Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wydajemy, bo lubimy

Gabriela Pewińska
Anna Świtajska - założycielka  sopockiego wydawnictwa Smak Słowa. - Pracuję sama, pomaga mi jedynie mąż...
Anna Świtajska - założycielka sopockiego wydawnictwa Smak Słowa. - Pracuję sama, pomaga mi jedynie mąż... Grzegorz Mehring
Małe wydawnictwa, jedno-, dwuosobowe. Ich twórcy borykają się z tysiącem wydawniczych problemów, bywa, że nawet do interesu dokładają, ale to co robią, jak zapewniają, wyrosło z pasji i miłości do książek. Kim są? Jak sobie radzą i co wydają?

Smak Słowa

Ich książka "Niebezpieczne idee we współczesnej nauce" spotkała się z entuzjastycznymi recenzjami. Pisano: "Najniebezpieczniejsza książka roku", "Dopalacz umysłowy", "Odurz się myśleniem". Kolejny tom - "W co wierzysz, ale nie możesz tego dowieść" właśnie się ukazał, a ostatni z serii "Co napawa Cię optymizmem" pojawi się w marcu.

Jednak dla nich najważniejszą książką ubiegłego roku - jak zapewniają na swojej stronie internetowej - była publikacja dwójki słynnych psychologów społecznych - Carol Tavris i Elliota Aronsona, pt. "Błądzą wszyscy (ale nie ja)". Została już wydana na świecie w siedmiu językach.
Oprócz publikacji popularnonaukowych powstałe w 2007 roku sopockie wydawnictwo Smak Słowa wydaje też literaturę piękną. Zwiastunem serii była książka "Khul-khaal. Bransolety Egipcjanek". Kolejną publikacją będzie opowieść o życiu młodej Beduinki, tłumaczona z języka arabskiego, pt. "Namiot Fatimy".

Szefowa tej jednoosobowej "wytwórni książek", Anna Świtajska, z wykształcenia psycholog, mówi, że książki to jej życie i nie wyobraża sobie, by mogła się zajmować czymś innym. Zaraz po studiach podjęła pracę w Gdańskim Wydawnictwie Psychologicznym, gdzie jak wyznaje - spędziła swoje najpiękniejsze 12 lat.

- Ale przyszedł czas, że postanowiłam zrealizować własne pasje i odeszłam z GWP, choć miałam tam bezpieczeństwo finansowe - zaznacza. - Odeszłam, bo uznałam, że jestem na etapie, kiedy chciałabym sama decydować o kierunkach wydawniczych. To dobry krok, choć finansowo nie było łatwo. Żeby zapewnić sobie łatwiejszy początek, trzy książki wydałam w koedycji ze Szkołą Wyższą Psychologii Społecznej.

Dofinansowali projekty. Na razie wszystkie moje pomysły to strzał w dziesiątkę. Do niektórych książek robię nawet dodruki! Najwięcej kłopotów jest z dystrybucją. Mało który dystrybutor chce rozmawiać z wydawcą, który ma na swoim koncie jedną czy dwie książki. Takie rozmowy to coś, co mnie przerasta. Pracuję sama, pomaga mi jedynie mąż.
Dźwigam kartony, robię korektę, jestem, od początku do końca, twórcą każdego projektu. Czasem jest tak dużo do zrobienia, że nie daję rady, ale się nie poddaję. Przede mną pomysły na 20 książek, wydałam 5. Chciałabym, by moje wydawnictwo szło w dwóch kierunkach: psychologii i nauki. Plus literatura pokazująca życie w różnych kulturach, z nastawieniem na tolerancję i podróże.

W tym nurcie ukaże się kilka książek tłumaczonych z arabskiego, kilka z norweskiego. Staram się, by były przeznaczone głównie dla kobiet, bo to wśród nich jest najwięcej czytelniczek. Nie nastawiam się na megahity, ale harlequinów wydawać nie zamierzam. Projektem, który w tej chwili w pełni mnie pochłania, jest seria Bliżej Psychologii, której towarzyszą spotkania znanych polskich psychologów - wybitnych osobowości. Myślę, że jest to świetny pomysł na oswajanie dobrej naukowej psychologii, która może być dla czytelnika o wiele cenniejsza niż mądrości życiowe zawarte w poradnikach psychologicznych, które zalewają polski rynek.

Czerwony Słoń

Szefowa tego dwuosobowego gdańskiego wydawnictwa mówi, że wszystko zaczęło się od buddyzmu. Idee z nim związane, sposób patrzenia na świat towarzyszyły jej od najmłodszych lat poprzez książki, które różnymi drogami do niej docierały, poprzez ludzi o podobnym sposobie myślenia, o tej samej filozofii życia.

Tak oto spotkała pochodzącego z Danii buddystę Lamę Ole Nydahla. I jak zapewnia, to dzięki temu spotkaniu powstało Wydawnictwo "Czerwony Słoń".

- Zainspirowało mnie to, co myśli, jak widzi świat, a on zaproponował, żebym została redaktorem i wydawcą jego książek - mówi Mariola Białołęcka. - Miałam doświadczenie w branży wydawniczej, pracowałam jako redaktor w jednym z gdańskich wydawnictw i tam wydaliśmy pierwszą książkę Lamy, ale następne wyszły już w Czerwonym Słoniu, które założyłam w 1997 roku. Często jestem pytana o nazwę wydawnictwa. Szukaliśmy jakiegoś symbolu trwałości i siły. Myślałam o białym słoniu, ale okazało się, że w niektórych kulturach jest to symbol projektu, który się nie udaje. Czerwień natomiast to kolor energii i doskonale oddaje charakter tego, co wydajemy.

- Ole przekazał nam pewną wiedzę i idealizm - dodaje. - Toteż wokół naszych książek na początku zaczęli się gromadzić sami idealiści, nikt nie pytał o pieniądze, każdy po prostu chciał włożyć w dany projekt cząstkę siebie. Towarzyszył nam niebywały entuzjazm! Dziś zatrudniamy ludzi głównie na umowę-zlecenie. Ale początek wziął się z pasji.
Czerwony Słoń chce wydawać książki, które pokazują, jak żyć w pełen radości i znaczenia sposób. Książki, które inspirują, pomagają odkrywać nowe możliwości w codziennym życiu. Uczą zadowolenia z siebie i z życia. Wydawnictwo specjalizuje się w książkach prezentujących buddyzm i inne nauki Wschodu, zdrowy styl życia, w tym zdrową kuchnię, dom i naturalne metody leczenia oraz techniki umożliwiające szeroko rozumianą pracę nad własnym rozwojem.

Ich hitem wydawniczym jest "Gotowanie według pięciu przemian". Książkę chwaliła w telewizji sama Kazimiera Szczuka. Sukcesem cieszą się do dziś "Nakarmić duszę" i "Ubrać duszę" - kulinaria dwójki znanych projektantów mody - Joli Słomy i Mirka Trymbulaka. Duże spotkania promocyjne, nie tylko w Trójmieście, ale też w Warszawie i Londynie, przyniosły wydawnictwu rozgłos.

Nie stać ich, żeby badać rynek czytelniczy, ale mają rozeznanie, kto przeważnie kupuje to, co wydają. Pomagają im księgarze.

- Szkoda, że w Polsce banki nie są otwarte na inwestowanie w rynek wydawniczy - żałuje Mariola Białołęcka. - Maszyny drukarskie jeszcze tak, ale książka to nie jest coś, co bank mógłby zająć w razie kłopotów finansowych kredytobiorcy. Nie ma też pomocy ze strony państwa. Jeśli nie produkuje się czegoś i za tą produkcją nie płynie jakiś konkretny, spory zysk, trudno liczyć na czyjeś wsparcie. Łatwiej już o pomoc prywatnych inwestorów w produkcji jednej, określonej książki. Nie jest to łatwy kawałek chleba. Ale nie tylko o biznes nam chodzi.

EneDueRabe

"Ene due rabe, bocian połknął żabę, a żaba Chińczyka, co z tego wynika? Dziecięca wyliczanka, znana od niepamiętnych czasów, przekazywana z pokolenia na pokolenie. Stara, a jednak wciąż ta sama - zupełnie absurdalna, a jednak stanowi ważny element wielu dziecięcych zabaw. Nie uczą jej ani w przedszkolu, ani w szkole, a jednak znana jest prawie wszystkim - i tym najmłodszym, i tym najstarszym. Wyliczanka, która zabiera każdego z nas w podróż do krainy dzieciństwa, czasów beztroskich dni, radości i zabawy. Pragniemy towarzyszyć dzieciom w ich drodze przeistaczania się z radosnych maluchów w szczęśliwych dorosłych... " - piszą o sobie w internecie.
Gdańskie wydawnictwo EneDueRabe tworzą Ewa Dudek-Kuźmicka - psycholog z wieloletnim doświadczeniem w pracy terapeutycznej z dziećmi i ich rodzinami, miłośniczka kultury skandynawskiej, szczególnie literatury dziecięcej oraz języka szwedzkiego, a także podróży i ogrodnictwa, Joanna Piskorska-Wasilewska - romanistka, nauczyciel i tłumacz, oraz Tomasz Kuźmicki - ekonomista i prawnik.

Stworzyć dziecięce wydawnictwo to było wspólne marzenie obu pań. Chciały wydawać książki, które pomogłyby dorosłym zrozumieć dzieci, okiełznać dziecięcą wyobraźnię, dziecięcy sposób myślenia. Książka miałaby się stać dialogiem między jednymi a drugimi. Inna sprawa to fascynacja Skandynawią, w ciągu roku wydały cztery książki, w tym dwie szwedzkie. Teraz czas na Francję.

Kupiły prawa autorskie do dwóch pozycji. Jedna z nich - "Mój przyjaciel Jim" jest o tolerancji.
Ich książki uczą dzieci mówić o śmierci, tęsknocie do tych, których kochamy, a są nieobecni, integrują, wymagają pracy od rodzica, by z dzieckiem usiąść, porozmawiać, żeby całe rodziny mogły czerpać radość z czytania.

- Dziś nie wystarczy, żeby ktoś utrzymał się z pracy w tak małym wydawnictwie - mówi Ewa Dudek-Kuźmicka. - Dlatego każdy z nas pieniądze zarabia gdzie indziej. Książki, na razie przynajmniej, wydajemy dla przyjemności. Trzeba mieć dużo cierpliwości. O zyskach nawet nie myślimy. To, co udaje nam się uzyskać ze sprzedaży jednej książki, inwestujemy w wydanie następnej. W ogóle to nie jest czas, by liczyć na wielkie zyski ze sprzedaży książek. Za duża konkurencja. Trzeba też mieć dużo pieniędzy na promocję, reklamę i dystrybucję. Zawsze staramy się wybierać książki, które odniosły sukces za granicą. Za dwa lata, przy optymistycznej wersji, chciałybyśmy nawiązać współpracę z polskimi ilustratorami. Na razie nie mielibyśmy funduszy, by sfinansować ich pracę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki