Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszystko już było. O Wszystkich Świętych [Felieton Wojciecha Wężyka]

Wojciech Wężyk
Nadchodzące dni sprzyjają refleksji, a w każdym razie zmuszają do spowolnienia. Im jestem starszy, tym chętniej zanurzam się w taki nastrój. Pamiętam doskonale, że Wszystkich Świętych to z perspektywy dziecka było wielkie wydarzenie w moim domu, na które oczekiwało się z niecierpliwością nie mniejszą niż na przychodzące chwilę później Boże Narodzenie.

A jako że pochodzę z Krakowa, to złośliwie i uczciwe zarazem muszę dodać, że była to także mieszczańsko-profesorska rewia mód. Kogóż się na Rakowicach nie spotykało! Wszyscy obowiązkowo elegancko ubrani, zerkali na siebie kłaniając się i pozdrawiając, dając pożywkę późniejszym plotkom i komentarzom, że ten się postarzał, a tamta to chyba nie jest córką, bo szła pod rękę z jakimś nieznanym mężczyzną. I tak w kółko. Może i była to dulszczyzna czystej wody, ale kto nie ma podobnych wspomnień, niech pierwszy rzuci zniczem.

Kapelusze i kaszkiety uchylały się z niedzisiejszą elegancją raz po raz, a ja nie mogłem się doczekać, kiedy pod cmentarnym murem rodzice kupią mi tzw. miodek turecki, zwany nieco obrazoburczo przez moje rodzeństwo „trupim miodkiem”, co miało mnie zniechęcić do zjedzenia całej porcji. Do dzisiaj nie wiem, na ile ta mieszanka melasy, przypraw i orzechów była odległą kuzynką warszawskiej „pańskiej skórki”, tworzoną z potrzeby odróżnienia się od stolicy, a na ile hołdem składanym wpływom tatarskiej kultury, która wywarła na moim rodzinnym mieście piętno sięgające dużo dalej niż Lajkonik i przerywany na pamiątkę morderczej strzały hejnał. Jestem też ciekawy, czy na Pomorzu mieliście Szanowni Czytelnicy tego typu charakterystyczną „przekąskę”?

We wszechogarniającym aromacie jesiennych liści i dymu świec miało to wszystko swój niepowtarzalny urok. Tak jak rodzinne okołozaduszkowe spotkania z charakterystycznym zestawem dań – obowiązkowo gorących i sycących – po mroźnych godzinach spędzonych na Cmentarzu Rakowickim. Spotkania, podczas których z roku na rok, niepostrzeżenie pojawiało się coraz więcej "pustych miejsc przy stole", o których od ponad dwóch już dekad w grudniu przypominają nam Beata Rybotycka ze Zbigniewem Preisnerem.

Te listopadowe dni to dla mnie przede wszystkim ukłon składany ciągłości losów, smutniejszych lub szczęśliwszych, chwalebnych lub zupełnie zwyczajnych, ale zawsze złączonych pewnością nieuchronnego finału. Dla jednych dosłownego, dla innych będącego zaledwie początkiem czegoś o wiele większego. Może dlatego nie chcę przywyknąć do nowych mód, dyni, maskarady i niby-radości, które mają zagłuszyć tę prawdziwą Radość, jaką daje nadzieja na spotkanie po wszystkim, ale której nie da się zrozumieć bez ciszy, powagi i chwili zadumy. Przynajmniej w moim kręgu kulturowym. Głęboko w to wierzę. Ale też przyznam szczerze, że z upływem lat patrzę na te anglosaskie, czy raczej handlowo-zarobkowe wygibasy nowej pogańskiej tradycji z mniejszą niż wcześniej niechęcią. Machnąłem na to ręką, może z lenistwa, może z pobłażliwości.

Oddając się wspomnieniom czuję, że, jak mówił Ben-Akiba, a potem Ryszard Rynkowski w jednej ze swoich piosenek, rzeczywiście „wszystko już było”. I daje mi to cudowny spokój, którego życzę z serca również Państwu.

od 12 lat
Wideo

Bohaterka Senatorium Miłości tańczy 3

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki