Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wystawy w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Kobiety, słońce i księżyc

Gabriela Pewińska
Z Bogusławem Deptułą, historykiem sztuki, jednym z kuratorów wystawy "Teodor Axentowicz - Ormianin polski" w PGS w Sopocie rozmawia Gabriela Pewińska.

Kto pozował Axentowiczowi do obrazu "Wiosna", wiadomo?
Myślę, że do tego obrazu nie musiała mu pozować żadna konkretna osoba. To już nie jest portret, alegoria kobiecości raczej. Liczne studia i szkice, które artysta wykonał - część z nich można na wystawie obejrzeć - pokazują jego wyjątkowe umiejętności techniczne i niebywałą wyobraźnię. Nie potrzebował modelki.

Portrecistą był znakomitym.
Talent ten wprowadził go na salony w Polsce. Wcześniej, żeby portretować, dość regularnie wyjeżdżał za granicę. Dostał się do pracowni chyba najbardziej wziętego portrecisty drugiej połowy XIX wieku w Paryżu, Carolusa - Durana. Tam nauczył się swobodnej maniery, lekkości, światła. Wpływ na jego styl miały na pewno obrazy impresjonistów francuskich oraz malarstwo Amerykanina Johna Singera Sargenta, którego w pracowni Durana poznał. Także Duran przedstawił Axentowicza naczelnemu "Le Figaro", a ten poprosił artystę o namalowanie portretu swojej pięknej córki. A gdy portret powstał, wszystkie kobiety w Paryżu chciały wyglądać jak dziewczyna z tego obrazu. Zamówieniom nie było końca. Nie wiemy, ile prac namalował Axentowicz w ciągu całego swojego życia. Na wystawie pośmiertnej było ich 260. Na wystawie w Sopocie możemy oglądać 80 obrazów. Spora ich część pochodzi z rodzinnej kolekcji mieszkającego w Krakowie wnuka artysty. Wielki gest, że zgodził się zdjąć ze ściany domu wszystkie te dzieła i pokazać w Państwowej Galerii Sztuki.

Pana ulubione płótno tutaj?
Spotkały się tu dwa pastele z serii "Dzieci i tulipany" z lwowskiej Narodowej Galerii Obrazów i mały szkic do nich pochodzący z kolekcji rodzinnej. Owe dzieła polecałbym odwiedzającym sopocką galerię szczególnie, bo to malarstwo niezwykle swobodne, widać, że artysta nie robił tych obrazów na zamówienie, że po prostu malował dla siebie, do domu. Miał ośmioro dzieci, na tych pastelach jest czwórka z nich.

Zjawiskowo malował kobiety, ale romansowy nie był. Stateczny ojciec rodziny. Figura!
Jego idealne małżeństwo to jest piękna historia miłosna! Z Izą Giełgud, wielką miłością swojego życia, stworzył wspaniałą rodzinę, której jednak los nie szczędził dramatów. Pierwszy syn zginął w 1915 roku, walcząc w legionach. Na wystawie jest obraz "Matka nad grobem syna", reminiscencja tej tragedii. Dwóch pozostałych synów nie doczekało męskich potomków. Nazwisko wygasło. Nie ma już Axentowiczów wśród żywych. A była to postać w Krakowie szanowana, wieloletni rektor Akademii Sztuk Pięknych, człowiek-instytucja, autorytet. Na zdjęciach zamieszczonych w katalogu wystawy widać, jak wspaniały, jak z klasą urządzony był jego dom, dekorowany co prawda głównie własnymi obrazami, ale jakie to były obrazy!

Wystawa nosi tytuł "Teodor Axentowicz - Ormianin polski".
Wątek ormiański był ważny w jego malarstwie. Ormiańskie pochodzenie eksponował, podkreślał więzi. Przy okazji badania tych wątków w życiorysie Axentowicza okazało się, że wielu, współczesnych nam, znanych Polaków ma ormiańskie korzenie: Anna Dymna, Krzysztof Penderecki, Robert Makłowicz czy ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski.

Wątek ormiański podejmuje pastel "Złoty anioł".
Dla katedry ormiańskiej we Lwowie Axentowicz namalował - na konkurs - pracę przedstawiającą anioła grającego na skrzypcach, był to projekt polichromii do dekoracji świątyni. Wystawę otwiera obraz "Chrzest Armenii" z kościoła pw. św. Piotra i Pawła w Gdańsku. Najpewniej trafił tu wraz z Ormianami po 1945 roku, bo namalowany był w 1900 roku dla kościoła ormiańskiego w Suczawie w Rumunii.

Kiedy już nasycimy się Axentowiczem, warto przejść na drugie piętro galerii, gdzie prezentowane są prace innego wielkiego malarza, też Ormianina z pochodzenia, Iwana Ajwazowskiego.

Z punktu widzenia historyka sztuki widzę Ajwazowskiego jako wielkiego kontynuatora. Nie jest odkrywcą, nie wymyśla niczego nowego, w malarstwie marynistycznym jest, by tak rzec, tym ostatnim akordem. Największą inspiracją były dlań prace Claude'a Lorraina, malarza francuskiego mieszkającego we Włoszech, którego, nie chcę powiedzieć, kopiuje, raczej przejmuje jego schemat, styl, z tym wychodzącym światłem, słońcem świecącym z obrazu. To światło jest chwytem wymyślonym w XVII wieku właśnie przez Lorraina, który zafascynował się włoskim, niebywałym światłem i umiał wydobyć je na płótnach. Ajwazowski zna też obrazy Williama Turnera, wielkiego angielskiego marynisty, ale i malarstwo romantyków francuskich - wszystko to ma wpływ na jego sztukę. Jest dobrze wykształcony, absolwent akademii petersburskiej, w Petersburgu może też do woli studiować obrazy Lorraina, Galeria Katarzyny II była wspaniale wyposażona. Oczywiście Ajwazowski to malarz, który w ogóle nie maluje z natury. Nie było takiej potrzeby, nie o tym są jego obrazy. Bardzo dobrze zna morze, wie, jak się zachowuje w takiej, a jak innej pogodzie, nie potrzebuje stać ze sztalugą na brzegu. To jest malarz, który maluje "ze środka", to są jego stany wewnętrzne. Jeśli na jego obrazie morze jest spokojne, płaska tafla odbija słońce, to znaczy, że artysta był w dobrym nastroju.

Jeśli szaleje burza...
To nie tyle, że w nim coś szalało, ile pewnie czas zamówienia na obraz naglił... Te dramatyczne obrazy z burzą i dziś podobają się bardziej, są wyżej cenione.

Podobnie jak Axentowicz podejmował w swojej twórczości ormiańskie motywy.
Jego mieszkająca w Polsce armeńska rodzina - zresztą przyjął polską, nie rosyjską transkrypcję nazwiska ormiańskiego Ajwazjan - przeniosła się na Krym. W miejscowości Teodozja nad morzem Ajwazowski spędził całe życie, choć w Armenii bywał często. Choćby w dolinie góry Ararat, nad świętym jeziorem Ormian, Sevan. Był zaangażowany w sprawy Armenii i znał Armenię, malował armeńskie motywy. Mamy na tej wystawie piękny obraz "Noe schodzący z góry Ararat" i inne romantyczne studia pejzażowe. Z jednej strony wielki rosyjski malarz, wierny syn Rosji, z drugiej - Ormianin. Nie ma w tym sprzeczności, uważał, że Ormian pod rządami carów nie spotkałoby to, co pod władztwem Turków, myślę tu o rzezi Ormian na przełomie 1895/96 roku, którą blisko 80-letni malarz ciężko przeżył, wyrażając jawny protest przeciw barbarzyństwu. Zresztą nie raz dawał wyraz wspólnoty losów, podkreślał, że jest częścią narodu ormiańskiego.

To światło, wychodzące z obrazu, o którym Pan wspomniał, nie jest hipnotyczne czasem, terapeutyczne?

Niby prosty chwyt, ale z niewiadomych powodów do czasów Lorraina artyści bali się to światło uwolnić. Są tu wyobrażenia i słońca, i księżyca, obrazy przyciągające uwagę, dzieła, które w każdym wnętrzu wyglądają ożywczo, dają energię.

Rozmawiała: Gabriela Pewińska

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Wystawy w Państwowej Galerii Sztuki w Sopocie. Kobiety, słońce i księżyc - Dziennik Bałtycki

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki