Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Wszystko, co kocham" Jacka Borcucha i kwidzyńscy bohaterowie

Rafał Cybulski
Filmowi muzycy fikcyjnego zespołu WCK, wzorowanego na kwidzyńskiej formacji Replay
Filmowi muzycy fikcyjnego zespołu WCK, wzorowanego na kwidzyńskiej formacji Replay ITI
W sobotę na Sundance Film Festival w Salt Lake City pokazany zostanie film Jacka Borcucha "Wszystko, co kocham". To pierwszy polski obraz zakwalifikowany do tego największego przeglądu kina niezależnego. Kim są naprawdę bohaterowie tego filmu?

Rok 1981, portowe miasteczko i czterech nastolatków, którzy zakładają punkrockowy zespół. Janek, Kazik, Staszek (brat Janka ) i "Diabeł" niczym nie różnią się od swych rówieśników, nie tylko tych sprzed trzech dekad, ale i współczesnych, bo młodość, bez względu na czas i miejsce, zawsze jest podobna: pierwszy alkohol, pierwsze dziewczyny, inicjacja seksualna, buntownicza muzyka. Zresztą historia opisywana przez Jacka Borcucha wydarzyła się naprawdę, choć nie nad morzem, w Helu, lecz w Kwidzynie i kilka lat później. Reżyser wraca bowiem do czasów własnej młodości, a dokładniej okresu, gdy grał w punkowym zespole razem z Maćkiem, swoim bratem Danielem i "Diabłem".

Janek, czyli Jacek

Główny bohater, Janek, to wrażliwy i dobrze ułożony chłopiec, ale okoliczności sprawiają, że powoli dojrzewa w nim bunt. Jego matka jest pielęgniarką, która zapisała się do Solidarności, ojciec oficerem Marynarki Wojennej, który należy do partii. Gdy zostaje ogłoszony stan wojenny, okazuje się to przeszkodą dla jego ukochanej Basi, bo jej ojciec też jest w Solidarności. Ich miłość niczym w "Romeo i Julii" okazuje się zakazana.

- 80 procent tego, co pokazałem w filmie, wydarzyło się naprawdę - przyznaje Jacek Borcuch.
Jego matka naprawdę była pielęgniarką, a ojciec pułkownikiem Wojska Polskiego. Oboje odgrywają ważną rolę w życiu Jacka, a tata był dla niego ważnym konsultantem w trakcie powstawania filmu. Sam Jacek, w chwili, gdy Wojciech Jaruzelski ogłaszał stan wojenny, miał bowiem 11 lat i wiedzę na temat tamtych wydarzeń czerpał głównie ze szczątków rozmów rodziców podsłuchiwanych z drugiego pokoju.

- Natomiast Basia jest połączeniem dwóch dziewczyn, moich miłości z tamtego okresu - uzupełnia Jacek.

Bardziej enigmatyczny jest, gdy pytam go o postać seksownej, około czterdziestoletniej sąsiadki, w objęcia której wpadł odtrącony przez Basię Janek.

- Myślę, że na każdym podwórku jest taka sąsiadka, a każdy nastolatek przeżywa podobne fascynacje - mówi, a jego koledzy z tamtych lat wypowiadają się w podobnym tonie.
W filmie pada również nazwisko Krukowski. To też nie jest przypadek, lecz hołd złożony przez Jacka swemu ulubionemu profesorowi z ogólniaka, poloniście Zygmuntowi Krukowskiemu. W wersji roboczej była nawet taka postać, ale potem reżyser dokonał wielu cięć. Po prostu całość miała 2,5 godziny i uznał, że to może być zbyt długi film dla przeciętnego widza.

Kazik, czyli Maciek

- Z Jackiem przyjaźnimy się od trzeciego lub czwartego roku życia. Mieszkaliśmy w tym samym bloku, chodziliśmy razem do szkoły. To, co Jacek pokazał w filmie, to tylko fragment naszej wspólnej przeszłości. Doskonale jednak rozumiem, dlaczego skupił się na tym okresie, to przecież kulminacja naszej młodości - mówi Maciej Płończyk, który był pierwowzorem postaci Kazika, najbliższego kolegi Janka.
Maciek, a właściwie "Cieniu", bo tak wtedy nazywali go koledzy (są różne wersje na temat genezy tej ksywki), grał na gitarze. Próby ich zespołu, dzięki życzliwości sąsiadów, odbywały się najczęściej w piwnicy bloku 20 B, przy ul. Kasprowicza, gdzie mieszkał on i bracia Borcuchowie. Czasami ćwiczyli też w innych miejscach, w tym również w jednostce wojskowej, tak jak jest to pokazane w filmie.

- Niektórzy zarzucają Jackowi, że idealizuje tamte czasy, że je wybiela, ale to nieprawda. Przecież to były czasy naszej młodości, a młodość bez względu na tło polityczne ma prawo być kolorowa - zżyma się Maciek, który podobnie jak Jacek, podkreśla, że "Wszystko, co kocham", to nie jest film o stanie wojennym, lecz o uniwersalnych wartościach, takich jak miłość czy przyjaźń.
Choć prowincjonalny Kwidzyn był z dala od centrum wydarzeń z zimy 1981 roku, to jednak i oni odczuwali echa stanu wojennego, choćby przez podziały w ich domach. Ojciec w partii, matka w Solidarności lub odwrotnie - tak było wtedy w wielu rodzinach.

- A przecież wśród młodzieży podziały były raczej inne, na punków i popersów - zauważa "Cieniu".
Dziś Maciek jest menedżerem w dużej warszawskiej korporacji. Wprawdzie po liceum drogi jego i Jacka nieco się rozeszły, ale teraz, gdy obaj mieszkają w stolicy, znów się często spotykają. Maciek bywał też na planie filmu i widział jego wersję roboczą.

- Naprawdę każdy powinien go zobaczyć - mówi z nieskrywanym zachwytem.

Staszek, czyli Daniel

Jeszcze częściej na planie filmowym bywał Daniel Borcuch. I to nie tylko dlatego, że jest bratem Jacka i grał w nim zespole. Daniel, bardziej znany jako Daniel Bloom, jest bowiem autorem muzyki do wszystkich filmów swego o rok starszego brata oraz komedii "Ciacho" w reżyserii Patryka Vegi. Oprócz tego komponuje również muzykę do spektakli teatralnych i reklam, wyprodukował również płytę Tomka Makowieckiego. We "Wszystko, co kocham" muzyka jest istotnym elementem.

Młodzieżowy zespół śpiewa tam piosenki kultowej w latach 80. grupy Dezerter i znanego tylko na Pomorzu zespołu WC.

- Obrazki też mogłem zilustrować muzyką punkową, ale to byłaby droga na skróty. A ja chciałem, żeby to była muzyka, która pokazuje, co dzieje się w głowie wrażliwego chłopaka, a takim przecież jest Janek - mówi Daniel.

Zdaniem krytyków udało mu się to znakomicie. Zresztą już wkrótce będą się o tym mogli przekonać wszyscy, nawet ci, co nie widzieli filmu, bo w poniedziałek ukaże się dwupłytowy album Daniela Blooma. Na pierwszym krążku znajdzie się ścieżka dźwiękowa do filmu wraz z piosenkami, a na drugim amatorski film DVD z planu zdjęciowego, który nagrał kamerą 8 mm.
W filmie ich zespół nazywa się WCK (tytyłowe Wszystko Co Kocham), ale naprawdę nazywał się Replay.

- Też graliśmy punka, ale ja nie byłem punkowcem. Byłem wrażliwym chłopcem, który w przeciwieństwie do reszty zespołu interesował się muzyką new romantic i astronomią. Zresztą trochę ze mnie można odnaleźć również w głównym filmowym bohaterze. Janek ma moją wrażliwość, ale buntowniczość Jacka - analizuje Daniel, który przyznaje, że Jacek i "Cieniu" wzięli go do zespołu, bo nie miał kto grać na bębnach. On też nie umiał, ale był przecież pod ręką.
- Dla nich byłem jednak gówniarzem i do wielu spraw mnie nie dopuszczali. To oni we dwójkę decydowali o wszystkim - dodaje.

"Diabeł", czyli..."Diabeł"
- Kto wie, czy kluczową postacią w zespole nie był "Diabeł". Jego rodzice mieli kwiaciarnię przy ul. Grunwaldzkiej (nadal istnieje - przyp. red.). Gdy ojciec dowiedział się, że ma grać z nami w zespole, ucieszył się, że syn nie będzie się włóczył bez sensu po mieście, więc kupił mu gitarę basową i piec, z którego potem wszyscy korzystaliśmy - wspomina Daniel Borcuch.

W filmie "Diabeł", czyli naprawdę Robert Grabski, jeździ na motorynce i jak prawdziwy syn badylarzy, częstuje swych kolegów zagranicznymi papierosami. On sam podobnie wspomina tamte czasy.

- Nasza kapela to była kompletna partyzanka. Graliśmy przez rok, może półtora. Byliśmy raczej słabi, a ja dopiero gdy trafiłem do zespołu, zacząłem uczyć się gry na basie. Pamiętam też, że ciągle taszczyliśmy ten piec z Grunwaldzkiej, gdzie mieszkałem, na Kasprowicza, gdzie mieliśmy próby - mówi.

Robert jest jedynym członkiem zespołu, który nadal mieszka w Kwidzynie. Pracuje w jednej z fabryk w kwidzyńskiej dolinie przemysłowej. Kilka lat temu chorował na białaczkę, ale, że zawsze tryskał radością i optymizmem, poradził sobie z chorobą.

- Z chłopakami z zespołu nie widziałem się od dawna, ale gdy Jacek rozpoczynał pracę nad filmem, wysłał mi maila z informacją, że "Diabeł", czyli ja, będzie jednym z jego filmowych bohaterów - dodaje.

Robert jako jedyny jeszcze nie widział filmu Jacka, ale zapowiada, że gdy tylko film "Wszystko, co kocham" będzie wyświetlany w Kwidzynie, czyli najpewniej pod koniec lutego, to razem z córką Natalią pójdzie do kina.

Sundance
Historia amerykańskiego festiwalu, który odbywa się w czterech narciarskich miejscowościach w stanie Utah, Sundance, Part City, Salt Lake City i Ogden, sięga 1978 roku. Pierwotnie impreza nosiła nazwę Utah/US Film Festival, a swój błyskawiczny rozwój zawdzięcza zaangażowaniu Roberta Redforda. To na cześć granej przez niego postaci Sundance Kida, w 1991 roku, festiwal zyskał nową nazwę. Natomiast dzięki Sydneyowi Pollackowi przeniesiono go z września na styczeń. Znany reżyser zauważył, że warto wykorzystać walory okolicznych ośrodków narciarskich, więc festiwal powinien odbywać się zimą. Narciarskie plany mają zresztą również członkowie ekipy "Wszystko, co kocham", którzy goszczą teraz w USA. Warto odnotować, że właśnie w Sunda-nce zauważone zostały talenty braci Coen, Kevina Smith-Gueza, Quentina Tarantino i Jima Jarmuscha. Może i dla Jacka będzie to start do międzynarodowej kariery.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki