Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z Jerzym Sampem, autorem "Gdańskiej kapsuły czasu" wędrujemy po miejskich uliczkach

Grażyna Antoniewicz
Anton Möller - "Grosz czynszowy", obraz z 1601 roku. Jerzy Samp: Möller jest moim umiłowanym malarzem gdańskim, niepokorny, powiedziałbym - awangardowy w porównaniu z innymi
Anton Möller - "Grosz czynszowy", obraz z 1601 roku. Jerzy Samp: Möller jest moim umiłowanym malarzem gdańskim, niepokorny, powiedziałbym - awangardowy w porównaniu z innymi repr. Anton MölleR - MHMG
Razem z Jerzym Sampem wędrujemy po gdańskich uliczkach, a autor "Gdańskiej kapsuły czasu" przypomina znanych, choć nieco zapomnianych mieszkańców, opowiada anegdoty, plotkuje o ludziach i mieście.

Znowu wprowadzasz nas w świat dawnego Gdańska, niezmiennie od lat powtarzając, że jest to miasto magiczne.
Moja książka to rodzaj kapsuły czasu, w której pomieszane są dzieje Gdańska, zarówno prawdziwe, jak i baśniowe. Cechą każdej porządnie wykonanej kapsuły jest jej szczelność, a przecież wraz z rozmaitymi przedmiotami zachowała się w niej odrobina tamtego powietrza - powietrza, którym oddychali polscy królowie, bogaci hanzeatyccy kupcy, krzyżaccy komturowie czy budowniczowie kościołów.

Wierni czytelnicy kupują każdą twoją książkę o Gdańsku, bo wciąż dowiadują się czegoś nowego. Nieznana mi była na przykład legenda o królewiczu Władysławie i mewie pochowanej w wazie.
Do tej historii mam szczególny sentyment, a nikt jej wcześniej nie opisał. Władysław IV Waza, syn Zygmunta III, bywał w Gdańsku wielokrotnie, jego podobizna widnieje nawet na fasadzie Dworu Artusa. Jako królewicz, goszcząc w Gdańsku, wybrał się kiedyś na polowanie na Półwysep Helski, gdzie spotkał Kaszubę brzegowego, tak zwanego morzanina, który złapał i zabił mewę, a że istniał niepisany kodeks zabraniający polowania na bociany, niszczenia leśnych mrowisk czy zabijania mew, żołnierze natychmiast go aresztowali, choć płakał i błagał o zlitowanie. Ostatecznie król winę mu darował, a martwą mewę wziął ze sobą do Gdańska i w tajemnicy przed wszystkimi nocą zaniósł (zamkniętą w pięknej wazie) na cmentarz szyprów przy kościele Świętego Jakuba i tam pochował.

Skąd ten przedziwny pomysł?
To wszystko jest konfabulacją - nie ma żadnej adnotacji, że coś takiego się wydarzyło, ale podczas robieniu porządków przy kościele św. Jakuba - w miejscu, gdzie były groby (dzisiaj to jest dziedziniec wewnętrzny), pod murem natrafiono na zniszczoną wazę z wiekiem, w środku było skrzydło mewy.

Mnie bardziej zaintrygowały "Strzyżone kocurki", czyli opowieści o Antonim Möllerze i pewnym kocie.
Na jednym z filarów w transepcie kościoła Mariackiego wisi wielki obraz tego malarza "Uczynki miłosierdzia". Są na nim różne sceny, które ukazują uczynki miłosierne. Ciekawą postacią jest dziewczynka, która drażni swojego braciszka kotem. Kot rzadko występuje w malarstwie - psy malowano często, tak jak i konie czy stwory smokopodobne, a nawet egzotyczne ptaki typu pelikan. Zastanowiło mnie, dlaczego artysta wybrał nastroszonego zwierzaka z pazurkami. Möller jest moim umiłowanym malarzem gdańskim, niepokorny, powiedziałbym - awangardowy w porównaniu z innymi. Ponieważ od dziecka często bywałem w pracowni artystycznej mojego brata, zacząłem myśleć o technice obrazu. Znam bardzo dobrze warsztat malarski - zapach farb mielonych, zapach gliny ceramicznej, kształt i rodzaj pędzli. Te wszystkie rzeczy, które są tak ważne i piękne...

Zapach? Przecież zapachu nie można opisać
Zapach jest do opisania, tak jak ból. Otóż zaintrygowało mnie, jakimi pędzlami Möller malował, skoro stworzył tak fantastyczne dzieło. Widziałem od dziecka, co to są pędzle z włosia układanego, ponieważ w pracowni brata były różne pędzle, pędzelki, niektóre z dziwnych piórek, i tak narodziła się ta opowieść.

Inaczej niż przed laty patrzysz na rzeczy, które cię otaczają.
Pisząc tę książkę, kierowałem się myślą, żeby pokazać Gdańsk w sposób metafizyczno-realistyczny. Wiem, trudno połączyć realizm i metafizykę, ale na przykład opowieść "Trzy słońca" to właśnie typ tego realizmu magicznego. Jest taka grafika Möllera, na której w tle widać panoramę Gdańska, a na niebie świecą trzy słońca. Wydawało mi się, że to jest niemożliwe, aż zobaczyłem jednak je na własne oczy. Pewnego razu z moim pięcioletnim synkiem wracam z Krępca. Nad rzeką Motławą stoję, podziwiając panoramę Gdańska, jest przedziwna mżawka, słońce prawie zachodzące i nagle widzę na niebie trzy słońca. To trwało tylko chwilę...


Co jest najważniejsze w twoim pisaniu?

Naczelną myślą, którą się kieruję, jest to, żeby moje teksty nie trafiały tylko do wąskiego grona czytelników. Chcę Gdańsk przybliżać, chcę, żeby ludzie polubili to miasto. Dużo jest rzeczy, które albo zasłyszałem od rodziców lub ich przyjaciół, albo mi się wydaje, że je zasłyszałem w dzieciństwie i próbowałem je odtworzyć.

Na kartach książki napotkamy króla Jana III Sobieskiego, astronoma Heweliusza, opata Hackiego i Pawła Beneke - gdańskiego pirata. Jest też rozdział o zapachu chleba i opowieść o śmiertelnym zielu, czyli... tytoniowej rozpuście. Jakżeby inaczej, skoro oda lat zbierasz holenderskie fajeczki i masz sporą kolekcję.

Najciekawsze trzymam w gablocie, każda z nich ma swoją historię. Ta jest z XVII wieku, te są z rogu, obok w gablocie mam też inne gdańskie pamiątki, na przykład XVIII-wieczne kostki do gry i małe puzderko kościane, było w nim powietrze z tamtych czasów, a to płaskorzeźba, którą wyrzeźbiłem, mając 16 lat. Są 100-letnie szczypce do gaszenia świeczek i wiekowy kafel gdański.

Jaki jest twój Gdańsk?
Nie wystarczy jednego życia, żeby poznać chociażby fragment tego miasta, ja w swoich pracach koncentruję się przede wszystkim na moim ukochanym XVIII wieku. Dla niektórych było to miasto święte, zakonnik Martin Gruneweg, który z protestanta stał się gorliwym katolikiem, w swoich listach i dziennikach opisał je jako drugie Jeruzalem. Niektórych czerwona barwa tego miasta, bo Gdańsk jest gotycki - ceglany, raziła, uważali, że to symbol krzyżactwa, nawet Iwaszkiewicz pisał o Gdańsku jako o mieście mniej polskim niż by się chciało.

Z kart książki dowiemy się, że w tak wielkim portowym mieście, jakim był Gdańsk, piekarnictwo należało nie tylko do najstarszych, ale też do szczególnie cenionych rzemiosł. Nawet o tak, wydawałoby się, prozaicznej wodzie opowiadasz rzeczy frapujące, bo któż wie, że ta do picia, czerpana z Raduni lub potoku Siedleckiego, mająca dobre walory smakowe, nie była jednak odpowiednia do ugotowania doskonałej zupy rybnej z koperkiem.

Podobnie było z produkcją niektórych gatunków pieczywa. Konieczna była woda źródlana, na przykład z Wrzeszcza, dostarczana w miedzianych cysternach.

Wkrótce ukaże się kolejna książka "Gdańsk. Baśniowa stolica Kaszub", a bohaterką kolejnej będzie...
Bazylika Mariacka, o której można by pisać bez końca. To wielka świątynia, zbudowana z ręcznie robionych cegieł. Istnieje teoria, że z pewnych elementów ceramicznych, dna jakichś talerzy, które były toczone przez człowieka, można odczytać ukryte wiadomości, że podczas ich powstawania odbywał się jakiś proces nagrywania. Amerykanie mają nawet pewne efekty w tych badaniach. Nie wykluczam, że w przyszłości usłyszymy muzykę cegieł - albo rozmowę ludzi, którzy je robili.

Rzadko posługujesz się datami...
Tylko kiedy jest to konieczne, wolę uogólniać, że to czasy średniowiecza, renesansu. Kiedy czytałem legendy gdańskie w zbiorach niemieckich, irytowało mnie, że nie ma w nich literatury, jest tylko krótka fabuła - czasem mniej, czasem bardziej efektowna, na przykład w kościele Mariackim wisi krucyfiks. Wszyscy mówią, że jego twórca przybił własnego ucznia do krzyża, aby wiernie oddać konwulsje Chrystusa. To niezwykłe dzieło, porusza ta sugestywność, te żyły napięte, zapadnięta twarz, ale mnie przede wszystkim zafascynowało to, czego nie widać. Co kryją plecy przylegające do krzyża drzewca. Jak wiadomo, w średniowieczu pasje z Ukrzyżowanym były drążone ze względu na kołatki, które toczyły drewno, dlatego te rzeźby były puste w środku, wypalane i przykrywane płytą maskującą.

Dlaczego maskującą?
Ano dlatego że wiele postaci Chrystusa raz do roku zdejmowano z krzyża i wkładano do symbolicznego grobu, więc ręce były ruchome i składane. Co tam było w tym wydrążeniu? Na pewno jakieś dokumenty, bo tak bezmyślnie nie zamykano nawet okrągłych puszek na szczytach ratuszowych wież.

Wydaje się, że legenda to czasy odległe, jakieś opowieści o świętym Aleksym, dawno temu. Tymczasem wciąż tworzysz nowe.
W tak starym mieście jak Gdańsk jest tyle obiektów, które aż się proszą, żeby stworzyć do nich oprawę baśniową. To skarbiec bez dna. Wracając do bazyliki Mariackiej, tyle w niej tajemnic... Dlaczego wieża została nieukończona, co kryją filary, gdzie pochowano admirała Dickmanna i czemu na filarze odbita jest łapa psa?

Czy nadal piszesz piórem, ciągle tym samym, marki Pelikan, napełnionym atramentem koloru sepii?
Tak, potem dopiero przepisuję tekst na komputerze.

Powiedziałeś kiedyś, że wszystko mija, wszystko jest płynne, młodość mija, uroda mija. Tylko postacie z legend zachowują młodość.
Nie zgadzam się, że legendy czy baśnie zakończyły swój żywot. Nieprawda, nieprawda i jeszcze raz nieprawda. Życie jest tak pełne dziwnych wydarzeń, że powstają wciąż nowe.

Jerzy Samp jest historykiem, pisarzem, profesorem Uniwersytetu Gdańskiego, autorem kilkudziesięciu książek poświęconych kulturze, historii i obyczajom Gdańska.

"Gdańska kapsuła czasu" Jerzego Sampa jest kontynuacją książki "Gdańsk znany i nieznany". Książka ukazała się w tym roku, nakładem Oficyny Gdańskiej.

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki