Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

WYBORY 2011: Władysław Szkop od 18 lat w parlamencie

Jolanta Gromadzka-Anzelewicz
Poseł Władysław Szkop jest parlamentarzystą z ogromnym doświadczeniem
Poseł Władysław Szkop jest parlamentarzystą z ogromnym doświadczeniem Adam Warżawa/Archiwum
Znajomi mówią o nim żartobliwie, że jest jednym z parlamentarnych oldboyów, do których w Sejmie zalicza się ok. 7 proc. posłów. W budynku przy Wiejskiej zna wszystkie zakamarki, w małym palcu ma wszelkie obowiązujące tam procedury, a i sejmowe życie nie jest w stanie uchować przed nim żadnej tajemnicy. Po raz pierwszy posłem został w 1993 i pełni tę funkcję już 18 lat. Gdyby nie 3,5-letnia przerwa za rządów PiS i półtora roku pod wodzą PO (V kadencja Sejmu), parlamentarny staż miałby jeszcze dłuższy.

Choć w wyborach w 2007 roku osiągnął w słupskim okręgu trzeci wynik, nie dostał się do Sejmu. Z listy lewicy startował do parlamentu, z SLD oraz z Socjaldemokracją Polską związany był przez wiele lat. W 2008 roku wystąpił jednak z partii. Gdy w czerwcu 2009 roku Jolanta Senyszyn została wybrana do Parlamentu Europejskiego, to właśnie on wszedł na jej miejsce. Przez blisko dwa lata był jednak bezpartyjnym posłem niezrzeszonym. Na powrót w partyjne szeregi nie dał się, co prawda, namówić, ale 30 marca 2011 roku dołączył do klubu poselskiego SLD. W zamian obiecano mu start z listy tego ugrupowania w tegorocznych wyborach. Pod koniec sierpnia okazało się jednak, że nie ma tam dla niego miejsca.

- Czuję się zniesmaczony - przyznaje poseł Władysław Szkop. - Jestem człowiekiem pracy u podstaw, złożona propozycja, dane słowo - są dla mnie najważniejsze. Nigdy też nie był celebrytą, nie miał parcia na "sitko" i "szkło. Wyczuwają to chyba wyborcy, z którymi utrzymuje żywy, codzienny kontakt.

- Choćby przy okazji spacerów z psem - śmieje się poseł Szkop. Wychodzi z nim o 6 rano, a potem po 21, bo w innych godzinach nie dałby rady ze wszystkimi się przywitać. Z zawodu jest lekarzem, więc łatwo nawiązuje kontakt z ludźmi. A oni szukają u niego pomocy w rozmaitych sprawach - mniejszego i większego kalibru. Skarżą się na brak parkingu w jakimś miejscu, stopień, który uniemożliwia wjazd na podwórko, cieknący dach. Pracownicy Biura Poselskiego interweniują w jego imieniu w urzędach. Czasem to pomaga, choć moc posła zdecydowanie osłabła od czasów PRL.

Wszystko na temat WYBORÓW 2011

- Wobec władz terenowych czy administracyjnych lokalnego szczebla poseł, a już szczególnie niezależny, występuje w roli petenta - tłumaczy Władysław Szkop. Wszystkie "ważne" drzwi są, co prawda, dla niego otwarte, ale realizacja jego postulatów to już co innego. Bywa, że administracja w ogóle nie odpowiada na jego pisma. Tak zwany poseł niezależny nie ma siły przebicia. Nawet klubowi parlamentarzyści mają wpływ na to, co dzieje się w ich okręgu wyborczym tylko wtedy, gdy władza samorządowa jest z tego samego ugrupowania. Podobnie jest w Sejmie. Poseł niezależny dopuszczany jest do głosu w ostatniej kolejności. Wchodzi w końcu na mównicę, wygłasza, co ma do powiedzenia, a i tak nie ma to najmniejszego znaczenia. Poseł Szkop zastrzega przy tym, że nie jest zwolennikiem upartyjniania struktur, uspokaja, że to taka choroba wczesnego dzieciństwa demokracji, która wkrótce minie.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Bywa jednak, że poseł styka się z problemami, których nie jest w stanie pojąć. Ostatnio jeden z wyborców żalił się, że jego żonie przyznano rentę w wysokości... 54 zł miesięcznie.

- Nie mam, co prawda, tak szczególnej wrażliwości społecznej, jaką miał nieżyjący już Andrzej Lepper, ale nie potrafię pojąć, jak ZUS, przyznając uprawnienia do renty, nie przyznał świadczenia minimalnego - dziwi się Władysław Szkop. Postanowił zbadać tę sprawę, bo zawsze interesowały go rozwiązania globalne, które przyniosłyby korzyść nie jednostce, a większej grupie ludzi.

W kończącej się kadencji Sejmu zajmował się problemami ochrony środowiska, wcześniej służby zdrowia. Przy tej okazji poseł Szkop przypomina, że pierwszym autorem ustawy o ubezpieczeniach zdrowotnych był SLD-owski minister zdrowia Jacek Żochowski. On sam pełnił wówczas funkcję przewodniczącego Nadzwyczajnej Komisji Sejmowej ds. Ubezpieczeń Zdrowotnych. Potem reformę zdrowia wprowadził AWS.

Nie wszystko poszło w dobrym kierunku, bo nie zrobiono następnego kroku. Nadzór ministra zdrowia nad NFZ wciąż jest niewystarczający. Poseł Szkop jest zwolennikiem komercjalizacji, a następnie prywatyzacji szpitali, ale jako spółek non profit z blokadą upadłości. Nie ulega jednak wątpliwości - pakiet kontrolny szpitalnej spółki na pewno powinien pozostać w rękach samorządów.

Życiorys Władysława Szkopa

Porzucił medycynę dla parlamentu w momencie, gdy jego zawodowa kariera rozwijała się znakomicie. Żona - również lekarka - do dziś mu tego nie wybaczyła.

Rodzina posła Szkopa pochodziła z Wołynia, wojenna zawierucha przywiodła ich jednak na Pomorze. W 1968 roku Władysław ukończył Wydział Lekarski Akademii Medycznej w Gdańsku, następnie zdobył specjalizację II stopnia z chorób wewnętrznych w Klinice Chorób Nerek AMG i zrobił doktorat. Powierzono mu potem obowiązki ordynatora oddziału chorób wewnętrznych w szpitalu w Słupsku, w latach 1974-1995 - pełnił też funkcję dyrektora Obwodu Lecznictwa Kolejowego. Gdy zdecydował się zostać posłem, przestał być lekarzem i nie zabiegał o zachowanie prawa wykonywania zawodu. Uważa, że to nieuczciwe udawanie, że jest się lekarzem, gdy w rzeczywistości czasu starcza tylko na pracę parlamentarzysty. Tak więc dziś w awaryjnych sytuacjach sam nie może sobie wypisać recepty - musi o to prosić żonę. Ta ostatnia odetchnęła z ulgą, gdy okazało się, że jego nazwiska nie ma na listach wyborczych.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Myślistwo nie polega tylko na zabijaniu zwierząt

Z posłem Władysławem Szkopem rozmawia Jolanta Gromadzka-Anzelewicz

Prezydent Komorowski zawiesił flintę na kołku, a Pan zajmuje się ochroną środowiska i nadal poluje?
Jedno z drugim nie stoi w sprzeczności. To prawda, jestem zapalonym myśliwym, ale moja pasja nie ma nic wspólnego z zabijaniem zwierząt. Nie mam karabinu maszynowego, siedzę sobie na ambonie i patrzę - wychodzą jelenie. Taki widok to niesamowite przeżycie.

Jeśli myślistwo to nie zabijanie, to co?
To ogromna wiedza przyrodnicza, z której zdaje się egzaminy państwowe. To ochrona zwierząt przed innymi drapieżnikami, dokarmianie kuropatw, bażantów, danieli, bobrów. W moim kole łowieckim wyłożyliśmy tej zimy 300 ton karmy. Jeśli strzelamy, to dziki, jelenie, sarny, kaczki, ale na ściśle określonych zasadach. Ubytek i nadmiar zwierzyny można i trzeba regulować. A ponieważ bardziej interesuje mnie skala makro, jestem członkiem Naczelnej Rady Łowieckiej i staram się kreować politykę zarządu. Podobnie jest w Sejmie - staram się wykorzystać wiedzę, którą posiadam, dla dobra ochrony środowiska. Dla przykładu - jestem przeciwny budowie ferm futerkowych w otulinach parków.

Wszystko na temat WYBORÓW 2011

Jakich parków?
Choćby w rejonie rzeki Słupi. Chodzi o fermy norek, które uważam za zawodowych morderców, bo zabijają dla przyjemności, a nie dlatego, że są głodne.

W lipcu Sejm uchwalił ustawę o ochronie zwierząt...

Protestowałem przeciwko różnym jej zapisom, choćby takiemu, który mówił, że jak myśliwy natrafi na psa czy kota związanego w lesie, to ma obowiązek zawiadomić organizację ochrony zwierząt. Pytałem, a jak pani przewodnicząca organizacji ekologicznej spotka się z taką sytuacją, to nie ma obowiązku? Zapis zmieniono - teraz każda osoba ma obowiązek powiadomić właściwe organa, gdy zauważy, że ktoś znęca się nad zwierzęciem. Po mojej interwencji zrezygnowano również z zapisu mówiącego, że można strzelać do psa zagrażającego np. dziecku, po uprzednim zawiadomieniu lekarza weterynarii. Przekonywałem, że to absurd. Teraz wystarczy, by zwierzę komuś zagrażało, by wolno je było obezwładnić.

Jest Pan za budową elektrowni atomowej na Pomorzu, czy w ogóle w naszym kraju?

Dwa lata temu ziemia na Pomorzu zadrżała, ale nie tak jak w Japonii, więc tego rodzaju zagrożeń nie traktuję jako istotnych. Problemem mogą być ogromne koszty budowy takiej elektrowni. W sytuacji, gdy musimy ograniczać emisję CO2, trzeba sięgać po alternatywne źródła energii - biogazownie, wiatraki, a w końcu po elektrownie atomowe.

Pytany o to samo zdobywca Oscara za muzykę do filmu "Marzyciel" - Jan AP Kaczmarek odpowiedział - jestem przeciw budowie w Polsce elektrowni atomowej, bo Polacy mają tę cechę, że nie przestrzegają procedur.
Też bym to wziął pod uwagę. Pracowników do jej obsługi trzeba by wybrać szczególnie starannie. Awarii elektrowni atomowej bym się nie obawiał, raczej błędu popełnionego przez człowieka.

Mieszkańcy niektórych pomorskich gmin co rusz protestują przeciw budowie elektrowni wiatrowych?
Jak w 1993 roku rozpoczynałem pracę posła, mieszkańcy Głobina skarżyli się, że od stacjonujących tam radarów trawa robi się niebieska. Podobnie jest z wiatrakami, które - jeśli tylko nie stają na trasach przelotów migrujących ptaków, nikomu nie szkodzą. Rolnicy, którzy wyrażali zgodę na postawienie wiatraku za 30-40 tys. zł, zdawali sobie jednak sprawę z tego, co robią.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki