Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

[WYPRAWA NA NANGA PARBAT] Marcin Miotk: Himalaiści nie idą w góry, by się zabić. Oni kochają życie

Anita Czupryn
Akcja ratunkowa na Nanga Parbat
Akcja ratunkowa na Nanga Parbat AFP/EAST NEWS
- Do Francuzki Elisabeth Revol ratownicy dotarli bardzo szybko, o wiele szybciej niż zakładały wszelkie prognozy. Dokonali czegoś wielkiego - mówi himalaista Marcin Miotk w rozmowie z Anitą Czupryn.

Śledził Pan to, co działo się w ostatni weekend na Nanga Parbat…
Oczywiście!

Akcja ratunkowa na Nanga Parbat to historyczny wyczyn, a Adama Bieleckiego i Denisa Urubko okrzyczano bohaterami. Tak Pan to widział?
W pełni zgadzam się z tymi słowami. Cała akcja została zorganizowana i przeprowadzona bardzo szybko. Można powiedzieć, że było w tym trochę szczęścia, że akurat trwa też Zimowa Narodowa Wyprawa na K2, w której znaleźli się zaaklimatyzowani już alpiniści i mogli udzielić pomocy. Gdyby tej wyprawy nie było, również i Francuzka Elisabeth Revol miałaby niewielkie szanse przeżycia. A zatem był to zarówno splot szczęśliwych okoliczności, jak i ogromna determinacja ratowników. Wspaniale też zachowało się polskie MSZ, że zagwarantowało pokrycie kosztów śmigłowca, bo inaczej ciężko byłoby się wspinaczom udzielić pomocy tak szybko.

Warunki pogodowe straszne, noc. To i dla ratowników była walka na granicy i śmierci?
Na pewno wspinanie nocą na ośmiotysięczniki i to zimą nie należy do łatwych, wie o tym każdy, więc był to naprawdę wielki wyczyn. Czas również pokazuje, że do Francuzki Elisabeth Revol ratownicy dotarli bardzo szybko, o wiele szybciej niż zakładały wszelkie prognozy. Dokonali czegoś wielkiego.

Podjęli słuszną decyzję, żeby nie iść już po Tomasza Mackiewicza?
Wie pani, nie mamy wszystkich informacji, jak wyglądała sytuacja, ale w mojej ocenie podjęli najlepszą decyzję, jaka w danych warunkach była możliwa. Z relacji, jakie otrzymujemy wiemy, że zbliża się burza śnieżna, a ratownicy po całej nocy wspinania i sprowadzania Elizabeth Revol nie mieli już fizycznie sił. Powiedziałbym nawet, że tu nie ma co mówić o decyzji, taki był po prostu stan faktyczny - nie miał kto, nie miał jak iść. Nie wyobrażam sobie, jakby to dalej mogło się dziać. Jedyna z możliwych sytuacji to taka, że byłby śmigłowiec, który wyleciałby na pułap 7200 metrów i z którego mogliby spuścić się na linach alpiniści, którzy by mogli go ewakuować. Klasycznej akcji - ze wspinaczką, przy tej pogodzie i tym zmęczeniu - ciężko sobie wyobrazić.

CZYTAJ TAKŻE: Akcja ratunkowa pod Nanga Parbat. Bielecki: Przykro mi, ale nie mieliśmy żadnych szans pomóc Tomkowi

Jeśli wspomniał Pan o śmigłowcu, to pojawiają się pytania, dlaczego właściwie tak długo trwało to, że śmigłowce wyleciały tak późno, czy gdyby stało się to szybciej, byłaby też szansa na uratowanie Tomasza Mackiewicza? Polski rząd od razu zadeklarował, że pokryje koszty, więc czy jest to wina władz pakistańskich, że od tej decyzji cały dzień czekano na śmigłowce?
No i znów my sobie możemy oceniać, ale nie wiemy, jaka tam była pogoda. W Himalajach nie lata się helikopterami ot tak. Może i mogło to być wcześniej, ale ja takiej wiedzy nie mam. Nie chcę na podstawie fragmentarycznych informacji wziętych z internetu tego oceniać. Pojawiły się takie głosy, że władze pakistańskie zachowały się trochę nie fair, że czekały na potwierdzenie środków finansowych, ale ja szczegółów nie znam. Mocno zaskakujące dla mnie było jednak co innego. Wyglądało na to, że taka potęga jak Francja, mocarstwo atomowe, kraj o wiele bogatszy od Polski, z wielkimi tradycjami, zrobiła bardzo mało w akcji ratowania swojej obywatelki. Jak rozpoczęła się akcja ratunkowa, wydawało mi się, że szczęście tej pary - Mackiewicza i Revol polega też na tym, że ona jest obywatelką Francji i to raczej Francuzi są w stanie skutecznie nacisnąć władze Pakistanu, a okazało się, że zrobił to polski rząd. Ale zastrzegam, że mówię to tylko na podstawie tego, co mi wiadomo, bo wszystkiego nie wiemy.

Wiele komentarzy, jakie pojawiają się przy tej okazji w internecie czytam ze ściśniętym sercem i dreszczem zażenowania. Te zarzuty, pisane z pozycji ciepłego fotela, że himalaiści igrają ze śmiercią, że na własne życzenie to robią, że to przecież ich pasja, dlaczego więc podatnicy mają za to płacić. Ale przy tej okazji widać też, jak sprzeczne emocje budzi himalaizm.
Gdyby jutro jakiś polski turysta z ośrodka na Saharze, czy z tonącego statku gdzieś na oceanie wezwał pomoc, to wydaje mi się, że odpowiedź polskich władz byłaby podobna. Nie tworzyłbym więc podziałów na himalaistów i innych i na to, że za jednych płacimy, a za drugich nie. Dla mnie to są niesłuszne zarzuty - himalaista czy nie himalaista, po prostu, kiedy polski obywatel jest w potrzebie, należy podjąć szybkie działania. A że himalaizm jest niebezpieczny i nieszczęścia się zdarzają, to jest to już wpisane w naturę tego sportu.
Dla himalaistów jest granica ryzyka, której się nie powinno przekraczać?
Najważniejsze, o czym mówimy, to że nikt nie chodzi w górach po to, by się zabić. Nikomu taka intencja i taki cel nie przyświeca. Himalaiści są zachłanni na życie i to życie kochają. Jeśli jednak mamy mówić o tej granicy, to dla każdego pewnie przebiega ona w innym miejscu i jest to sprawa bardzo subiektywna. To, co zdarzyło się na Nanga Parbat z Tomkiem, to w historii wypadków wysokogórskich nie jest czymś unikalnym, w tym sensie, że takie wypadki się zdarzały - ktoś dostał odmrożeń i nie był w stanie schodzić, albo zmieniły się warunki pogodowe, nadeszła burza śnieżna. Każdy podejmuje decyzję na podstawie tego, jak się czuje, biorąc pod uwagę pogodę. Ocenianie tego z pozycji ciepłego fotela w Warszawie jest pozbawione sensu, bo ciężko powiedzieć, jak było. Nikt nie szedł na szczyt po to, żeby tam zostać. Mogę tylko ubolewać i współczuć z powodu tego, co się przydarzyło Tomkowi.

Tomasz Mackiewicz z Elisabeth Revol szli bez tlenu, z samymi plecakami. Sportowo. Niektórzy mówią, że ta góra, Nanga Parbat to była obsesja Tomasza Mackiewicza. Wchodził po raz siódmy. No i dziś przypomina się też to, że Tomasz Mackiewicz podważał w 2016 roku zdobycie szczytu przez włoskiego wspinacza Simone Moro; on sam był wtedy pod szczytem. Trwał na stanowisku, że nie ma dowodów na to, że Włoch ten szczyt zdobył.
Obsesja to znów subiektywna ocena. Ale patrząc na to zupełnie z boku, jeśli ktoś jedzie siedem razy na tę samą górę i próbuje na nią wejść, to jest w tym pasja, determinacja czy też obsesja. Jeśli zaś chodzi o kwestię podważania zdobycia szczytu, to były wypowiedzi Tomka, które o tym świadczyły, ale to się chyba rozeszło po kościach. Po ludzku mówiąc, Tomek Mackiewicz miał tę swoją ambicję, żeby stanąć na szczycie pierwszy; gdy stanął ktoś inny, to mogło spowodować jego zawód. Dla całego środowiska nie ma wątpliwości, że Moro z partnerami stanął na szczycie Nanga Parbat.

Jak Pan myśli, czy teraz, po akcji ratunkowej na Nanga Parbat wyprawa na K2 w ogóle się odbędzie? I czy w ogóle ma ona sens w przypadku takiego zmęczenia Bieleckiego i Urubki?
Oczywiście są zmęczeni, ta akcja na pewno uszczupliła ich zapasy energii i potrzebują dłuższego odpoczynku. Zważywszy jednak na to, że wyprawa na K2 planowana jest na dwa - trzy miesiące i jest tam też grono innych wspinaczy, to z tego, co mi wiadomo, ta wyprawa będzie kontynuowana. Ale znów - ciężko oceniać z Warszawy, jakie decyzje zostaną podjęte. Na pewno na miejscu kierownictwo wyprawy podejmie dobrą decyzję.

K2 to ostatni ośmiotysięcznik nie zdobyty zimą. Jeśli zostanie w tym roku zdobyty, to co dalej? Czy to będzie oznaczać, że w himalaizmie wszystkiego już dokonano? Co można jeszcze zdobywać?
Można by tak na to spojrzeć, ale w rzeczywistości wiele jest jeszcze w Himalajach sportowych celów. Niekoniecznie tych dotyczących ośmiotysięczników. Jasne, jest ta magia ośmiotysięczników, one przemawiają do ludzkiej wyobraźni, ale nie mniej trudne są siedmio - sześciotysięczne szczyty, wciąż niezdobyte, niezdobyte nowymi drogami i ścianami. Kiedy spojrzy się na Tybet z okna samolotu, to rozpościera się istne morze gór niewyeksploatowanych jeszcze przez człowieka. Wydaje mi się, że jeszcze za naszego życia celów wspinaczkowych ludziom nie zabraknie.

Przed jakimi wyzwaniami Pan chciałby jeszcze stanąć, jakie cele sobie stawia?
W tej chwili nie jestem już tak aktywny, jak byłem kiedyś. W związku z tym, że mam dwójkę małych dzieci, można powiedzieć, że zamroziłem swoją karierę wspinaczkową. Ale są przecież himalaiści, którzy w wieku 60 - 70 lat jeszcze się wspinają, więc ja też jeszcze nie powiedziałem ostatniego słowa. Teraz jednak ryzyko byłoby dla mnie zbyt duże.

Śmierć w górach - to inna śmierć?
O tym więcej mogłyby powiedzieć te osoby, które doświadczyły stanu bycia na granicy życia i śmierci. Ja nie byłem. Myśląc o Tomku Mackiewiczu, o którym Revol mówiła, że kiedy go widziała po raz ostatni, nie dawał już znaków życia, wydaje mi się, że on po prostu zasnął w namiocie. I tyle.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: [WYPRAWA NA NANGA PARBAT] Marcin Miotk: Himalaiści nie idą w góry, by się zabić. Oni kochają życie - Portal i.pl

Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki