Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z teczki TW „Bolka”: od podpisania do rozwiązania współpracy

Piotr Brzeziński
Teczka personalna i teczka pracy TW „Bolka” liczą aż kilkaset stron. Nie ma zatem mowy o „pozorowanej” współpracy lub „omyłkowej” rejestracji agenta
Teczka personalna i teczka pracy TW „Bolka” liczą aż kilkaset stron. Nie ma zatem mowy o „pozorowanej” współpracy lub „omyłkowej” rejestracji agenta Przemek Świderski
Ujawnione akta TW „Bolka” rzucają nowe światło na biografię Lecha Wałęsy. Większość komentatorów zdaje się jednak nie zauważać, że są one także kapitalnym źródłem wiedzy na temat Grudnia ’70 oraz operacyjnych działań bezpieki wobec zaangażowanych w grudniowe strajki robotników.

Był sobotni wieczór 19 grudnia 1970 r. Władze komunistyczne zaczęły właśnie po kryjomu grzebać ofiary grudniowej masakry na Wybrzeżu. Około godziny 20.30 do małego mieszkanka na gdańskim Suchaninie weszli funkcjonariusze Służby Bezpieczeństwa, aresztując wynajmującego je wraz z żoną Lecha Wałęsę. Młody elektryk z Wydziału W-4 Stoczni Gdańskiej im. Lenina zwrócił uwagę esbecji cztery dni wcześniej, biorąc udział w manifestacjach na terenie stoczni, a następnie pod Komitetem Wojewódzkim PZPR i Komendą Miejską MO.

Rankiem 15 grudnia wzburzeni robotnicy otoczyli dyrekcję stoczni. Wałęsa z kilkoma kolegami wszedł do gabinetu dyrektora Stanisław Zaczka. Stoczniowcy domagali się cofnięcia ogłoszonej kilka dni wcześniej podwyżki cen, podniesienia płac i uwolnienia aresztowanych poprzedniego dnia manifestantów. Rozmowy nie dały rezultatu, bo dyrektor stoczni nie mógł spełnić żadnego z tych postulatów. Robotnicy postanowili wyjść na miasto. Na podstawie dokumentów TW „Bolka” możemy dokładnie odtworzyć dalszy ciąg wydarzeń.

Przesłuchujący Lecha Wałęsę kpt. SB Edward Graczyk napisał w datowanej na 19 grudnia notatce służbowej: „Wałęsa L. miał zapytać dyrektora co robić w tej sytuacji. Dyrektor odpowiedział, aby uczynić wszystko i nie dopuścić do burd, awantur, ekscesów chuligańskich i przelewu krwi. Wałęsa zapewnił dyrektora, że dołoży wszystkich sił, aby utrzymać porządek”. Warto zauważyć, że rankiem 15 grudnia wykazał on dużą odwagę cywilną, kilkakrotnie wyprzedzając tłum manifestantów i podejmując na własną rękę rozmowy z milicjantami.

Tuż za bramą nr 2 manifestanci zostali zaatakowani przez grupę kilkudziesięciu milicjantów. Szybko ich rozpędzili i poszli w stronę pobliskiego „domu partii”. Jak zanotował kpt. Graczyk: „Przed dojściem do gmachu KW Wałęsa wyprzedził tłum o około 15 metrów i biegiem udał się pod drzwi KW PZPR celem poproszenia, aby sekretarz KW przemówił do tłumu”. Drzwi do komitetu były jednak zamknięte, a żaden z partyjnych dygnitarzy nie miał odwagi wyjść do manifestantów. Nieopodal stał kolejny oddział milicji. Z notatki Graczyka: „Do milicjantów podszedł Wałęsa i ostrzegł ich aby nie rozpoczynali walki z tłumem gdyż jest on uzbrojony w łomy, rurki i kołki drewniane. Milicjanci rozpierzchli się nie reagując na ekscesy przed Komitetem”. Następnie część demonstrantów skierowała się pod budynek KM MO.

Z notatki esbeka wynika, że Wałęsa ponownie wyprzedził manifestację i „jako pierwszy wpadł do gmachu KM MO nie będąc przez nikogo kontrolowany”. Jak dodaje Graczyk: „W tym czasie tłum zaatakował milicjantów stojących przed komendą bijąc ich i maltretując. Po wejściu Wałęsy do budynku KM MO panował tam ogólny chaos i zamieszanie”. W autobiograficznej książce zatytułowanej „Droga nadziei” Lech Wałęsa opisuje to samo zdarzenie następująco: „Nie zauważyłem jak wszedłem do komendy milicji na Świerczewskiego. Pomyślałem sobie - skoro tu jestem, to dowiem się kto tu dowodzi”. Wydana w 1990 r. książka potwierdza większość faktów opisanych w raporcie kpt. Graczyka i jest chyba najlepszym dowodem autentyczności teczki TW „Bolka”.

Z dokumentów odnalezionych w domu Kiszczaków można również dowiedzieć się szeregu faktów, których próżno szukać w autobiografii Lecha Wałęsy. Oto kolejny cytat z notatki kpt. Graczyka: „Wałęsa twierdzi, że w rozmowie z komendantem sugerował go aby pokazał w oknie kilka osób, niekoniecznie więźniów, co mogłoby tłum uspokoić. Na powyższą propozycję komendant nie wyraził zgody”. Ani w swojej książce, ani w żadnym z późniejszych wywiadów, Wałęsa nigdy nie przyznał się do tego, że sugerował komendantowi oszukanie manifestantów. Do dziś zastanawia także fakt, że w ogóle wpuszczono go do gabinetu komendanta i pozwolono przemawiać przez tubę do zgromadzonych pod komendą manifestantów.

Na temat rozmów z SB Wałęsa napisał w swojej książce krótko: „Prawdą jest, że rozmowy były. - Powiedziałem wtedy - a jest to w protokołach - że jeśli nie dopuszczą do powstania autentycznych organizacji robotniczych zdolnych wyrażać i kontrolować rzeczywistość, dojdzie w niedługim czasie do większych jeszcze dramatów. I prawdą jest też, że z tego starcia nie wyszedłem zupełnie czysty. Postawili warunek: podpis! I wtedy podpisałem”. Zaraz potem zasugerował jednak, że nigdy nie podpisał deklaracji współpracy z SB a jedynie tzw. lojalkę. Tymczasem w teczce TW „Bolka” nie ma żadnej „lojalki”. Znajduje się w niej natomiast odręczna deklaracja współpracy z bezpieką opatrzona podpisem: „Lech Wałęsa Bolek”. Deklaracja napisana została 21 grudnia 1970 r., czyli dwa dni po aresztowaniu Wałęsy przez SB. Z zachowanych dokumentów wynika, że TW „Bolek” został oficjalnie zarejestrowany 29 grudnia 1970 r. pod numerem 12535.

Donosy i pokwitowania

W sporządzonym przez kpt. Edwarda Graczyka raporcie z 21 grudnia 1970 r. czytamy: „W trakcie rozmowy werbunkowej Wałęsa L. podał, że osobnik (gruby, otyły, wzrost średni, lat ok. 27) który przemawiał z okna dyrekcji [Stoczni Gdańskiej rankiem 15 grudnia 1970 r. - PB] w luźnej rozmowie w gabinecie dyrektora oświadczył m.in. «My w hotelu (prawdopodobnie na ul. Tuwima) utworzyliśmy kolektyw który już wcześniej opracował odezwę do robotników oraz projekt postulatów»”. Dla bezpieki była to cenna informacja dotycząca jednego z liderów stoczniowego protestu, a także konkretna wskazówka gdzie należy szukać inicjatorów strajku.

Dzień później TW „Bolek” złożył kpt. Graczykowi swój pierwszy donos. Spotkanie odbyło się o godzinie 17.00 obok baru mlecznego „Ruczaj”. TW poinformował oficera prowadzącego o nastrojach panujących wśród stoczniowców, stwierdzając między innymi, że nie wierzą oni w oficjalny komunikat na temat pogorszenia się stanu zdrowia Władysława Gomułki. Zdaniem esbeka „Bolek” przyszedł na spotkanie punktualnie i zachowywał się spokojnie. Co ciekawe, uznał też za stosowne wytłumaczyć się z pewnej ogólnikowości swojego donosu, stwierdzając: „Nie mogę dużo zrobić, dlatego iż kierownictwo dało mi taką robotę i w takim gronie, że nic się nie dzieje”. Kolejne donosy były już bardziej konkretne.

12 stycznia 1971 r. „Bolek” zameldował kpt. Graczykowi, że na terenie stoczni kolportowane są antyrządowe ulotki. Jak stwierdził: „Traser z Wydziału W-4 obiecał, że odbije te ulotki na powielaczu i jedną z nich dostarczy mi. Do dnia dzisiejszego trasera nie spotkałem i ulotki nie otrzymałem. Wiadomo mi, że ów traser o nazwisku Kontor posiada pośrednie dotarcie do powielacza, gdyż w powielarni pracuje jego kolega. Z opowiadań kolegów wiem, że ulotki te są antypaństwowe i dotyczą osoby Tow. Kociołka, MO itp.” Podczas spotkania TW przekazał esbekowi egzemplarz ulotki zatytułowanej „Ballada stoczniowców”, która w dosadnych słowach krytykowała „władzę ludową”. Nadmienił, że wypożyczył ją „do przepisania” od elektryka z Wydziału W-4 Jana Jasińskiego. Zdaniem „Bolka” miał mieć on dostęp do innych ulotek i prawdopodobnie był członkiem jakiejś tajnej „komórki organizacyjnej, która może zorganizować strajk”.

Cztery dni później „Bolek” powiedział swojemu oficerowi prowadzącemu, że spotkał stoczniowca, który ma dostęp do służbowego powielacza i planuje za jego pomocą wydrukować antyrządową odezwę. Choć nie znał jego nazwiska, opisał go jako „pracownika sekcji dokumentacji warsztatowej wydziału S-3”. Ustalenie personaliów było dla SB bardzo łatwe.

6 lutego 1971 r. „Bolek” doniósł, że robotnicy mieszkający w hotelu przy ulicy Klonowicza słuchają Radia Wolna Europa. W związku z tym otrzymał od SB polecenie, aby udać się tam osobiście, zbadać sytuację oraz ustalić „osoby, które rozsiewają plotki, sieją zamęt i niezadowolenie”.

Kolejne donosy TW „Bolka” dotyczyły stoczniowców znanych SB z zaangażowania w grudniowe strajki bądź zabiegających o upamiętnienie ofiar grudniowej masakry za pomocą pomnika lub tablicy pamiątkowej. Do najbardziej znanych ofiar „Bolka” zaliczają się: Henryk Jagielski, Henryk Lenarciak, Kazimierz Szołoch i Józef Szyler. Tajny współpracownik był wysoko oceniany przez SB, czego namacalny dowód stanowiły gratyfikacje pieniężne. Najstarsze zachowane pokwitowanie odbioru wynagrodzenia pochodzi z 5 stycznia 1971 r. i opiewa na kwotę 1000 zł. W tym czasie była to niemal połowa miesięcznej pensji zwykłego robotnika. Z zachowanych dokumentów wynika, że „Bolek” zainkasował w sumie 13 100 zł.

Zerwanie esbeckiej smyczy

Pierwszym zgrzytem we współpracy TW „Bolka” z bezpieką było jego wystąpienie na Wydziale W-4 we wrześniu 1971 r. Bez konsultacji z SB powiedział wtedy, że należy postawić tablicę pamiątkową ku czci zastrzelonych stoczniowców, aby „kłuła wszystkich w oczy”. Esbecy natychmiast wezwali go na dywanik. Jak czytamy w aktach: „Wymieniony tłumaczył, że od pewnego czasu jego znajomi z miejsca pracy zaczynali od niego stronić i dlatego, aby pozyskać ich zaufanie, w czasie zebrania wydziałowego wystąpił z żądaniem postawienia tablicy na terenie Stoczni ku czci poległych w wypadkach grudniowych”. Mimo reprymendy „Bolek” nadal współpracował z SB i brał za to pieniądze. Nowy oficer prowadzący kpt. Zenon Ratkiewicz zanotował: „jest to człowiek bardzo wybuchowy, częstokroć nie analizuje swoich wypowiedzi, potrafi z rzeczy stosunkowo błahych robić problemy. W związku z tym musi być często kontrolowany”.

Od 1973 r. współpraca układała się coraz gorzej. „Bolek” nie przychodził na umówione spotkania, tłumacząc się „brakiem czasu” lub tym, że „na zakładzie nic się nie dzieje”. Domagał się też zapłaty za informacje, które nie miały dla SB większej wartości operacyjnej i drażnił bezpiekę swoimi publicznymi wystąpieniami. „Po każdym jego wystąpieniu - zanotował w czerwcu 1976 r. kpt. Ratkiewicz - przeprowadzano z nim rozmowę podczas której wytykano mu jego niewłaściwe wystąpienie na zebraniu, pouczano jak ma zachowywać się oraz ostrzegano go, że o ile będzie nadal tak postępował to zostanie zwolniony z zakładu”. W październiku 1973 r. „Bolek” po raz pierwszy oświadczył oficerowi prowadzącemu, że odmawia dalszej współpracy. Jak zanotował esbek: „Odmowę współpracy wyjaśnił tym, że nie ma on czasu poświęcać na spotkanie się z nami i podawać informacje o swoich kolegach z pracy nie mając z tego żadnego pożytku, to znaczy, że my mu za to nie płacimy”. Trudno stwierdzić, czy wypowiedź była wynikiem pazerności, czy szczerej chęci uwolnienia się z objęć bezpieki. Z teczki „Bolka” wynika, że po tym zdarzeniu jeszcze trzykrotnie otrzymał on wynagrodzenie od SB: 30 października 1973 r., 14 grudnia 1973 r. i 29 czerwca 1974 r. Ostatni donos złożył natomiast 6 grudnia 1975 r.

Wiosną 1976 r. po kolejnym niezwykle krytycznym wobec partii, rządu i reżimowych związków zawodowych publicznym wystąpieniu w stoczni Lech Wałęsa został wyrzucony z pracy. Zwolnienie poprzedziła uchwała egzekutywy Komitetu Zakładowego PZPR Stoczni Gdańskiej, w której oficjalnie zażądano „usunięcia ob. Wałęsy nie tylko z Wydziału W-4, ale również ze stoczni”.

Na początku czerwca 1976 r. kpt. Ratkiewicz podjął ostatnią próbę zdyscyplinowania swojego byłego informatora i zadzwonił do „Bolka”, który w międzyczasie znalazł pracę w Gdańskich Zakładach Mechanizacji Budownictwa ZREMB. Znajdująca się w teczce „Bolka” notatka z tej rozmowy nie pozostawia cienia wątpliwości co do jego ówczesnego stosunku do bezpieki: „Podczas rozmowy oświadczył, że na żadne spotkanie nie przyjdzie, gdyż nie chce tych organów znać. Jedynie może przyjść na przysłane jemu wezwanie. Biorąc pod uwagę jego aroganckie zachowanie się zaniechałem dalszej rozmowy i uważam za niewskazane dążyć do dalszego nawiązania z nim kontaktu celem pobrania od niego zobowiązania o zachowaniu w tajemnicy faktu jego współpracy z organami bezpieczeństwa”. TW „Bolek” został wyrejestrowany z sieci agenturalnej 19 czerwca 1976 r.

Pytanie o skalę uwikłania

Pomimo ukazania się w 2008 r. przełomowej dla tego tematu książki Sławomira Cenckiewicza i Piotra Gontarczyka „SB a Lech Wałęsa. Przyczynek do biografii” jeszcze do niedawna aktualne były słowa innego prezydenckiego biografa, Jana Skórzyńskiego. Nie negując udowodnionego przez wspomnianych badaczy faktu rejestracji Lecha Wałęsy w charakterze tajnego współpracownika SB o pseudonimie „Bolek” stwierdził on zarazem autorytatywnie: „Dokumentu rozstrzygającego w takich sprawach, czyli własnoręcznie podpisanego zobowiązania do współpracy i przyjęcia pseudonimu, nie ma. Nie ma też własnoręcznych donosów ani pokwitowań odbioru pieniędzy. Lepiej więc powstrzymać się od wydawania ostatecznych wyroków w tej sprawie”. Dzisiaj już wiemy, że komplet tych dokumentów zachował się w szafie gen. Kiszczaka. Co więcej, teczka personalna i teczka pracy TW „Bolka” liczą aż kilkaset stron. Nie ma zatem mowy o „pozorowanej” współpracy lub „omyłkowej” rejestracji agenta. W przeciwieństwie do samego zainteresowanego, jego rodziny, przyjaciół i niemałego grona apologetów, dla większości profesjonalnych historyków kwestia agenturalnego uwikłania Wałęsy na początku lat siedemdziesiątych jest więc zupełnie oczywista.

Sprawą otwartą pozostaje tylko ostateczna skala owego uwikłania. Nadal nie znane są wyniki analiz grafologicznych, na podstawie których można by definitywnie rozstrzygnąć, które z donosów zawartych w teczce TW „Bolka” wyszły spod ręki Lecha Wałęsy, a które zostały spisane przez oficerów SB po spotkaniu z nim. W aktach znajdują się zarówno doniesienia agenturalne pisane ręcznie jak i te przepisywane na maszynie. Nierzadko znaleźć można ten sam donos w dwóch wersjach: odręcznej i maszynowej. W dokumentach pojawiają się też różne charaktery pisma. Nie jest to niczym nadzwyczajnym biorąc pod uwagę fakt, że TW „Bolek” w ciągu kilku lat współpracy kontaktował się z trzema oficerami prowadzącymi oraz dwoma rezydentami SB ulokowanymi w Stoczni Gdańskiej.

Warto pamiętać, że spisywanie treści donosów po rozmowie z agentem było normalną praktyką stosowaną przez esbeków. Choć brzmi to nieco paradoksalnie, nie każdy agent chciał bądź potrafił napisać donos. Wbrew obiegowej opinii doniesienia agenturalne przybierały często formę notatki z rozmowy z TW zredagowanej przez funkcjonariusza SB. Czasem była ona podpisywana pseudonimem przez agenta, a czasem nie. Nie zmieniało to faktu, że bez względu na sposób utrwalenia ich na papierze, donosy te miały dla bezpieki jednakową wartość operacyjną.
Autor jest historykiem, pracownikiem naukowym gdańskiego IPN, współautorem książki „Pogrzebani nocą. Ofiary Grudnia ’70 na Wybrzeżu Gdańskim. Wspomnienia, dokumenty”

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki