Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Za mord córki Mariusz L. może nie iść do więzienia

Jacek Wierciński
Przemek Świderski
Mariusz L. przyznał się do brutalnego zabójstwa 5-letniej córki Milenki w parku w Gdańsku Brzeźnie. Przez chorobę jednego z lekarzy sąd musiał przełożyć zaplanowaną na czwartek konfrontację biegłych, którzy mają pomóc w ustaleniu, czy mężczyzna był niepoczytalny.

Ciało dziewczynki znaleziono 11 miesięcy temu w gdańskim parku. Niewykluczone, że teraz sprawa znajdzie swój sądowy finał, ale wszystko wskazuje na to, że nie będzie on oznaczał skazującego wyroku dla jej ojca, który przyznał się do morderstwa. - On musi żyć ze świadomością, że zabił swoje dziecko będąc w stanie niepoczytalności - zaznacza adwokat Mariusza L., a pytanie czy to zbrodnia bez kary pozostaje otwarte.

Makabryczne znalezisko

Ciało 5-letniej Milenki w nadmorskim parku im. Haffnera w Gdańskim Brzeźnie przy jednym z historycznych bunkrów znalazł 16 kwietnia ubiegłego roku, przypadkowy przechodzień. Zmasakrowana uderzeniami kamienia główka sprawiła, że postawiona na nogi cała gdańska policja w niespełna godzinę później zatrzymała ojca dziecka. 31-letni Mariusz L. odebrał córeczkę z przedszkola we Wrzeszczu i zawiózł nad morze. Na co dzień dziewczynką opiekowała się matka, z którą 31-letni L. się wcześniej rozstał.

Szybko na jaw wyszło, że w dniu śmierci dziecka mężczyzna na własne życzenie opuścił oddział detoksykacyjny w jednym z gdańskich szpitali. Jednak było coś jeszcze: - Choć przyznawał się do winy nie był w stanie wskazać żadnego motywu, którym się kierował. Mówił, że nie planował zabójstwa, że kazał mu tak zrobić jakiś przymus - tłumaczy jeden ze śledczych.

Właśnie wątpliwości dotyczące kondycji psychicznej Mariusza L. sprawiły, że zamiast w tradycyjnym areszcie śledczym wylądował niemal od razu w specjalnej szczecińskiej placówce. Prokuratorzy, którzy w miedzyczasie przesłuchiwali świadków i zlecali kolejne ekspertyzy, nie spodziewali się jednak opinii psychiatrów, jaką otrzymali kilka miesięcy później.

„Chory, ale niegroźny”

„Nie mógł w czasie czynu rozpoznać jego znaczenia lub pokierować swoim postępowaniem”, czyli - z punktu widzenia kodeksu karnego - nie popełnił przestępstwa, bo był niepoczytalny, a jego pobyt na wolności nie zagraża bezpieczeństwu ani porządkowi publicznemu - pisaliśmy jako pierwsi w połowie października, kiedy nieoficjalnie udało nam się ustalić wstrząsającą opinię trójki biegłych opartą na czterotygodniowej obserwacji.

Kluczowe w opinii były zaburzenia psychiczne dodatkowo nasilone przez zażycie marihuany. W praktyce dla śledczych (którzy nasze ustalenia potwierdzili dopiero po kilku dniach) oznaczało to konieczność zwolnienia L. do domu. Jako niepoczytalny - według kodeksu karnego - nie popełnił bowiem przestępstwa, a z drugiej strony - zdaniem ekspertów jego powrót do społeczeństwa jest bezpieczny. Oliwskim prokuratorom udało się jednak znaleźć słabe punkty zaskakującej opinii: wewnętrzną sprzeczność i brak jasności. To otworzyło drogę do kolejnej trójki biegłych i kolejnej opinii...

„Stracił kochane dziecko”

W grudniu prokuratura poinformowała o wynikach drugiej analizy psychiatrów, którzy dostrzegli u L. „ostro przebiegające, głębokie zaburzenie psychotyczne”. - „Zaburzenie było związane z przyjmowaniem przez podejrzanego środków odurzających. Miało charakter choroby psychicznej, a nie odurzenia po środkach odurzających. Podejrzany nie mógł przewidzieć jego wystąpienia” - ogłosili śledczy.

Tym razem biegli uznali jednak, że L. powinien trafić bezterminowo do zamkniętego ośrodka na leczenie uzależnienia.

Jedynym środkiem odurzającym, który w połączeniu z zaburzeniami spowodował wykluczającą odpowiedzialność karną niepoczytalność była marihuana. Jaka choroba psychiczna w połączeniu ze zwykłą „trawką” sprawia, że L. według kodeksu karnego nie popełnił przestępstwa?

- Możemy się posłużyć tylko ogólnikami, jeśli chodzi o szczegóły dotyczące stanu zdrowia psychicznego czy osobowości i ewentualnych problemów wypowiadać się nie możemy - zastrzega prok. Monika Rutecka, szefowa Prokuratury Rejonowej Gdańsk-Oliwa. - Ponieważ są to dane dotyczące stanu zdrowia nie możemy ich ujawniać niezależnie od tego, jaki jest status danej osoby w postępowaniu czy to pokrzywdzony czy podejrzany czy świadek - dodaje.

O stanie zdrowia Mariusza L. nie chce również rozmawiać adwokat Tomasz Tuturusz. - Takie uczucia są nie na miejscu - odpowiada pytany o to, czy jako obrońca jest zadowolony z decyzji prokuratury, która na podstawie drugiej opinii zdecydowała się skierować do sądu wniosek o umorzenie, co w praktyce może oznaczać izolację 31-latka w szpitalu. - To po prostu zwykły człowiek, nie żaden „ćpun i narkoman”. Ze swojego powodu stracił kochane dziecko, co wynika z lektury materiałów tej sprawy. On musi żyć ze świadomością, że zabił swoje dziecko będąc w stanie niepoczytalności. Tragedii mojego klienta nie sposób opisać - dodaje.

Sąd zadecyduje

Przez chorobę jednego z lekarzy gdański sąd musiał przełożyć zaplanowaną na dziś konfrontację szóstki biegłych ekspertów. Na podstawie ich wyjaśnień zapaść ma decyzja na temat dalszego życia 31-latka. Najbardziej prawdopodobny scenariusz to umieszczenie Mariusza L. na zamkniętym leczeniu w szpitalu. Sąd będzie wówczas, nie rzadziej niż raz na pół roku informowany o jego stanie zdrowia. Jeśli lekarze uznają, że 31-latek nie zagraża innym osobom - znów decyzją sądu - będzie on mógł opuścić placówkę.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki