Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wyborcy rozgrzeszą Piesiewicza?

Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Dariusz Szreter
Tego lata w sezonie ogórkowym, w roli potwora z Loch Ness, powrócił do nas senator Krzysztof Piesiewicz. Powrócił za sprawą wywiadu, jakiego udzielił Tomaszowi Lisowi we "Wprost". Tygodnik reklamuje go nagłówkiem "Spowiedź po latach".

Niezbyt precyzyjnym, bo po pierwsze tych lat, jakie upłynęły od ujawnienia kompromitujących zdjęć zrobionych w domu senatora, nie było aż tak wiele - raptem dwa.

Partie szukają przyszłych senatorów. Piesiewicz gotowy wrócić na polityczne salony

Po drugie i ważniejsze zaś, to, co mówi Piesiewicz nijak ma się do tradycyjnego rozumienia terminu "spowiedź", które zakłada szczerość, wyznanie grzechów i żal za nie. Piesiewicz natomiast po prostu podaje Lisowi swoją, mocno niekompletną wersję wydarzeń, w ogóle nie ustosunkowując się na przykład do najsmakowitszych wątków. Dlaczego senator przebrał się w sukienkę w obecności dwóch obcych kobiet? "Przestaję kontrolować swoje zachowanie. (...) W torbie należącej do wrocławianki były wszystkie rekwizyty - damskie stroje, szminki, inne przedmioty. Te panie robiły ze mną co chciały. (...) Specjaliści, którzy oglądali ten film, powiedzieli, że nie ma narkotyków, które mogą doprowadzić do takiego stanu. (...) Nie potrafię określić, co doprowadziło do utraty świadomości". Co to za substancja, którą rozłupywał w moździerzu, a potem wciągał przez nos? "Nie mogę o tym mówić, bo postępowanie w tej sprawie nie jest jeszcze zakończone" - mówi senator życzliwie przysłuchującemu się dziennikarzowi. W dodatku jedyną swoją winę czy może raczej błąd widzi Piesiewicz w nadmiernym zaufaniu do ludzi, chęci niesienia im pomocy. Bezwzględnie wykorzystują to źli ludzie, za którymi być może - pojawia się taka sugestia - stoją "służby" (jakie konkretnie i czy są na to jakieś bezpośrednie dowody, nie dowiadujemy się), a pozbawione zasad media urządzają obrzydliwy spektakl.

Piesiewicz przedstawia się zatem jako bezbronna ofiara, praktycznie pozbawiona możliwości obrony. Poza jedną - odwołaniem się do zaufania współobywateli. "Myślę, że to [start w wyborach - red.] jest w jakimś sensie konieczność. Wyborcy zadecydują" - mówi, nadmieniając, że zachęcają go do tego kroku różni "zacni ludzie". Nazwisk wprawdzie nie podaje, ale niektórzy od poniedziałku zdążyli ujawnić się sami. Tomasz Lis w redakcyjnym wstępniaku do numeru, gdzie zamieścił swój wywiad z Piesiewiczem, pisze wprost: "Czy Piesiewicz powinien kandydować? Odpowiadam - ma obowiązek". Jeszcze dalej posunęła się Janina Paradowska, która wczoraj na antenie TOK FM zadeklarowała, że będzie głosować na Piesiewicza, jeśli ten wystartuje.

O ile w przypadku senatora Piesiewicza zrozumiałe jest, że emocje nagromadzone wokół tej niewątpliwie traumatycznej dla niego sprawy biorą górę nad rozsądkiem, tak reakcje uznanych publicystów są co najmniej niepokojące. Wybory parlamentarne to jądro demokracji, akt o znaczeniu ogólnopaństwowym, a nie okazja do poprawienia samopoczucia czy samooczyszczenia tej czy innej osoby, choćby nie wiem jak zasłużonej. Demokracja jest pewną grą, o w miarę sztywnych regułach. Gdy ktoś je przekroczy - powinien odpaść. Przy czym to nie głosy wyborców wystawiają politykom świadectwo moralności. Ponowna obecność w parlamencie rozlicznych posłów i senatorów skompromitowanych nie raz i nie dwa w poprzednich kadencjach (nazwisk nie wymieniam, ale każdy bez trudu może ułożyć sobie własną listę) - jest tego najlepszym dowodem. To sam system i dobry obyczaj powinien wprowadzić wstępny odsiew kandydatów. Piesiewicz popełnił błąd. Gdyby był samurajem w feudalnej Japonii, po tym, co mu się zdarzyło, pozostałoby mu tylko popełnić seppuku. Na szczęście nie żyjemy w tak surowych czasach. Ale kiedy Tomasz Lis domaga się dla niego drugiej szansy, błądzi. Pojęcie "drugiej szansy" jest wprawdzie bardzo amerykańskie, ale w tamtejszej polityce akurat ono nie funkcjonuje. Tam nie ma przebacz. Nikt poważny nie poparłby publicznie takiego kandydata.

"Czy Senat będzie bez wybitnego prawnika Piesiewicza lepszy czy gorszy?" - pyta Lis i sam sobie odpowiada: gorszy. Pomijając kwestię, czy Senat w ogóle jest do czegoś potrzebny, ta odpowiedź wcale nie jest taka oczywista. Zgoda, Piesiewicz góruje pod każdym względem nad takimi swoimi kolegami z senackiej ławy jak Ryszard Bender czy Henryk Stokłosa. I właśnie dlatego - nie powinien kandydować. By dać innym przykład godnego zachowania polityka, któremu powinęła się noga. To mogłaby być jego ostatnia wielka lekcja w roli senatora. Górę wziął jednak interes osobisty.
"Wielkie dziennikarstwo jest tam, gdzie przecinają się przenikliwość z życzliwością" - mówi Tomaszowi Lisowi Piesiewicz. Święte słowa, panie Krzysztofie. Szkoda tylko, że Lis i Paradowska okazali panu życzliwość pozbawioną przenikliwości.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki