Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wystawa w Domu Wiedemanna w Pruszczu. Unikatowe żuławskie epitafia ocalone przez pruszczanina |ZDJĘCIA

Danuta Strzelecka
Danuta Strzelecka
Zapomniane, porzucone, odkryte i ocalone. Tak można powiedzieć o epitafiach, które znalazły się na otwartej w piątek, 10.06.2022 r., w Domu Wiedemanna w Pruszczu wystawie "Zapomniane epitafia". Tę część historii Żuław ocalił od zapomnienia mieszkaniec Pruszcza Gdańskiego, prawdziwy miłośnik i pasjonat sztuki, historii.

Wystawa w Domu Wiedemanna w Pruszczu

To wyjątkowa wystawa. Przybliżająca nam co nieco osoby, które żyły kiedyś na Żuławach Gdańskich, mówiąca też o tym, jak dbano kiedyś o pamięć zmarłych, jak ich przedstawiano po śmierci w formie poetyckiego opisu. Epitafia, o których zapomniano na dziesięciolecia ukazały się na specjalnej wystawie w Domu Wiedemanna, zorganizowanej przez Referat Ekspozycji i Dziedzictwa Kulturowego UM Pruszcz Gdański.

Żuławskie epitafia

Można tu zobaczyć zbiór 13 epitafiów i 4 cztery tablice nagrobne. Pochodzą one z trzech miejscowości Żuław Gdańskich: Trzciniska, Błotnika i Kiezmarka. Upamiętniają, jak zdecydowana większość epitafiów, osoby należące do ówczesnej warstwy tamtejszej społeczności, głównie posiadaczy majątków w wymienionych miejscowościach. Oprócz swojego nadrzędnego przekazu, czyli świadectwa wiary, stanowiły wówczas także swoisty element "mody" na upamiętnianie mieszkańców danej parafii.

- To jest coś, czego świat nie widział przez ostatnie 77 lat. To jest tak naprawdę pierwszy, oficjalny pokaz tych epitafiów i tych tablic nagrobnych od czasów kiedy zniknęły, kiedy szedł w tę stronę front - mówił podczas otwarcia wystawy Bartosz Gondek, kierownik referatu Ekspozycji i Dziedzictwa Kulturowego Urzędu Miasta w Pruszczu Gdańskim. - Bez pana Grzegorza Boguna nie byłoby tej wystawy. To jest człowiek, który w czasach, kiedy nikt się tym nie interesował, kiedy trafiało to do piwnic, trafiało na opał, zbierał pieczołowicie te epitafia, te tablice. Ocalił je dzięki temu od zapomnienia i ukrył aż do ubiegłego roku. Dziękujemy, że pan się zgodził to pokazać. Wystawa jest wyjątkowa, bo ma patronat Narodowego Instytutu Dziedzictwa.

Pan Grzegorz nie krył zaskoczenia, widząc ile osób przybyło na otwarcie wystawy.

- Miło, że tyle osób przybyło i tyle osób się tym interesuje. Powiem szczerze, że zbierałem te wszystkie rzeczy, żeby ocalić je od zapomnienia. Dlaczego? Bo z każdym z tych przedmiotów, z tym człowiekiem jakaś jest historia, jest dalszy ciąg - opowiadał Grzegorz Bogun. - Na tych epitafiach jest wiele wybitnych postaci związanych z Żuławami, o których już nikt nie pamiętał i by ich nie było. Niektórzy odczytywali, że jak pisane w języku niemieckim, to to wszystko są Niemcy, ale wiemy, tutaj językiem urzędowym był język niemiecki i nie było innego wyjścia, tylko musiały tu być robione napisy w języku niemieckim. Chciałbym to w jakiś sposób zachować.

Przybyli na wystawę mieli dużo pytań do pana Grzegorza. Wśród nich, kiedy zauważył pierwszą tablicę.

- Takie tablice widywałem już od małego. Chodziłem do kościoła, patrzyłem na cmentarze - odpowiadał mieszkaniec Pruszcza. - Najbardziej mnie ruszyło, jak zobaczyłem jak te cmentarze są niszczone. Miałem wtedy chyba 10 lat, byłem ministrantem w jednym z kościołów i zobaczyłem jak niszczą taki piękny nagrobek, a na tym nagrobku stoi takie piękne epitafium. Piękna książka porcelanowa z napisem w języku niemieckim i widziałem, że ona za chwilę zniknie całkowicie. Wziąłem to i schowałem wysoko, wysoko, na wieży kościoła.

- Jakie było moje zdziwienie, jak w 2013 roku, jako konserwator zabytków trafiłem do tego kościoła. Powiedziałem proboszczowi, że tam przed laty schowałem jedną rzecz i pójdę zobaczyć czy jest. Ku memu zaskoczeniu zobaczyłem, że to epitafium tam jest. Trochę zniszczone, bo remontowany był kościół, trochę w cemencie, ale jest. Przyniosłem je, i gdy czytałem, zobaczyłem, że akurat w tym dniu mija 100 lat, kiedy ta dziewczynka zmarła. I to epitafium wtedy trafiło do moich zbiorów. Była na nim nazwa zakładu, gdzie było wykonało, więc później przekazałem je w dobre ręce - do Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku.

Ocalić od unicestwienia

To, czym kierowało panem Grzegorzem przy zbieraniu w kolejnych latach tablic i epitafiów, była chęć ocalenia tych rzeczy.
- Wiedziałem, że one są niszczone. Czasami serce bolało, ściskało, gdy widziałem, jak chcą to wszystko unicestwić. Choć przyznaję, że to trudne tematy - dodaje pan Grzegorz. - W tej chwili mogę zrozumieć tych ludzi, którzy niszczyli te rzeczy zaraz po wojnie, bo byli emocjonalnie jeszcze związani z okresem wojny. Ale później już jak te emocje ostygły myślałem, że ludzie zaczną szanować te ślady po tych, co zmarli, odeszli, bo jednak to są ludzie. Nieważne, jakiej narodowości byli. Oczekujemy od innych, żeby nasze groby szanowali za granicą i byliśmy oburzeni gdy tam są niszczone, więc uważałem, że u nas podobnie należy się zachowywać i zbierałem te rzeczy. Najpierw chciałem to odnowić, żeby przywrócić w takim stanie jak były, ale ze względu na pracę nie miałem na to czasu. I gdy odszedłem na emeryturę wiedziałem, ze musze coś z tym zrobić. One są w stanie takim, jakim są. Jeszcze do końca nie wiem, co z nimi zrobię. Jak będzie tym zainteresowanie, że ludzie będą chcieli to oglądać, to trzeba będzie zakonserwować, zabezpieczyć. Czas pokaże.

Każde epitafium to inna historia

Pan Grzegorz to prawdziwy pasjonat i miłośnik historii. O niemal każdej osobie z tablicy i epitafium mógł coś powiedzieć. Chyba że tablica nie miała już żadnych widocznych napisów, bo taka tez znalazła się na wystawie.

- Tu jest ród bardzo znany, to jest rodzina Claassen - opowiadał podczas wystawy. - Też zwróciłem uwagę na rodzinę Mirau. Niektórzy mówili - Niemcy, a przecież rodzina Mirau to był człowiek, który pracował w obozie w Stutthofie. To był lekarz założyciel harcerstwa gdańskiego, który ratował chorych na tyfus i zmarł. Z każdym nazwiskiem jest jakaś historia.

Jak ważna jest wiedza o ludziach, którzy żyli przed nami, miejscach, w których się mieszka, mówili także przybyli na wystawę.

- Piękna wystawa, niezapomniane stare rzeczy. To są nasze korzenie, tym bardziej, ze znalezione na wiejskich terenach i piękne, że znalezione przez małego chłopca, który został konserwatorem zabytków i zajął się tymi epitafiami. Dziękujemy mu bardzo, że przekazał to częściowo na wystawę do muzeum Pruszcza Gdańskiego, które się od niedawna utworzyło i tak piękną wystawę nam przygotowano - mówi Krystyna Popieniuk z Pruszcza Gdańskiego.

Do powstającego muzeum Pruszcza wcześniej już pan Grzegorz przekazał około 240 rzeczy i to jeszcze nie wszystko, jak zaznacza.

- Wiele rzeczy przekazałem do Muzeum Stutthof. Odtworzyłem im całą pracownię stolarską, w której podczas wojny pracowali więźniowie. Długo czekałem na to muzeum Pruszcza. Przekazałem tu m.in. łożysko kamienne z wiatraka, który był tutaj na terenie miasta Pruszcza, a który osuszał te tereny. To był wiatrak zbudowany w 1747 roku. Powiedziałem kiedyś, że jak będzie muzeum w Pruszczu, to trafi jako zabytek i jest tu. Jeszcze mam trochę rzeczy do przekazania - dodaje z uśmiechem.

Wystawę można oglądać do końca sierpnia br.

Wystawa w Domu Wiedemanna w Pruszczu. Unikatowe żuławskie ep...

od 7 lat
Wideo

Pismak przeciwko oszustom, uwaga na Instagram

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki