nadmorskich fast foodach i każdego lata zastanawiamy się, czy to rozsądne. W tym roku wreszcie już wiemy - nic zdrowego nie ma w nadmorskiej rybce ani nawet w sałatce, składającej się z kapusty i majonezu.

Przeciwnie, w połączeniu z drewnianą budką przy drodze i mokrą brudną ścierą, produkty te, znane jako podstawa zdrowej diety, stają się zbiornikami bakterii salmonelli, żółtaczki i wszelkich innych chorób brudnych rąk - nie naszych tym razem.
Zwolennicy wszelkich letnich strachów dużo zawdzięczają właścicielom fast foodu z Kołobrzegu. Udało im się udowodnić, że każda największa plotka o tym, jak brudno bywa w takich lokalach, może okazać się prawdą. Bo wycieranie ścierką przeterminowanego jedzenia nie przyszło pewnie do głowy nawet najbardziej strachliwym i podejrzliwym klientom.

6. Ocieplenie klimatu (albo ochłodzenie, w zależności od temperatury za oknem)
W tę klęskę wierzymy w zależności od tego, czy jesteśmy na urlopie, czy dopiero na niego czekamy. Nawet smażący się na plaży w trzydziestostopniowym upale nie powie, że jest ocieplenie klimatu, wspomni tylko, że w końcu jest lato jak w jego dzieciństwie. Tkwiący w biurach są przekonani o postępującym każdego dnia ociepleniu.

A dosłownie kilka dni temu zyskali nawet dodatkowy argument w tej sprawie - wyniki najnowszych badań klimatu - Berkeley Earth Surface Temperature prowadzone przez Richarda Mullera, profesora fizyki i eks-sceptyka w kwestii globalnego ocieplenia. Badania, które przeprowadził, żeby wyeliminować wszelkie błędy poprzednich analiz, całkowicie zmieniły jego zdanie. Teraz twierdzi, że globalne ocieplenie jest faktem i co więcej - to człowiek jest jego sprawcą.

Według badań Mullera od XVIII wieku na naszej planecie globalna temperatura powietrza wzrosła o 1,5 stopnia, z czego aż o 0,9 stopnia od roku 1950. Niech nas nie uspokoją niewielkie liczby - po pierwsze Polska dwukrotnie przekracza średnią - bo u nas wzrost nastąpił o 3 stopnie, a po drugie 1, 5 stopnia to w gospodarce Ziemi naprawdę dużo.

A poza tym spora część z nas zakosztowała tegorocznych temperatur w Hiszpanii czy Portugalii i jest w stanie uwierzyć, że jeszcze nigdy nie było tak gorąco.

Muller - jak na odpowiedzialnego naukowca przystało - stara się być sceptyczny. I - jak przypuszcza portal twojapogoda.pl, który o jego badaniach napisał - cały czas możliwe jest, że wcale nie jest obecnie cieplej niż tysiąc lat temu - podczas tzw. średniowiecznego optimum klimatycznego - po prostu brak dokładnych danych z tamtego okresu. Ale w doniesieniach medialnych i tak dobrze wygląda zgroza wynikająca z temperatury sięgającej czterdziestu czy pięćdziesięciu stopni.
7. Jak nie gradobicie, to huragan
Szczególnie, że z ociepleniem klimatu eksperci wiążą niespotykane wcześniej w takiej masie - przyznać trzeba - anomalie pogodowe.

Zimą czytaliśmy i słuchaliśmy o huraganowych wiatrach, wiejących nie tylko na Pomorzu, ale i w spokojnych do tej pory regionach Polski, latem zaś wielodniowe upały zmieniły się w gradobicia i trąby powietrzne. Każdy z nas z dzieciństwa pamięta gradobicie, ale trąby powietrzne zarezerwowane były do tej pory dla innych kontynentów! Do tego po tym, jak meteorolodzy z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej nie ostrzegli na czas, że przez Pomorze i Kujawy może przejść trąba, to teraz każdego dnia, podczas którego w jednej części Polski jest skwar, a w innej średnio zimno - synoptycy wszelkich biur wypatrują trąby. A termin "mieszające się fronty" zna każdy domorosły meteorolog.

- Dobrze, przynajmniej ludzie uważniej przyglądają się różnym zjawiskom, a to może przełoży się na ich bezpieczeństwo - komentuje synoptyk Maciej Byszecki. - Trąby sobie nie przepowiemy, ale nadchodzącą burzę zauważymy i może nie wyjdziemy wtedy z górskiego schroniska.

8. Plajtujące biura podróży... i przewoźnicy
Jeśli jest lato, to są zagraniczne podróże, a w końcu - nieuchronnie - pojawiają się nagłówki o plajtujących biurach podróży. W tym roku takich doniesień było już wyjątkowo dużo.

W ubiegłym tłumaczono to brakiem chętnych do wyjazdu, bo w Afryce Północnej - zwyczajowym miejscu zagranicznych wczasów Polaków - trwały rewolucje, których wystraszyli się potencjalni klienci.

- Z tego wynikają też tegoroczne kłopoty - wyjaśnia Marianna Solak z Instytutu Turystyki. - Biura podróży, by przyciągnąć klientów, oferowały wyjazdy z cenach absolutnie niepokrywających rzeczywistych wydatków. Funkcjonowały, sprzedając kolejne wycieczki, ale czym więcej sprzedawały, tym większe straty ponosiły. Zapaść nastąpiła akurat teraz. Do tego doszły biura, założone wyłącznie po to, by ściągnąć pieniądze z rynku i dlatego co kilka dni mamy doniesienia o kolejnych plajtach.

Zjawisko stało się na tyle powszechne, że w środę pojawiła się informacja, że nie można już płacić za wyjazd kartą. - Gdy wyjazd opłacimy za pomocą karty kredytowej, a nie gotówką, możemy spać dużo spokojniej. Takie transakcje mają bowiem charakter odwracalny i mogą zostać unieważnione - wyjaśnia Paweł Majtkowski, główny specjalista z firmy Expander. - Można cofnąć płatność nie tylko w sytuacji transakcji oszukańczych, ale także zwykłych pomyłek. Tymczasem firma eService, zajmująca się rozliczeniami kartami płatniczymi, wypowiedziała umowy agencjom turystycznym, decydując, że nie będzie ponosić finansowych skutków beztroski biur podróży albo ich klientów.

Lepiej więc nie dać się nabrać na wycieczkę all inclusive za tysiąc złotych, ale nawet taka czujność może nie uchronić przed koczowaniem na lotnisku. Bo ostatnie dni przyniosły nową plagę - plajtujące linie lotnicze. Najpierw nie można było dolecieć do kilku miast w Polsce, potem z bankrutem zderzyli się i ci, którzy chcieli lecieć za granicę. A sezon wyjazdowy w pełni...

9. Plajtujące wakacyjne raje
Najbardziej zaskakującą wieścią, w którą jeszcze kilka lat temu nie uwierzylibyśmy, są jednak w tym roku doniesienia, że nie bardzo mamy gdzie jechać, bo nie wiadomo, co stanie się w naszym wakacyjnym raju.

Marzących o greckich plażach mocno zastopowały nagłówki gazet i żółte paski w telewizji o tym, że może się okazać, iż nie wypłacimy na naszych wakacjach pieniędzy z bankomatu - bo zbankrutowało państwo, wybrany hotel zamknie się na kłódkę, bo zbankrutował właściciel, my zostaniemy zamknięci na lotnisku, bo zastrajkują piloci... Co prawda niektórzy niemieccy politycy apelują, by niemiecki rząd dopłacał do wakacji swoich obywateli w Grecji, ale my nie jesteśmy ich obywatelami i nikt za nas wczasów nie opłaci.

Zatem - by uniknąć kłopotów, o których powyżej - może lepiej zostać w domu. Co prawda biedronka ugryzie, a komar wystraszy, ale to nasze, dawno oswojone strachy i plagi. No, chyba że - wzorem ubiegłego roku - nagle spadnie na nas plaga hiszpańskich trujących ogórków (które tak naprawdę okazały się niemieckie), albo wpadnie nam w oko przepowiednia, że koniec świata jednak w tym roku nastąpi. W takim przypadku - postarajmy się mieć maksimum przyjemności z tych plag, które już nas dopadły. Bo cóż one znaczą w obliczu końca?

Możesz wiedzieć więcej! Kliknij, zarejestruj się i korzystaj za darmo: www.dziennikbaltycki.pl/piano

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki