Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zanikające cmentarze na Pomorzu i bezkarność grabieżców grobów [ZDJĘCIA, REPORTAŻ]

Dorota Abramowicz
Cmentarz żydowski w miejscowości Borówno Wielkie
Cmentarz żydowski w miejscowości Borówno Wielkie Dorota Abramowicz
Budowa placu zabaw na starym cmentarzu ewangelickim w Skarszewach jakby mniej bulwersuje, gdy widzi się zniszczone i ograbione cmentarze w innych kociewskich wsiach lub słucha się opowieści o wyrywaniu nieboszczykom złotych zębów. Przeczytajcie o zanikaniu pamięci i wrażliwości oraz o bezkarności grabieżców grobów...

Tego nie zrobiły dziki. To człowiek, który pojawił się z wykrywaczem, wykopał w pobliżu grobu kwadrat w ziemi. Obok, na darni, leży wydobyty przez niego kawałek pordzewiałego żelaza. Grób stoi w lesie nad jeziorem Borówno Wielkie. Cisza, spokój, przez chmury przedziera się słońce.

- Pewnie złota znów szukali - mówi pani Iwona, zbierająca kurki już za granicą XVIII-wiecznego, żydowskiego kirkutu, położonego 3 km od Skarszew. - Na cmentarz nie wchodzę, grzybów też tam nie zbieram. Widocznie jednak są ludzie, dla których nie ma świętości.

W czasie wojny las należał do znanego z okrucieństwa wobec Polaków i Żydów kreisleitera NSDAP Ernsta Gunthera Modrowa. Jednak to nie Niemcy zdewastowali groby. Marek Fota, pasjonujący się historią Kociewia, bywał nad Borównem Wielkim jeszcze w latach 70. XX wieku. Doskonale pamięta widok alei rabinów, z ułożonymi poziomo płytami nagrobnymi z czarnego marmuru i złoconymi inskrypcjami. I ogrodzenie położonego na powierzchni niecałego hektara cmentarza. - Nagrobki zniknęły około 1977-1978 roku - wspomina dr Fota. - Ze śladów można było domniemywać, że użyto ciężkiego sprzętu gąsienicowego. Zresztą nic dziwnego, bo płyty musiały być wyjątkowo ciężkie.

W 1989 roku cmentarz wpisano do rejestru zabytków. Dwa lata później Hanna Domańska w "Kamiennym drzewie płaczu" pisała o "około 20 zaokrąglonych od góry macewach" na podskarszewskiej nekropolii. Dziś stoi tylko jedna. Widać jeszcze ślady prac porządkowych, przeprowadzonych w 2004 roku, z inicjatywy Sławomira Sikory, biznesmena, pierwowzoru bohatera filmu "Dług". Podczas przerwy w odbywaniu kary Sikora zorganizował akcję ratowania kirkutu. Wydobyto wówczas spod ziemi kilkanaście płyt nagrobnych, porobiono zdjęcia.

Zdjęcia mogą się przydać, bo znów pojawiły się hieny. Część grobów musiały rozkopać przed laty. Teraz badają teren wykrywaczami metali. Po co?
- Złote zęby - mówi krótko Marek Fota.
Czuję, że w lesie zrobiło się jakby chłodniej.

Wersja pani Giseli

Afera robi się międzynarodowa. O złodziejach, penetrujących z wykrywaczem metali pozostałości ewangelickiego cmentarza w Skarszewach, oraz o masowych kradzieżach żeliwnych i kutych ogrodzeń z kociewskich nekropolii napisała Gisela Borchers - redaktor naczelna niemieckiego pisma "Berenter Kreisbote".

Rodzina Borchers pochodzi z Kociewia. To m.in. nazwisko jej przodków, ze strony ojca, Englerów z Pogódek i Deki, znalazło się na trzech żeliwnych płytach nagrobnych, wykopanych w kwietniu ubiegłego roku na terenie cmentarza, zamienianego obecnie w park rozrywki i wypoczynku.

edług pierwszej wersji o odkryciu czterech kompletnych płyt i kilku żeliwnych fragmentów, wydobyto je podczas wymiany lamp w zaniedbanym parku. Kiedy o znalezisku dowiedzieli się dwaj skarszewscy radni, postanowili zabezpieczyć cenne płyty przed kradzieżą. Przekazali je potem pod opiekę Maciejowi Mostowemu, pasjonatowi historii Skarszew.

Jednak Gisela Borchers, która wraz synem Rolandem, historykiem - po wcześniejszym kontakcie Konsulatu Generalnego RFN z Urzędem Miejskim w Skarszewach - odwiedziła miasto, przedstawia nieco inną wersję wydarzeń. Twierdzi, że prawdziwa jest jedynie druga część opowieści, ta o ratowaniu zabytków. Wcześniej płyty zostały odkryte za pomocą wykrywacza przez mężczyznę, który szukał złomu na sprzedaż.

"Odkrycie było dość spektakularne. Poszukiwacz złomu szukał starych elementów grobowych i tablic z żeliwa, ponieważ przynoszą dobre pieniądze jako złom. Sprzedane handlarzowi złomu w Skarszewach odkupił jeden z miłośników historii Skarszew, przez niego powiadomiony. Ten pan, Maciej Mostowy, kupił od handlarza złomem te tablice i ich fragmenty. (...) Pan Mostowy nie chciał nic za te tablice, ale mogłam wpłacić datek na Muzeum Skarszew, które znajduje się w budynku miejskim przy kościele ewangelickim"- czytamy w "Berenter Kreisbote".
- Nie potwierdzam tej wersji, pani Gisela i jej syn pewnie coś źle zrozumieli - mówi krótko Maciej Mostowy. - Płyty prawdopodobnie odkryto przypadkiem.

Na razie płyty uratowane przez Mostowego zdeponowano w Urzędzie Miejskim w Skarszewach. Jak donosi lokalna gazeta, urząd zamierza powiadomić konsulat, że potomkowie Englerów mogą, jeśli chcą, zabrać stare płyty.

Dwaj tacy, którzy wybijali zęby

Teren przy ul. Dworcowej w Skarszewach funkcję cmentarza pełnił od XVII w. do lat 70. XX w. Przed 40 laty, gdy podjęto decyzję o likwidacji nekropolii, ówczesna władza nie patyczkowała się ze zmarłymi.

O tym, jak było, opowiada jeden z mieszkańców miasta nad Witcisą. Ma ponad 80 lat i prosi, by w artykule nazwać go Wiktorem. - Jestem osobą znaną w Skarszewach i okolicy, nie potrzebuję na stare lata dodatkowych sensacji - tłumaczy. - Wstyd wspominać, ale gdy likwidowali cmentarz ewangelicki w Skarszewach, dochodziło tu do bulwersujących zdarzeń. Było dwóch takich z Zarządu Gospodarki Komunalnej i Mieszkaniowej, którzy pracowali na tym cmentarzu. Choć obaj już nie żyją i ponoć o zmarłych mówić źle się nie powinno, to mimo wszystko o tym, co robili, opowiem. Ludzie ci wybierali lub wybijali nieboszczykom w grobowcach złote zęby. Chwalili się przed innymi, ile złotych zębów tego dnia który z nich znalazł. Trafiały się im też złote wisiorki i obrączki. Potem te rzeczy szli spieniężyć.

Pieniądze, jak wspomina pan Wiktor, przeznaczali na alkohol.

Grobowce z cmentarza zostały zepchnięte na skarpę od strony młyna, zawalone i zasypane przez spychacz. Wcześniej jednak osoby pracujące przy likwidacji oraz rzesza krewnych i znajomych korzystała z pewnej "atrakcji". - Kto żyw, szedł oglądać trumnę młodej dziewczyny - opowiada sędziwy skarszewianin. - Spoczywała w grobowcu, do którego wchodziło się na dół po schodach i otwierało żelazną bramę na rolkach. Jej trumna obita była blachą cynkowaną, która była nierówno rozpruta od strony głowy jakby przecinakiem lub siekierą. Wszyscy nie mogli się nadziwić, że tak dobrze zachowały się zwłoki. Wydawały się tylko jakby trochę przyprószone. Skóra twarzy dziewczyny była bardzo zeschnięta, ale długi warkocz bardzo ładnych gęstych rudych włosów wyglądał, jakby ta dziewczyna przed chwilą go splatała.

Kilka grobów zostało wówczas przeniesionych na prośbę rodzin. Pozostałych mogił jednak nie ekshumowano.

Trafić Niemca to cud

Pojedyncze i zbiorowe groby niemieckich żołnierzy, którzy zginęli podczas ostatniej wojny, także zostały na Pomorzu dokładnie spenetrowane.
- Przed kilkoma laty w okopach na wzgórzach w Gdyni odnaleziono szczątki Niemców, którzy zostali zabici przez Rosjan prawdopodobnie już po zakończeniu działań wojennych - mówi jeden z trójmiejskich poszukiwaczy. - Mieli przy sobie portfele, drobne marki, nie mieli za to dokumentów i nieśmiertelników, czyli blaszek pozwalających na ustalenie tożsamości żołnierza. Co się z nimi stało? Znalazcy wzięli, co mogli, szczątki zasypano.

Nieśmiertelniki nadal sprzedawane są na Jarmarku Dominikańskim. Choć Maciej Milak, pomorski współpracownik Polsko-Niemieckiej Fundacji Pamięć, twierdzi, że mogą to być tylko podróbki, kolekcjonerzy militariów raczej stawiają na... import. Tłumaczą, że na giełdach zagranicznych oferowanych jest tysiące nieśmiertelników z Belgii, Niemiec, Francji, USA. Z Polski nowych ofert brak.
- Dziś trafić Niemca to cud - przyznaje poszukiwacz. - Sprawnie działa Fundacja Pamięć, zajmująca się poszukiwaniem i ekshumacją szczątków niemieckich żołnierzy. Tam też zgłaszane są przez poszukiwaczy przypadki odnalezienia szczątków z nieśmiertelnikami. A i teren na 50 kilometrów wokół Trójmiasta został dokładnie przechodzony przez ludzi z wykrywaczami. Część nawet nie bierze wykrywaczy, tylko sprawdza metr po metrze ziemię z leśnych okopów, w poszukiwaniu guzików, hełmów, części broni.

Pasjonatów, biegających po lasach z wykrywaczami, nie należy jednak mylić z cmentarnymi hienami.
- Tacy bez problemu kupują za kilkaset złotych tani wykrywacz - słyszę od jednego z rozmówców. - Potem pędzą na złomowisko z kawałkiem krzyża lub żeliwną płytą. Czują się usprawiedliwieni, bo nie rabują katolickich cmentarzy, tylko "obce" - żydowskie, ewangelickie. Szukają złota, bo wiedzą, że nikt nie spyta, skąd je mają. I są bezkarni, bo tak naprawdę nikt nie ściga za okradanie starych cmentarzy.

Z roku na rok znikają

Kilkanaście kilometrów od Skarszew, wieś Jaroszewy. Bez zasięgnięcia języka trudno tu znaleźć XIX-wieczny cmentarz, ukryty za budynkami, przedzielonymi wąską dróżką. Po jednej stronie drogi chowano - jak twierdzą miejscowi - katolików, po drugiej ewangelików. Dziś trudno wśród gęstwiny odnaleźć pojedyncze mogiły.
- Jeszcze 20, może 10 lat temu jakieś groby były - mówi Ryszard Jankowski, którego posesja przylega do dawnego cmentarza. - To, co metalowe, wynieśli złomiarze, reszta też tak jakoś z roku na rok niknie. O, tu furtka była. I już jej nie ma. A tam krzyż metalowy. Też się rozpłynął. Przyjeżdżali nieznajomi, z daleka pewnie, i zabierali.

Nie ma już wielu śladów po cmentarzu ewangelickim w Kobylu. Przed trzema laty, podczas wycinki drzew przez miejscowe leśnictwo, ciężkie wozy rozjeżdżały resztki ocalałych nagrobków.
- Nikogo tam od wojny nie chowano - opowiada Bogdan Sobczak, syn przedwojennego oficera, zamordowanego przez Niemców. - Do wojny połowa Niemców we wsi była, połowa Polaków. Później cmentarz poszedł w zapomnienie.

I co jakiś czas coś ginęło. Nagrobki się zapadały, krzyże zabierali złomiarze.
- W ubiegłym tygodniu byłem na starym cmentarzu ewangelickim w Starogardzie - opowiada Marek Fota. - Też nie ma tam już żadnego żeliwnego czy kutego ogrodzenia grobowego, a jeszcze 10 lat temu było ich sporo. Natomiast na cmentarzu wojskowym przy ulicy Tczewskiej w Starogardzie było około 200 krzyży łacińskich z owalnymi tabliczkami pokrytymi białą emalią i 45 żeliwnych nagrobków w formie krzyża greckiego, po których nie ma obecnie śladu. Były to groby żołnierzy niemieckich z pierwszej wojny światowej, zmarłych w pobliskim lazarecie. Na wielu z nich widniały polskie nazwiska.

W Głodowie (10 km od Skarszew) niedawno, za pieniądze gminne, z inicjatywy miejscowego sołtysa Jerzego Czapiewskiego uporządkowano cmentarz ewangelicki. I dopiero po wycięciu drzew okazało się, jak niewiele pozostało.
- Wstyd i skandal wielki - wzdycha ponadosiemdziesięcioletnia Helena Szwoch, która próbuje opiekować się terenem cmentarza. - Mieszkający w pobliżu ludzie słyszeli, jak podjeżdżał żuk, na który ładowano wszystko, co się dało. To byli obcy złodzieje. Brali, jak leci, zwłaszcza piękne, kute ogrodzenia grobów.

Jeszcze dawniej żeliwne kraty zabierano m. in. do gospodarstw, gdzie służyły jako ogrodzenia w chlewach. Pani Helena słyszała opowieść o pewnym rolniku z innej wsi, któremu na szpikulec z cmentarnej kraty nadziała się świnia. Zwierzę zdechło, a chłop zdecydował się odwieźć kratę z powrotem na cmentarz.

Dziś złodzieje oferują je kupcom, którzy chcą "czymś starym i ładnym" ozdobić nowe domy.
- Proszę popatrzeć, jaki jest popyt - Helena Szwoch prowadzi nas przez stary cmentarz. - Ze wszystkich metalowych części pozostały tylko dwa, uratowane przez drzewa. Jeden z fragmentów ogrodzenia wrósł w pień. Inny kawałek kraty mocno trzymany jest przez kilka oplatających je drzew. Reszta, a było tego naprawdę dużo, zniknęła. Nawet z muru otaczającego cmentarz niewiele zostało. Poszedł na budowę domów.

Dać im imię

Grzegorz Boros, do niedawna specjalista ds. utrzymania pomników i tablic w gdańskim ZDiZ, mówi, że szansą na zapewnienie spokoju zmarłym jest pozbawienie ich anonimowości.
- Za komuny było przyzwolenie władz na niszczenie - choć sprzeczne było to z naszym słowiańskim szacunkiem dla zmarłych - niemieckich cmentarzy - tłumaczy Boros. - Zresztą wcześniej hitlerowskie Niemcy równie bezwzględnie traktowały żydowskie cmentarze, tłukąc nagrobki i budując z nich drogi. Było to ewidentnie podszyte ideologią rasistowską, która zakładała zniszczenie narodu i pamięci po nim.

Gdańskie cmentarze, i te przy alei Zwycięstwa, i te w centrum, i na Stogach, zostały między 2003 a 2010 rokiem pozbawione anonimowości. Wszędzie postawiono tablice, informujące, że tu, gdzie stoi dom, rośnie trawa, założono park - pod ziemią są groby.
- Nadal jednak dochodzi do plądrowania mogił - przyznaje Boros. - Im starszy cmentarz, tym bardziej narażony jest na działanie złodziei. To temat delikatny.

Delikatna jest też granica między tym, co można, a co nie, co jest akceptowane w naszej kulturze, a co budzi obrzydzenie. Toaleta dla psów i plac zabaw na nieistniejącym cmentarzu są akceptowane przez władze i przez część mieszkańców pomorskiego miasteczka. Sąsiad, który ogrodzenie grobu wykorzystał na balkonie, nie budzi powszechnego potępienia we wsi. Wybudowanie z cmentarnego muru obory raczej też nie. Tylko co ze złotymi zębami?
[email protected]

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki