Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zamieszanie wokół wieżowców w Brzeźnie to efekt błędu systemowego?

rozm. Tomasz Słomczyński
mat.prasowe
Z architektem dr. hab. Piotrem Lorensem, wiceprezydentem Międzynarodowego Stowarzyszenia Planistów Miejskich i Regionalnych, rozmawia Tomasz Słomczyński.

Czy władze miasta powinny uchwalić plan, zgodnie z którym w Brzeźnie będzie można postawić trzy dziesięciopiętrowe budynki?

W moim przekonaniu będzie to naturalne przedłużenie istniejącej struktury zabudowy, które ze wszech miar jest działaniem słusznym w sensie urbanistycznym.

Na czym polega owa "słuszność w sensie urbanistycznym"?

Trzeba wziąć pod uwagę kilka kwestii. Po pierwsze - taka zabudowa w Brzeźnie już istnieje, po drugie zaś - zabudowa okolicznych dzielnic jest znacząco wyższa od planowanej zabudowy w Brzeźnie. Owszem, z jednej strony mamy tu do czynienia z propozycją zabudowy, która przekracza skalą zabudowę historycznego Brzeźna, ale z drugiej strony - lokalizacja planowanego zespołu budynków jest peryferyjna w stosunku do historycznego centrum tej dzielnicy. Nie zaburzy to więc historycznego układu dzielnicy. Poza tym zabudowa ta jest przewidziana na terenie, który nigdy wcześniej nie był zurbanizowany. Będzie stanowić przedłużenie zespołu zabudowy z okresu powojennego. Dlatego uważam, że to działanie słuszne, chociaż z doniesień prasowych wiem, że wywołuje ono protesty, ale to już zupełnie inne zagadnienie.

No właśnie - protesty. Tu nasuwa się pytanie o filozofię planowania miasta. Miasto to przestrzeń, ale miasto to też ludzie, mieszkańcy.

Musimy pamiętać, że mamy tu do czynienia z zagęszczaniem struktury miejskiej, czyli wprowadzaniem zabudowy do przestrzeni, które są jakby niczyje, są zaniedbane. To jest jak najbardziej zgodne ze współczesną filozofią planowania miasta. Wynika ona z tzw. filozofii rozwoju zrównoważonego, która z jednej strony dąży do ograniczenia procesów suburbanizacyjnych, czyli "rozlewania się" miasta, z drugiej zaś wskazuje, że należy dążyć do odnowy struktury miejskiej. Ta odnowa jest rozumiana również jako wprowadzanie nowej zabudowy na tereny jak dotąd nieużytkowane, mówiąc kolokwialnie - na "dzikie pola". I tak jest w tym przypadku, o którym mówimy.

A mieszkańcy protestują...

Musimy pamiętać, że społeczność lokalna jest tylko jedną ze stron całego zagadnienia. Drugą są właściciele tych terenów, trzecią jest interes szerzej rozumianej społeczności lokalnej, czyli interes całego miasta. Mówiąc krótko - to nie jest tak, że mamy do czynienia tylko z mieszkańcami danej dzielnicy, którzy byliby jedynymi ludźmi z prawem wypowiedzi na temat wyglądu danej dzielnicy. Jest o wiele więcej racji do rozważenia. Wszystkie te racje powinny być w równy sposób brane pod uwagę.

Protesty dotyczą wysokości zabudowy. Może nie powinna być tak wysoka. Czym kieruje się urbanista, planując taką, a nie inną zabudowę?

To są np. wymogi tzw. kompozycji urbanistycznej. Powinniśmy dążyć do tzw. ładu przestrzennego. Urbanista musi brać pod uwagę tzw. walory historyczne, przyrodnicze i inne. I jego rolą jest wyważenie wszystkich racji i zaproponowanie takiej koncepcji, która będzie zgodna z owymi wymogami ładu przestrzennego, z szerszą wizją rozwoju urbanistycznego dzielnicy, miasta czy nawet regionu.

A głos mieszkańców?

Urbanista ma zaproponować rozwiązanie, które będzie zgodne z zasadami współżycia społecznego, czyli będzie brało pod uwagę również i dyskusję z mieszkańcami na temat tego, jak ta przestrzeń ma wyglądać. Urbanista ma te wszystkie racje uwzględnić. Bo samo zagadnienie jest bardzo złożone...

W tym przypadku cała dokumentacja trafiła na biurko wiceprezydenta Bielawskiego, który odrzucił wszystkie uwagi mieszkańców.

Pamiętajmy, że o przyjęciu lub odrzuceniu miejscowego planu decyduje nie tyle prezydent, ile rada miasta, uchwalając plan miejscowy. Uwagi te są zazwyczaj bardzo wnikliwie rozpatrywane.

Oczywiście, ale często jest tak, że jeżeli prezydent zarekomenduje dany plan pozytywnie, to zostanie on uchwalony. Kluczową decyzję podejmuje prezydent.

Nie wiem, jakimi przesłankami kierował się prezydent, rozpatrując uwagi mieszkańców. Generalna zasada jest taka, że to rada miasta uchwala plan miejscowy. Jeśli została wybrana w demokratycznych wyborach, to znaczy to tyle, że mieszkańcy mają swoich reprezentantów, którzy podejmują w ich imieniu określone decyzje. Tak jak powiedział Churchill, demokracja jest jednym z najgorszych systemów, ale niestety nie ma nic lepszego. A jeśli chodzi o same uwagi do planu, to myślę, że padliśmy wszyscy ofiarą błędu systemowego.

Co to za błąd?

Jest on wpisany do polskiego prawa. Polega na tym, że dyskusja publiczna nad planem miejscowym odbywa się dopiero na etapie gotowego dokumentu, który jest wtedy już "dopięty". Błąd polega na tym, że dopiero w tym momencie możemy się z nim zapoznać, uznać, czy jest on dobry, czy zły, ale wtedy nie mamy już większego pola manewru. W moim przekonaniu powinno to wyglądać inaczej. Procedura przygotowywania planu miejscowego jest w Polsce postawiona na głowie. Ten system nie działa tak, jak w rozwiniętych demokracjach powinien funkcjonować. Tu potrzebna jest według mnie zmiana systemowa. Dyskusja powinna się odbywać przed przystąpieniem do miejscowego planu. Trzeba więcej rozmawiać na temat tego, jak przestrzeń powinna wyglądać, zanim przystąpi się do samego planowania. Nie mierzyć się z gotowym rozwiązaniem, które już zostało wypracowane i ma swoich zwolenników i przeciwników. Nie znam jednak szczegółów procesu przygotowywania planu dla Brzeźna.

Myślę, że w takich warunkach urbanista może nie być skłonny do zmian.

Tak. To są typowe zjawiska związane z tym, że jeśli ktoś pracuje nad planem przez rok czy dwa lata, przyzwyczaja się do własnych rozwiązań i nie jest skłonny do tego, żeby je zmieniać. To zupełnie normalna sprawa. Tymczasem pamiętajmy, że planowanie przestrzenne nie jest działaniem, które ma na celu realizację jednej autorskiej wizji, tylko jest działaniem, które ma za zadanie ustalenie reguł gry dla wszystkich podmiotów na danym obszarze, zarówno obecnych, jak i przyszłych. Bo też ten, który jest dziś właścicielem nieruchomości w Brzeźnie czy gdziekolwiek indziej, jutro może już nim nie być. W przyszłości mogą się na danym terenie znaleźć przecież nowi mieszkańcy, właściciele. Tak więc planowanie przestrzenne ma polegać na ustalaniu tych reguł gry niezależnie od tego, kto jest gospodarzem przestrzeni. Ale reguł gry zgodnych, jak powiedziałem wcześniej, z zasadami ładu przestrzennego.

Jako członek krajowego i wiceszef międzynarodowego stowarzyszenia reprezentuje Pan środowisko urbanistów. Co robicie, żeby zmienić ten stan rzeczy?

Podejmowaliśmy wielokrotnie inicjatywy ustawodawcze na rzecz zmiany tego stanu rzeczy. Niestety na szczeblach rządowych nasze inicjatywy spotykały się z kompletnym brakiem zainteresowania. Żadne działania w efekcie nie zostały podjęte przez rząd i ustawodawcę, a wszystko w imię tak zwanego liberalizmu gospodarczego i ułatwiania życia inwestorom. Z filozofią skrajnego liberalizmu w polskiej przestrzeni mamy do czynienia od momentu zmiany ustrojowej. Głosy urbanistów są w Polsce ignorowane. Z tym wiąże się pomysł likwidacji Izby Urbanistów, co faktycznie oznaczałoby sytuację, w której planowaniem przestrzennym mógłby zajmować się każdy.

Wspomniał Pan o inwestorach... Wcześniej wymienił Pan trzy strony, które powinny być podmiotami w dyskusji nad miejscowym planem. Mam jednak wrażenie, że praktyka działania wskazuje na jeszcze jeden podmiot - to jest właśnie inwestor, na przykład deweloper, który daną działkę już zakupił albo deklaruje, że ją zakupi po uchwaleniu planu. Czy nie jest tak, że w większym lub mniejszym stopniu, zakulisowo, bocznymi drzwiami, inwestor wpływa na decyzje urbanistów? Takie sugestie pojawiły się lokalnych mediach, w odniesieniu do miejscowego planu Brzeźna.

Myślę, że niekoniecznie musi tak być. Ktoś, kto dysponuje gotówką, kto chce przeprowadzić dużą inwestycję i zapewnić miejsca pracy i wpływ podatków do miejskiej kasy, jest na pewno milej widziany przez włodarzy miast czy gmin, niż ten, który protestuje. Natomiast czy ma do powiedzenia więcej? Proceduralnie - nie. To jest taki sam partner, którego tak samo trzeba traktować, jak każdego innego.

Tyle przepisy. A praktyka?

Praktyka jest taka, że włodarze na kogoś takiego patrzą przychylnie. Co do tego nie mam żadnej wątpliwości. Powiem więcej, prezydent, burmistrz czy wójt byłby samobójcą, gdyby tego nie robił. Ale byłby jeszcze większym samobójcą, gdyby czynił to z naruszeniem obowiązujących przepisów i procedur, bo to byłoby udowadnialne i taka trefna decyzja doprowadziłaby do konsekwencji prawnych.

[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND
od 7 lat
Wideo

21 kwietnia II tura wyborów. Ciekawe pojedynki

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki