Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Z czego śmieją się duchowni, czyli zakonnicy jadą pociągiem i gaśnie światło

Matylda Witkowska
Ks. Rawa zapowiedział, że po mszy rozdawane będą perfumy. - Ależ się wszyscy rzucili...
Ks. Rawa zapowiedział, że po mszy rozdawane będą perfumy. - Ależ się wszyscy rzucili... Krzysztof Szymczak
Czy duchowni mają poczucie humoru? Czy lubią się śmiać? A jeśli tak, to z czego się śmieją? Zapytaliśmy o to księży, zakonników i zakonnice.

Czy ksiądz ma buty zamszowe? Nie, za swoje - takie dowcipy można usłyszeć na niejednej plebanii w regionie łódzkim. Bo wbrew obiegowej opinii osoby duchowne uważają, że mają poczucie humoru. Śmieją się i żartują zakonnicy, zamknięte za klauzurą siostry, proboszczowie, czasem nawet biskupi. Bo jak zachować powagę, gdy podczas święcenia mieszkania parafianka przeprasza, że nie ma kropidła i przynosi z łazienki czyściutką, świeżą szczoteczkę do zębów?

To mogło skończyć się tylko w jeden sposób. Do łódzkiego klasztoru Ojców Franciszkanów przybył niedawno brat z Pcimia. Znani z dobrego serca braciszkowie długo starali się nie żartować z jego małej ojczyzny. Ale w końcu nie wytrzymali.

- Poszliśmy do banku, by załatwić formalności związane z dostępem do konta - opowiada ojciec Grzegorz Piórkowski, proboszcz franciszkańskiej parafii Matki Bożej Anielskiej w Łodzi. - Pani w okienku chciała wypełnić formularz i spytała go o nazwę ulicy, przy której mieszkał. A brat z Pcimia spojrzał na nią wielkimi oczami i mówi: "Ale u nas nie mamy ulic". Nie wytrzymaliśmy i zaczęliśmy się śmiać: ja, pani z okienka. Na szczęście nasz współbrat za chwilę też się dołączył...

Ale wizyta niecodziennego przybysza nie jest potrzebna, by skłonić łódzkich księży do uśmiechu. Codzienne życie parafialne dostarcza bowiem wystarczających powodów do radości. Ks. Jan Rawa z Parafii Miłosierdzia Bożego w Skierniewicach stanowczo dementuje prawdziwość historii o spadających za dekolty hostiach, które trzeba potem z godnością wyciągać dwoma palcami. - To mity wymyślane przez żądnych sensacji świeckich. Wymyślane niepotrzebnie, bo prawdziwych wesołych historii nie brakuje - zapewnia.

Pewnego razu ks. Rawa tłumaczył w zakrystii małemu ministrantowi jak zbierać pieniądze na tacę. Wyjaśniał, że ma obejść wszystkie ławki, a potem wrócić do zakrystii. - Nagle odwracam się, a małego już nie ma. Tak się przejął, że zaczął zbierać na tacę jeszcze przed mszą - wspomina ks. Jan.

Ks. Rawa jest też dumny z dowcipów, jakie w Prima Aprilis robi swoim parafianom. Raz zapowiedział, że w parafialnej kawiarni po mszy rozdawane będą perfumy i kosmetyki. - Ależ się wszyscy tam rzucili - wspomina swój dowcip. Także zwykła msza może dostarczyć powodu do uśmiechu. - Zaprosiłem kolegę księdza na parafialny odpust. Tak bardzo machał kropidłem, że został mu w ręku sam trzonek. Reszta poleciała w tłum, na wiernych - wspomina ojciec Piórkowski, który stał wtedy za ołtarzem. - Bliskość sacrum wymaga godności, ale jeśli cały kościół zwija się ze śmiechu, to jak ja mogę wytrzymać w powadze? - pyta retorycznie.

A co z karmelitankami bosymi, które większość czasu powinny spędzać na pracy w milczeniu, co z tzw. zgromadzeniami czynnymi, co z dostojnymi kościelnymi hierarchami? Siostra Zofia Barańska, z łódzkiego klasztoru dominikanek twierdzi, że ma z czego się pośmiać. - Kiedyś na studiach poszłyśmy na prześwietlenie rentgenowkie, dziewięć sióstr z różnych zakonów - wspomina siostra Zofia. - W przebieralni zdjęłyśmy habity i poszłyśmy na badanie. Niestety, wszystko się pomieszało i po powrocie nie udało się już skompletować strojów. Siostry miały sznurki z jednego zakonu, habity z innego. Bardzo nas to ubawiło.

Znany z poczucia humoru jest łódzki biskup Ireneusz Pękalski. - Widziałem go kiedyś w akcji, jest niesamowity - relacjonuje jeden z wiernych parafii Matki Bożej Jasnogórskiej na łódzkim Widzewie. - Nasz proboszcz dwoił się i troił, by jak najgodniej podziękować gościowi za wizytę. A biskup z błyskiem w oku machnął do nas ręką i mówi "Usiądźcie wygodnie, moi drodzy, bo to na pewno jeszcze długo potrwa".

Klerycy gonią koty

W jednym wszyscy są zgodni: najweselej jest w seminariach. Ksiądz Rawa miał w czasie studiów kolegę, który sypiał bardzo mocnym snem i ratunkowo codziennie nastawiał kilkanaście budzików, które podrywały na nogi całe seminarium. Ale właściciela - nie.

- Pewnego dnia koledzy przyciągnęli do sali wykładowej katafalk, postawili na nim łóżko ze śpiącym kolegą i zapalili świece. Gdy wszedł profesor, delikwent nawet się nie obudził - wspomina ksiądz Rawa.

Innym razem koledzy to jemu zrobili dowcip i schowali łóżko. - Wracałem do sali dość późno, bo były mistrzostwa i przełożony pozwolił nam oglądać mecz. Patrzę, a tu w moim kąciku jest tylko stolik i szafka. O tej porze obowiązywało już silentium sacrum, więc nie mogłem nawet zrobić awantury. Co miałem robić? Wziąłem kocyk i położyłem się na podłodze - opowiada.

Z poglądem, że w seminarium jest bardzo wesoło zgadza się ks. Jacek Kacprzak, prefekt Wyższego Seminarium Duchownego w Łodzi. - Zwłaszcza studenci starszych lat robią żarty młodszym kolegom - przyznaje prefekt. - Kiedyś z okazji wizyty biskupa kazali im rozwinąć czerwony dywan. Absolutnie nie ma takiego zwyczaju, ale skąd pierwszoroczniacy mieli o tym wiedzieć?

Dużo radości przynosi też niedziela w środku Wielkiego Postu zwana Niedzielą Radości. Raz z tej okazji studenci urządzili pod sypialnią księdza prefekta prawdziwą kawiarnię z barem i krzesłami. - Siedzieli potem przez cały dzień pod moim pokojem i popijali kawę - wspomina ks. prefekt.

Ks. Rawa, podobnie jak wielu innych księży, czasy seminarium wspomina z sentymentem. Bo na plebanii obowiązuje już jednak nieco większa powaga. - Mielibyśmy sobie kraść łóżka i wystawiać dla żartu na drugą stronę ulicy? Nie, takich rzeczy to my już teraz sobie nie robimy - mówi ks. Rawa.

Czy jezuita zawsze jest bystrzakiem?

Jakiś czas temu większość polskich dowcipów zaczynała się od słów "Szedł sobie Polak, Rusek i Niemiec...". Wiele kościelnych dowcipów powiela ten schemat, ale zamiast głupiego Ruska, drętwego Niemca i cwanego Polaka pojawia się naiwny franciszkanin, przemądrzały dominikanin i bystry jezuita. Przykład?

Franciszkanin, dominikanin i jezuita jadą wieczorem pociągiem. Nagle w przedziale gaśnie światło.
- Dziękujmy Panu, że stworzył wspaniałą siostrę noc - modli się franciszkanin.
- Napiszę rozprawę o ciemności - postanawia dominikanin.
A jezuita wstaje i dokręca żarówkę...

Bystrość jezuickich bohaterów dowcipów nie dziwi ojca Remigiusza Recława, jezuity z Łodzi. - Duchowość jezuicka jest bardzo praktyczna i sprowadza nas na ziemię - wyjaśnia o. Recław. Ale czy jezuici we wszystkim są najlepsi? W obiegowej opinii w poczuciu humoru wypadają gorzej. Bo nie tylko duchowość, ale i poczucie humoru duchownych zależy podobno od koloru ich habitów.

- Jezuici mają opinię tych, którzy nigdy się nie śmieją, zajęci poważnymi rzeczami. To są często ludzie z uśmiechem, którego linia przypomina pęknięte kombinerki - zdradza przedstawiciel konkurencyjnego zgromadzenia. W obiegowej opinii franciszkanie kipią radością (choć czasem śmieją się nie wiadomo z czego) natomiast jeśli dominikanin opowie dowcip będzie on z pewnością złośliwy i podszyty nutą cynizmu.

- To tylko mity i stereotypy, z którymi najlepiej walczyć właśnie za pomocą dowcipów - oponuje Łukasz Głowacki, dyrektor łódzkiego Radia Plus i opiekun strony internetowej łódzkiej kurii. Przed wakacjami rozpoczął cykl "Gaudentarium, czyli humor w koloratkach". Przy okazji wywiadów z księżmi i zakonnicami prosił o opowiedzenie dowcipu lub anegdoty. Twierdzi, że nikt mu nie odmówił!

O czym opowiadali jego rozmówcy? - Miałyśmy kandydatkę, do zgromadzenia, która ciągle robiła nam kawały. W lany poniedziałek stała za zakrętem uzbrojona w wodę. Obmyśliłyśmy słodką zemstę i pod koniec dnia kilka sióstr złapało ją i wrzuciło całą do wanny z wodą - opowiadała z wyraźną satysfakcją siostra Urszula Niewiadomska, urszulanka.

Czym zastąpić kropidło

Przygoda spotkała ks. Jacka Ambroszczyka, dyrektora łódzkiej Caritas. - Święciłem mieszkanie. Okazało się że jest woda święcona, ale brakuje kropidła. Po chwili właścicielka stanęła na wysokości zadania i przyniosła szczoteczkę do zębów.
Autor Gaudentarium podkreśla, że księża najczęściej są postrzegani jako osoby śmiertelnie poważne, które nie potrafią się śmiać.

- Moim zdaniem mają poczucie humoru przynajmniej na tym samym poziomie co "zwykli" ludzie, a może nawet wyższe - uważa Głowacki. - Dowcipy opowiada się na plebanii, podczas wyjazdów oazowych i na pielgrzymkach. Gaudentarium liczy już kilkanaście odcinków, ma być wkrótce wznowione po wakacyjnej przerwie. - Mam już materiał na nowe odcinki - zapowiada autor.

Modlitwa o dobry humor

Znanym kolekcjonerem kościelnych anegdot jest salezjanin, ks. Antoni Gabrel, wieloletni kierownik łódzkiego Duszpasterstwa Akademickiego Węzeł. W tym roku z okazji 50-lecia kapłaństwa wydał zbiór 825 dowcipów "Piknik pod aureolą". - Zwykle z okazji rocznicy kapłaństwa drukuje się obrazki, ale uznałem, że to za mało. Chciałem sprawić radość przyjaciołom, więc wydałem książkę - mówi salezjanin.

Dowcipy zbiera wszędzie. Część krąży w "branży", część to opowieści z życia jego przyjaciół. -Zbieram już anegdoty do kolejnych książek - zapowiada ks. Gabrel. - Niedawno jedna z byłych "węźlaczek" jechała z wnuczką autem. Jakiś człowiek ciągle zajeżdżał jej drogę, więc go odpowiednio do zachowania wyzywała. Zajeżdża na parking, jakimś trafem ten człowiek staje obok, wszyscy wysiadają. A wtedy wnuczka krzyczy na cały głos: Babciu, babciu, to nie jest żaden cham, to peugeot! Księża śmieją się dokładnie z tego samego, co inni ludzie - podkreślają zgodnie księża. A ludzie śmieją się z bardzo różnych rzeczy.

Czy jest jakaś granica której duchownym przekroczyć nie wypada? Ks. Gabrel uważa, że według teologii moralnej nawet dowcip niższych lotów jest czasem dopuszczalny, bo od potencjalnych szkód ważniejsze jest dobro, które tworzy.
- Buduje poczucie wspólnoty, ludzie lepiej się razem czują - tłumaczy ks. Gabrel.

Jednak jego zdaniem dowcip nie może być prymitywny. - Kupiłem sobie kiedyś zbiór polskich dowcipów. Pierwszy zaczynał się na "ch…", a potem do końca były prawie same kropki. Nie doczytałem, wyrzuciłem. Nie będę sobie głowy zaśmiecał - mówi salezjanin.

Biskup Ireneusz Pękalski zapewnia, że opowieści o jego żartach są nieco przesadzone. Twierdzi, że gdy się śmieje, to z zaistniałej sytuacji. - Nigdy nie śmieję się z ludzi. A ostatnio z czego się śmiałem? Chyba z samego siebie - mówi.
Zachętą do uśmiechu może być też postawa świętych. - Bo ponury święty, to żaden święty - tłumaczy ks. Rawa.

Z poczucia humoru znany był nie tylko błogosławiony Jan Paweł II. Żyjący na przełomie XV i XVI wieku św. Tomasz Morus żartował nawet ze swoim katem. Zanim został ścięty już zdążył przejść do historii jako autor modlitwy o dobry humor. A jeden z ojców pustyni, abba Eulogiusz przestrzegał wyznawców słowami "Nie mówcie mi o mnichach, którzy nigdy się nie śmieją. To nie mogą być poważni ludzie".

Zapisz się do newslettera

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Z czego śmieją się duchowni, czyli zakonnicy jadą pociągiem i gaśnie światło - Dziennik Łódzki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki