Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zabójstwo w formie uprzywilejowanej

Tomasz Słomczyński
Fot. Paweł Relikowski
Myśleli, że prędzej zabije siebie niż ją. A jednak. Jak doszło do morderstwa we wsi pod Kartuzami - badał Tomasz Słomczyński

Po 10 minutach wrócił sam. Dorota została na śniegu. "Dajcie mi papierosa, udusiłem ją" - powiedział. A może: "Dajcie mi papierosa, Dorota nie żyje". Grzenkowie, u których odbywała się tej nocy balanga, co innego mówili policjantom w dzień po zabójstwie, co innego w sądzie, po kilku miesiącach.
Tak czy inaczej, Marek o ogień nie poprosił. Miał przy sobie dwie zapalniczki. Policjanci, którzy za chwilę przyjadą, zapiszą w protokole przeszukania: jedna zapalniczka, koloru biało-żółtego z napisem "pociąg do zakupów" i z wizerunkiem kobiety pchającej wózek sklepowy, druga, zielono-biało-żółto-niebieska z wizerunkiem kobiety bez głowy.
Musiał nastąpić bezpośredni impuls, coś, co nasuwa zabójcy zbrodniczą myśl. Sekwencja zdarzeń powinna się składać w logiczny ciąg. Powiedzmy, że Marek D. odpala papierosa. Dorota mówi, że kocha Jacka Karwata. Marek spogląda na przysuniętą w tym momencie do twarzy zapalniczkę z wizerunkiem kobiety bez głowy...

***
Kilka godzin później, podczas tzw. eksperymentu procesowego, Marek wszystko pokaże. Na filmie, który nakręcili funkcjonariusze, widać człowieka przerażonego, a zarazem apatycznego, jakby ospałego. Na pytania odpowiada cichym głosem.
- Nie, nic nie mówiła. Machała jakoś tak rękami.
Zbliżenie kamery na twarz zabójcy. Jest nieogolony, być może jeszcze ma kaca.
- Trzymałem ją za gardło dwie, trzy minuty, aż przestała oddychać.
- Czy wydawała jakieś dźwięki?
- Charczała.
- Kiedy pan puścił jej gardło?
- Wtedy, gdy już przestała się ruszać.
Psycholog stwierdziła, że u oskarżonego Marka D. brak jest skłonności do reagowania negatywnymi emocjami, skłonności odwetowych. Poziom nasilenia syndromu agresji jest bardzo niski.
- To był jeden sten, najniższa wartość, jaką w ogóle można w takim badaniu uzyskać. Taki niski wynik zdarza się bardzo rzadko.

***
Małżeństwem byli od 12 lat.
- Współczułem mu, od kiedy związał się z tą kobietą. Bałem się, że stanie się coś złego.
Witek jest jedną z niewielu osób, którym zwierzał się przyszły zabójca, okrzyknięty przez media "dusicielem z pod Kartuz".
- Nie, takiego scenariusza bym nie przewidział. Bałem się, że sobie coś zrobi, że targnie się na swoje życie. Tymczasem on zabił ją, nie siebie. Zrobił to z miłości. Kochał ją do szaleństwa.

***
"Oskarżam o to, że w dniu 1 marca 2009 roku w miejscowości M., działając z zamiarem bezpośrednim pozbawienia życia Doroty D., uderzył ją ręką w okolice ust, powodując upadek pokrzywdzonej i uderzenie tylną częścią głowy o podłoże, a następnie chwycił pokrzywdzoną oburącz, powodując w ten sposób zadławienie pokrzywdzonej, w następstwie czego Dorota D. doznała obrażeń w postaci urazu głowy (...) w wyniku czego wymieniona zmarła śmiercią gwałtowną, nagłą, czego bezpośrednią przyczyną było porażenie czynności ważnych dla życia ośrodków w pniu mózgu. Przy czym czynnikiem przyspieszającym zgon w następstwie urazu głowy było uduszenie wskutek zadławienia, to jest od ucisku wywartego na szyję ręką obcą".
Podpisano: prokurator rejonowy w Kartuzach Marek Kopczyński.
"Rozumiem treść stawianych mi zarzutów. Nie przyznaję się do tak postawionego zarzutu".
Podpisano: Marek D.
Z materiałów przygotowanych przez prokuratora w trakcie śledztwa: W momencie zgonu Dorota D. miała 2,9 promila alkoholu we krwi. Biegli stwierdzili, że w czasie inkryminowanym oskarżony znajdował się w stanie upojenia alkoholowego zwykłego. Czyli posiadał zdolność oceny własnych czynów, nie był niepoczytalny.
***
Kiedy w listopadzie 2005 roku do domu D. przyszedł kurator, Dorota mieszkała już z powrotem ze swoim mężem i matką. Związek z kolejnym kochankiem, właścicielem baru, w którym pracowała w pobliskich Sierakowicach, nie udał się. "Z tej mąki chleba nie będzie" - tak się wówczas wyraziła. Wróciła więc do męża i trójki dzieci.
Samanta, najstarsza z trójki rodzeństwa, urodziła się w styczniu 1996. Jej ojcem jest Marek D. Mariusz natomiast urodził się w lipcu 2002. Marek D. miał poważne wątpliwości co do swojego ojcostwa. Najmłodszy, Jurek, urodził się w listopadzie 2004 roku. Dziewięć miesięcy wcześniej Dorota miała krótkotrwały romans z krewnym sąsiadów, nie mieszkała w domu i w ogóle nie widywała swojego męża. We wsi wszyscy wiedzieli: trójka dzieci, każde z innym.
Świadkowie zapamiętali jednak, że często powtarzała: "Ja do wychowywania dzieci stworzona nie jestem".
Z notatek kuratorów i pracowników socjalnych wyłania się obraz codzienności rodziny D.
14 listopada 2005 roku. "Dorota przekonała męża do dalszego wspólnego realizowania wizji normalnej rodziny. Warunki mieszkaniowe mają oni bardzo trudne. Zajmują z Haliną K. (matka Doroty D.) bardzo stary drewniany budynek, do niego należy 6 ha ziemi w okolicy. Mieszkanie składa się z obszernej kuchni, z wydzielonymi przy pomocy zasłon komórkami oraz dwóch pokoi, z których jeden jest tak mały, że mieści tylko dwa łóżka. To w nim śpią państwo D. i małoletni Mariusz. W dużym pokoju na kanapie śpi babcia z Samantą i obok w łóżeczku - Jurek. Wszystkie pomieszczenia są ciasno zastawione starymi i zniszczonymi meblami. Do ogrzewania służy westfalka w kuchni oraz piecyk metalowy ustawiony w małym pokoju. Do kuchni jest podłączona woda, dzięki czemu działa zlew i pralka automatyczna. W mieszkaniu nie ma toalety ani łazienki".
Pani kurator się dziwi. Jeśli Marek D. jest budowlańcem, to dlaczego nie wyremontuje domu? Marek D. odpowiada, jak to on, burkliwie, że nie czuje się tutaj pełnym gospodarzem, bo teściowa nie mówi, jak rozporządzi kiedyś swoim majątkiem, a ponadto jego związek nie był dotąd stabilny i perspektywiczny.
Pani kurator zauważyła, że kiedy ojciec wraca z pracy, na powitanie dzieci przytulają się do niego.
I jeszcze taka adnotacja: "Na spotkanie z pracownikami Powiatowego Centrum Pomocy Rodzinie Dorota D. nie przyszła, gdyż zaspała".

***
Pani Regina jest wychowawczynią Samanty. Przez 30 lat nie miała aż tak trudnego przypadku. 9 grudnia 2005 r. Samanta przyszła w stanie histerii, bo matka straszyła ją umieszczeniem w domu dziecka. Względny spokój w domu D. trwał krótko. Dorota chce mieszkania dla siebie. Marek nie ma zameldowania i nie ma gdzie się wyprowadzić. Brak zameldowania jest przeszkodą w znalezieniu stałej pracy. Chce przejąć samodzielnie opiekę nad dziećmi. W tej sytuacji nie będzie to możliwe.
Kurator wnioskuje o umieszczenie małoletniej Samanty w rodzinie zastępczej.
W styczniu 2006 roku przed Sądem Rejonowym w Kartuzach toczy się sprawa z urzędu o pozbawienie praw rodzicielskich Doroty D. nad małoletnimi dziećmi.
Sąd stwierdza brak podstaw do pozbawienia władzy rodzicielskiej, ogranicza władzę rodzicielską przez ustanowienie nadzoru kuratora sądowego. Zobowiązuje kuratora do składania sprawozdań co pół roku. W marcu Samanta boryka się z poważnymi trudnościami w nauce. Ma znacznie mniejsze możliwości intelektualne niż rówieśnicy, wadę wymowy, jest nadruchliwa i agresywna, przysparza nieadekwatnych do wieku problemów wychowawczych.
Zdaniem kolejnej pani kurator, która odwiedza rodzinę D., opieka Marka jest bardziej odpowiedzialna aniżeli opieka Doroty, która pozostawiała Mariusza i Samantę u koleżanki mającej problemy ze zdrowiem psychicznym.
W marcu 2006 najwyraźniej się uspokoiło, gdyż kurator zauważa, że co prawda Dorota D. miewa okresy dezorganizacji w swoich rolach społecznych, to przecież jednak jest w domu i stara się prawidłowo wykonywać obowiązki macierzyńskie. Pani kurator zaznacza, że oboje małżonkowie deklarują obecnie zaangażowanie w rekonstrukcję rodziny i sprzyjających wychowaniu warunków emocjonalnych. Oboje też dają sobie wzajemnie szansę w związku. Jednak doświadczona kurator nie jest nadmierną optymistką: "Aktualna zgoda jest jeszcze krucha i nie daje gwarancji współdziałania rodziców".

***
Mijają dwa lata, podczas których trwa nadzór nad rodziną D. Rodzina, jakich wiele, dysfunkcyjna, lecz o szczególnie dużej patologii w tym przypadku mówić nie można. Marek raczej stroni od wódki, największym problemem wydaje się być bieda, chociaż ojciec dorabia do kuroniówki, bywa, że przyniesie nawet dwa tysiące. Dorota występuje z zespołem ludowym i też od czasu do czasu przyniesie do domu jakiś grosz. Marek ma pretensje o wyjazdy z tym zespołem. Tylu mężczyzn się wokół niej kręci, a jaka jest, Marek przecież dobrze wie...
W aktach sprawy krótkie notatki. W październiku 2008: dzieci są zdrowe, często grają w gry komputerowe i telewizyjne. Kiedy pani kurator wizytowała ich dom, Marek i Dorota wrócili z zakupami, planują remont kuchni.
Późną jesienią znów problemy z Samantą. Tym razem Dorota dzwoni do szkoły, usprawiedliwia jej nieobecności, przyjmuje do wiadomości, że musi więcej z córką pracować w domu. Samanta ma problemy z matematyką i przyrodą.
Pani kurator notuje:
18.12.2008. "Dorota D. sugeruje, że jej relacje z mężem nie są dobre, dochodzi do utarczek słownych, mimo to oddaje wszystkie zarobione pieniądze i kuroniówkę. Dorota D. przypuszcza, że mąż jest niezadowolony z faktu, że gra ona w orkiestrze (soboty, niedziele). Pani Dorota uważa, że ma do tego prawo, a dodatkowo zarabia pieniądze".
22.12.2008. "Pozyskałam informację, że Dorota D. spotyka się z J. Karwat (tak twierdzi żona ww. mężczyzny)".
01.01.2009. "Rozmowa tel. - Dorota D. poinformowała mnie, że przebywa poza domem, na spotkaniu z koleżankami, do domu wróci 3.01.2009".
3.01.2009. "Spotkanie z małżeństwem D. - Marek D. nie wierzy w wyjaśnienia żony, jest przekonany, że pani Dorota spotyka się z p. J. Karwat, żona p. Karwat jest tego samego zdania. Dorota D. zaprzecza. Aktualnie kłócą się praktycznie o wszystko. Dzieci nie zadają pytań. Samanta doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co się dzieje w rodzinie".
1.03.2009. "Otrzymałam informację od Samanty, iż pani Dorota nie żyje".

***
Wiele osób twierdzi, że Dorota była piękną kobietą. Uwodziła mężczyzn. Ostatnim z nich był Jacek Karwat.
Poznali się kilka lat wcześniej, kiedy Dorota pracowała w barze w Sierakowicach. Kobieta z problemami psychicznymi, która opiekowała się dziećmi Doroty, to żona Jacka Karwata, Halina. Po jakimś czasie małżeństwa D. i Karwat zaprzyjaźniły się na tyle, że Dorota z Haliną u siebie od czasu do czasu nocowały, natomiast Marek z Jackiem wspólnie łowili ryby, zdarzyło się, że Jacek pomagał Markowi wymieniać okna w domu.
Z początku Karwat zaprzeczył, żeby z Dorotą łączyły go jakiekolwiek stosunki poza czysto koleżeńskimi. Później zmienił zdanie. 16 grudnia 2009 roku zeznawał przed Sądem Okręgowym w Gdańsku.
- Miałem romans z Dorotą, bo od niej się dowiedziałem, że moja żona mnie zdradziła. Raz chyba miałem romans z Dorotą. Takie spotkanie było. Zaproponowała, żebyśmy się spotkali. Spotkaliśmy się i był romans.
- Co pan ma na myśli? - dopytywała sędzia.
- Mam na myśli, że doszło między nami do zbliżenia seksualnego.
- Kto był inicjatorem tego spotkania?
- To była jej propozycja.
- Czy to było jedyne zbliżenie seksualne między panem a Dorotą D.?
- To jest... Było dokładnie dwa razy. Chyba raz w grudniu 2008 i raz w lutym 2009. Dokładnej daty nie pamiętam. Dorota chciała tego, bo mówiła, że nie ma normalnego życia, w taki sposób to określiła. (...) To była jej taka propozycja, byśmy wyjechali razem, bo chciała się oderwać od tego wszystkiego. Nie snułem żadnych planów na przyszłość z Dorotą D. To była wolna, niezobowiązująca znajomość.
- Czy Dorota D. wiedziała o tym, że w ten sposób traktuje pan tę znajomość?
- Być może kiedyś powiedziałem jej, że wiążę z nią swoją przyszłość, ale też mówiłem jej, żeby pozałatwiała swoje sprawy, że ma czas i jeszcze ułoży swoje życie.

***
28 lutego 2009 Marek i Dorota wybrali się do matki Marka. Miała tego dnia urodziny. Tam wypili pół litra wódki. Wrócili do domu i zadzwonili do sąsiadów z pytaniem, czy czasem nie mają jakiegoś alkoholu, czy nie przyszliby do nich na imprezę. Było ok. 23.00. Grzenkowie mieli 0,7 litra wódki oraz 10 piw. Stanęło na tym, że to D. odwiedzą Grzenków, mieszkających w równie lichej, drewnianej, zapadającej się chacie, odległej raptem o kilka minut drogi.
Wszyscy świadkowie, na imprezie było w sumie sześć osób, są zgodni co do tego, że podczas picia wódki nie było żadnych awantur. Puszczali muzykę, tańczyli nawet. Wkrótce flaszka była pusta. Kiedy Marek i Dorota wychodzili, ok. 1 w nocy, jeszcze nieźle trzymali się na nogach. A może tylko tak się wydawało równie pijanym jak oni Grzenkom? Przed nimi była droga powrotna - przez pole, przez las... Uszli, jak wyliczyli specjaliści z policji, dokładnie 68 metrów i 70 centymetrów.
Jedyną osobą, która może powiedzieć, co się działo po wyjściu od Grzenków, jest sam Marek D.
- Pod koniec imprezy zacząłem do mojej żony mówić coś o Jacku Karwat. Wychodząc od Grzenków powiedziałem do niej, że woli jego niż mnie. Jak już żeśmy szli do domu, ona w odpowiedzi na to, co ja powiedziałem, stwierdziła, że nie zamierza ze mną jeszcze długo być. Powiedziała, że chce się wyprowadzić i zamieszkać z Jackiem Karwat. Myśmy zaczęli się szarpać. Ja jej powiedziałem, że ona ma mi wszystko wyjaśnić. Odepchnęła mnie i powiedziała, że tu nie ma co wyjaśniać. Następny moment, który pamiętam, to kiedy ona leżała na ziemi, ja chyba sprawdzałem na szyi czy żyje. Nie pamiętam, czy wtedy chwyciłem ją za gardło jedną ręką, czy dwoma...
Kiedy przyjechała policja, Marek D. siedział z boku. Domagał się, by szybko załatwić formalności, bo chciał jak najszybciej znaleźć się w więzieniu. Jeden ze świadków zeznał, że Marek płakał.
- Przynieś siekierę i zabij mnie - powiedział.
***
Na fotografiach załączonych do akt widać dwa samochody zaparkowane przed zagrodą Grzenków. Jeden to policyjny radiowóz. Ubrani po cywilnemu mężczyźni chowają dłonie w kieszenie kurtek. Słońce jest jeszcze nisko, cienie policjantów są wydłużone. Stoją odwróceni tyłem do zwłok, które widać na pierwszym planie, w centralnej części fotografii. Czy są na tyle przyzwyczajeni, że widok denatki nie robi na nich żadnego wrażenia? Może po prostu nie lubią patrzeć na trupy. W każdym razie na zdjęciu wyglądają jakby w ogóle nie byli nią zainteresowani.
Tak jakby znaleźli się tu przypadkowo. Gdyby nie to, że wszystko dzieje się w szczerym polu, można by pomyśleć, że czekają na tramwaj. Za chwilę do niego wsiądą i Dorota zostanie sama, pośrodku polnej drogi, zesztywniała z zimna, przeraźliwie samotna.

***
16 grudnia 2009 roku na jednej z ostatnich rozpraw, kiedy proces ma się ku końcowi, składają wyjaśnienia biegli z zakresu psychologii.
Marek D. siedzi na ławie oskarżonych, po lewej stronie sali. Ma spuszczoną głowę. Nie widać jego twarzy. Tkwi tak niemal przez cały czas.
- Kwestionariusz MMPI jest wielowymiarowym kwestionariuszem osobowości. W teście tym wystąpiło wysokie poczucie winy - poinformowała sąd pani psycholog. - Osobowość bierno-zależna to jest poczucie bezradności, braku kompetencji, skłonność do podporządkowywania się innym, niepewność, brak własnej inicjatywy, niezdecydowanie. Często towarzyszy temu nieśmiałość. Czyn zarzucony oskarżonemu pozostaje w sprzeczności z jego osobowością.

***
Miejscowość M., na obrzeżach której rozegrała się tragedia, liczy 365 mieszkańców. Pośrodku wsi sklep dla rolników: nasiona, narzędzia, środki ochrony roślin. W sklepie mężczyźni przypatrują się ciekawie dziennikarzowi dopytującemu o Marka D., o zdarzenie sprzed wielu miesięcy. W końcu zaczynają mówić.
- On teraz siedzi w kryminale, a przecież ona gorsza była jak on. Rozmaite towarzystwo miała. Wie pan, nieboszczka jest, niby się nie powinno źle mówić, ale prawda jest prawda. Zawsze dzieci do szkoły woził, do autobusu, odbierał ze szkoły... Powiem panu, że to był wypadek przy pracy. Tak, wypadek przy pracy. Każdemu mogłoby się zdarzyć. Zdenerwował się. A taki spokojny chłop był.

***
Na ostatniej rozprawie przed ogłoszeniem wyroku Marek D. zabrał głos. Mówienie sprawiało mu trudność. Prosił o wybaczenie.
Za zabójstwo groziło mu od ośmiu lat pozbawienia wolności. Górna granica kary: dożywocie. Wyrokiem sądu pierwszej instancji został skazany na 9 lat. Jako okoliczności obciążające sąd przyjął: działanie pod wpływem alkoholu. Jako okoliczności łagodzące sąd uwzględnił: działanie w stanie afektu, dotychczasową niekaralność, przyznanie się do winy, wyrażenie szczerego żalu i skruchy.
Sąd uznał, że silne wzburzenie, jakiego doznał Marek D., nie było uzasadnione okolicznościami. Obrońca nie zgodził się z tym twierdzeniem. Jego zdaniem przestępstwo zarzucane oskarżonemu zostało dokonane w warunkach "uprzywilejowanej formy zabójstwa". Twierdzi, że wyrok powinien być łagodniejszy.

***
Sąd Apelacyjny zadecydował, że proces musi rozpocząć się od nowa. Miał ruszyć 23 września 2010 roku. Jednak nie ruszy w tym terminie. Marek D., który przebywa w Areszcie Śledczym, dostał wylewu. W stanie ciężkim przebywa w szpitalu.
Dzieci trafiły do rodziny zastępczej, do dalekich krewnych, bezdzietnej rodziny. Niczego im nie brakuje. Samanta dostała list pochwalny ze szkoły. Ma prawie same czwórki i piątki.

Imiona i nazwiska bohaterów zostały zmienione.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki