Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabójstwo w zakładzie karnym w Sztumie: Dlaczego Andrzej G. dyrektor zabił? [ROZMOWA]

rozm. Tomasz Słomczyński
DR Jerzy Pobocha jest biegłym psychiatrą sądowym
DR Jerzy Pobocha jest biegłym psychiatrą sądowym Archiwum prywatne
Wyborcza niedziela sprzed roku. Zabójstwo w celi. Zabił dyrektor więzienia. Potem śledztwo. "Sprawa jest oczywista" - nieoficjalnie mówią śledczy. A potem są wściekli na wieść o tym, że niepoczytalność dyrektora ma się nigdy nie powtórzyć. Wypuszczają więc na wolność tego, który zabił. W rozmowie z biegłym sądowym Jerzym Pobochą, psychiatrów próbuje zrozumieć Tomasz Słomczyński.

Przed rokiem dyrektor zakładu karnego wziął do ręki nóż, i poszedł do celi, w której zabił więźnia. Trafił na obserwację psychiatryczną, dziś jest już na wolności i nie grozi mu żadna kara. Wszystko dlatego, że biegli psychiatrzy orzekli "niepoczytalność jednorazową". Ja tego nie rozumiem.
Często wyroki sądów, opinie biegłych, są niezrozumiałe. Rozwiać te wątpliwości może na przykład uzasadnienie wyroku, znajomość materiału dowodowego, realiów, okoliczności - i znajomość samego człowieka, który dokonał tak strasznej rzeczy.

Zna pan przypadek Andrzeja G.?
Tak oczywiście, słyszałem o tym. Jednak nie wchodziłem w skład biegłych opiniujących, więc moja wiedza na ten temat nie wykracza poza informacje ogólnodostępne - to z jednej strony. Z drugiej zaś - to dobrze, że nie wchodziłem w skład tego zespołu, bo z pewnością nie mógłbym o tej sprawie z panem rozmawiać. A wracając do samej sprawy... Z tego, co wiem, to Andrzej G. już wcześniej zachowywał się w sposób nienormalny, w szczególności jeśli weźmiemy pod uwagę normę, jaką przykłada się do jego stanowiska i miejsca, w którym pracował. Jednak w tamtej hierarchicznej strukturze nikt nie śmiał nic głośno powiedzieć, co mogłoby źle świadczyć o przełożonym. I w końcu doszło do tragedii.

Co to jest "niepoczytalność jednorazowa"?

Niepoczytalność, trzymając się kodeksowej definicji, jest brakiem możliwości rozpoznania znaczenia swojego czynu czy też kierowania swym postępowaniem. I zawsze jest jednorazowa, w tym sensie, że orzeka się ją w odniesieniu do jednorazowego czynu, nie zaś na całe życie.

Jednak większość osób uznanych za niepoczytalne, które kogoś zabiły, spędza długie lata w oddziałach zamkniętych w zakładach psychiatrycznych. Tu stało się inaczej.
Najwidoczniej uznano, że zaburzenia Andrzeja G. są tego typu, że po właściwym leczeniu problem zniknie. Czyli, że prawdopodobieństwo niepoczytalności w przyszłości jest małe. Określono zalecenia do leczenia. Z tego, co wiem, ma on być stale monitorowany przez rodzinę i służbę zdrowia. To ma nie dopuścić do powtórzenia się niebezpiecznej sytuacji.

A ja myślałem, że jeśli jest podejrzenie, że ktoś może być niebezpieczny dla otoczenia, to trafia do szpitala psychiatrycznego.

Większość przypadków, w których stosuje się środek zabezpieczający w postaci umieszczenia na oddziale zamkniętym szpitala psychiatrycznego, dotyczy przewlekłych chorób - np. schizofrenii. To jest choroba, z którą chory zmaga się do końca życia. W przypadku Andrzeja G. mamy inną sytuację. Nie mamy tu do czynienia ze schizofrenią, jego schorzenie, jak widać, nie jest przewlekłe, nieuleczalne czy mało uleczalne.

Ale ten człowiek zabił drugiego, bezbronnego człowieka. Wyobraźmy sobie sytuację, że oskarżona jest kobieta regularnie bita przez swojego męża. W końcu nie wytrzymuje, chwyta za nóż, zabija napastnika. Idę o zakład, że kobieta pójdzie siedzieć za zabójstwo. Tu ofiara nie stanowiła bezpośredniego zagrożenia dla dyrektora. Więzień pisał na niego skargi.
Orzekałem kiedyś w sprawie kobiety, która zabiła męża, zresztą lekarza. Była w okropnej sytuacji. Proszę sobie wyobrazić, że przed powrotem do domu mężczyzna dzwonił do niej i mówił, żeby przygotowała się dziś na bicie. Przychodził i ją bił. Wtedy wszystko działo się w kuchni, ona cofała się przed kolejnymi razami, aż w końcu doszła do blatu kuchennego, gdzie leżał nóż. Chwyciła go i zadała cios. Mężczyzna zmarł. Została oskarżona o zabójstwo. Trafiła na obserwację psychiatryczną. Orzekliśmy wtedy, że działała w stanie silnego wzburzenia, co powoduje kwalifikację prawną czynu, który jest zagrożony nie jak zabójstwo "zwykłe" [12, 25 lat pozbawienia wolności lub dożywocie - red.], tylko "kwalifikowane" [0-10 lat pozbawienia wolności]. Kobieta dostała 1,5 roku, na poczet kary zaliczono jej pobyt w areszcie i zaraz po procesie, który tyle mniej więcej trwał, wyszła na wolność.
Widzi pan - jednak została oskarżona i postawiona przed sądem, który orzekł jej winę. W przypadku Andrzeja G. zginął człowiek, a winnego nie ma.
Andrzej G. był opiniowany "z innego artykułu" niż tamta kobieta. W jego przypadku mamy inną sytuację, nie ma mowy o "stanie silnego wzburzenia", tylko o "braku poczytalności". To co innego. Do przypadku Andrzeja G. odnosi się przepis kodeksu karnego, który brzmi: "nie popełnia przestępstwa ten, kto z powodu choroby psychicznej, upośledzenia umysłowego lub innego zakłócenia czynności psychicznych, nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem". Dlatego biegli nie analizowali, czy w momencie popełniania czynu Andrzej G. był w stanie silnego wzburzenia, tylko, czy mógł rozpoznać znaczenie swojego czynu lub pokierować postępowaniem i czy w momencie popełniania czynu cierpiał na chorobę psychiczną lub miał inne dolegliwości psychiczne, które spowodowały stan tzw. niepoczytalności.
I biegli stwierdzili, że miał dolegliwości, więc efekt jest taki, że człowiek został zabity i nikt za to nie ponosi winy.
W systemach prawnych w Europie, między innymi w Niemczech, we Francji, również w Polsce stwierdza się, że ktoś, kto jest chory, nie ponosi winy, więc nie ma mowy o karze. W Stanach Zjednoczonych inaczej sprawa jest postawiona: stwierdza się, że osoba jest winna, ale jest chora, więc nie ponosi kary.

Przejdźmy do warsztatu biegłego psychiatry. Jak to robicie, że dochodzicie do wniosku: tego człowieka zamykamy w szpitalu, tamtego wypuszczamy na wolność?
Sporządza się prognozę kryminologiczną. W niej znajduje się odpowiedź na pytanie, czy istnieje prawdopodobieństwo, że osoba badana popełni podobny czyn w przyszłości i w związku z tym - czy wymaga izolacji czy leczenia ambulatoryjnego.
Lekarz patrzy pacjentowi głęboko w oczy i stwierdza na tej podstawie, czy pacjent będzie jeszcze zabijał?
Nie, nie wyczytuje tego z oczu czy tylko z zachowania. Przede wszystkim sprawdza, z jakim rodzajem zaburzenia psychicznego mamy w tym przypadku do czynienia. Jaki przebieg miała choroba. Jak wyglądało zachowanie tej osoby w życiu i areszcie śledczym, w którym przebywała przed doprowadzeniem na obserwację. I na podstawie tych faktów - jaka jest prognoza na przyszłość.

No właśnie, to najbardziej tajemniczy element pracy biegłego psychiatry - prognoza na przyszłość.
Sprawdzamy, jaka jest osobowość pacjenta. Jak funkcjonuje jego rodzina, w jakim żyje środowisku. Bierze się tu pod uwagę w sumie kilkadziesiąt parametrów. Są specjalne skale, na które nanosi się dostępne dane o pacjencie, jego środowisku, jego chorobie... itd. Bierze się pod uwagę statystykę, która wskazuje, jak zachowują się inne osoby będące w podobnej sytuacji. Andrzej G., jak sądzę, cierpi na jakiś rodzaj psychozy, bierze się w tym przypadku pod uwagę inne osoby - znane medyczne przypadki, cierpiące na dany rodzaj psychozy, w podobnych warunkach, i sprawdza się, jak często ludzie ci wracali potem do przestępstwa.
Jak należy sądzić, w tym przypadku stwierdzono, że taka osoba jak Andrzej G. bardzo rzadko albo w ogóle do przestępstwa nie wraca. Zdarzyło się Panu, że wobec kogoś, kto zabił, formułował Pan taką prognozę?
Podam przykład z Koszalina. Trafiła na obserwację matka, która miała niepełnosprawną córkę. Kobieta cierpiała na ciężką depresję, była leczona ambulatoryjnie, zresztą nieskutecznie. I dokonała tak zwanego samobójstwa rozszerzonego. Podcięła żyły sobie i swojej niepełnosprawnej córce. Obydwie straciły przytomność, jednak córka wkrótce ją odzyskała. Zdołała zadzwonić na pogotowie. Obie trafiły do szpitala w stanie preagonalnym. Zdołano je jednak uratować. Matka trafiła do aresztu, potem do nas, na obserwację. Nasza prognoza była taka sama, jak w przypadku Andrzeja G. - stwierdziliśmy, że kobieta nie była w stanie rozpoznać znaczenia swojego czynu i pokierować swoim działaniem. Wszystko dlatego, że miała psychotyczną depresję. Tacy ludzie są przekonani, że jedynym wyjściem z ich trudnej sytuacji, jest rozstać się z życiem. W przypadku samobójstw rozszerzonych, chcą oni oszczędzić cierpień swoim bliskim, związanych z funkcjonowaniem, z życiem po prostu, które postrzegają jako niekończąca się torturę. Takie postrzeganie rzeczywistości to oczywiście wynik choroby. Kobieta została wypuszczona, wróciła do córki, jest leczona, przez 20 lat nic nie wskazuje na to, żeby istniało jakiekolwiek zagrożenie związane z jej osobą.

Częste są takie przypadki, w których stwierdzono niepoczytalność zabójcy, jednocześnie nie stwierdzając konieczności izolacji?
Zdarzają się. Nie idą w setki, są to raczej pojedyncze przypadki, traktowane przez psychiatrów jako casusy.

A wracając do Andrzeja G. - dlaczego zabił?
Hans Gustav Adolf Gross, Austriak, ojciec teorii kryminologicznej, stwierdził, że "nie ma zbrodni bez motywu". Motywy mogą być różne, na przykład - ekonomiczne, seksualne. W katalogu motywów znajduje się również motyw psychotyczny - sprawca ma urojenia. I nie chodzi tu o urojenie ogólne, co do stanu rzeczywistości w ogóle... Nie, tu chodzi o konkretne urojenie, dotyczące konkretnego człowieka. Choremu wydaje się, że osoba, którą atakuje, ma jakieś właściwości, których faktycznie nie ma. Andrzej G., moim zdaniem, "był urojony" do zabitego przez siebie więźnia. W takim przypadku o niepoczytalności decyduje związek między chorobą, urojeniem i popełnionym czynem.

Istnienie takiego związku stwierdza biegły psychiatra, sądowi lub prokuratorowi nie pozostaje nic innego, jak uwierzyć specjaliście.
Tu się pan myli. Sądy wielokrotnie odrzucają opinie biegłych. Wtedy zazwyczaj powołują opinie kolejnych biegłych. Mnie osobiście wiele razy zdarzało się formułować opinie sprzeczne z opiniami innych biegłych sądowych. Na marginesie mówiąc, chętnie zapoznałbym się z opinią dotyczącą Andrzeja G.

Ja też chętnie bym się z nią zapoznał, jednak prokuratura kategorycznie odmawia ujawnienia tego dokumentu.
No właśnie. Dlatego nie można w tej sprawie nic więcej powiedzieć. Chciałbym jednak zaapelować, żeby nie ferować wyroków bez znajomości faktów.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki