Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wszyscy chcemy dotulenia

Ryszarda Wojciechowska
"Trylogia mazurska" Małgorzaty Kalicińskiej sprzedała się w łącznym nakładzie ponad pół miliona egzemplarzy
"Trylogia mazurska" Małgorzaty Kalicińskiej sprzedała się w łącznym nakładzie ponad pół miliona egzemplarzy Archiwum prywatne
Szturmem podbiła serca kobiet. Jej "Dom nad rozlewiskiem" rozszedł się niczym ciepłe bułeczki. Wkrótce na podstawie tej książki telewizja polska nakręci serial. Ona sama też ma życiorys na film. Przeszła drogę od kury domowej do autorki bestsellerów, smakując po równo bankructwo i sukces.

Pani przypadek jest krzepiący dla kobiet, którym się wydaje, że życie skończyły po pięćdziesiątce. Że już ich nic ciekawego nie spotka. A Pani w tym wieku zafundowała sobie debiut literacki.

Kilkanaście lat temu oglądałam jakiś francuski reality show. Na widowni siedziała stara "hipiseria". I jedna z tych wiekowych hipisek wspominała, jak to w młodości wołała: "stare śmieci... do śmieci". Czyli wszystkim po trzydziestce - już dziękujemy. Dzisiaj się tego wstydzę - mówiła, wyjaśniając, że dopiero kiedy dzieci wyfrunęły z gniazda, ona zaczęła tak prawdziwie żyć. Dla siebie. Niestety, ten typ myślenia jest jeszcze wielu Polkom obcy. Nie przedostaje się przez granicę, do naszego kraju. Tak jakby go celnicy nie chcieli przepuścić.

Młodość jest u nas wyjątkowo fetowana.

A dojrzałość niedoceniana. Ostatnio zaglądam często na portal Nasza Klasa. Ze zdumieniem odkryłam, że większość moich rówieśniczek - a mam 52 lata - nieprzyzwoicie nadużywa słowa "już". Czytam, że ona już skończyła życie, że już odchowała dzieci. Że już się z czymś pogodziła. Że już nie ma w życiu nic do roboty. Aż chciałoby się im chirurgicznie wyciąć to słowo z głowy.

Teraz mówi Pani jak kobieta sukcesu. Ale jeszcze przed paroma laty była Pani bankrutem.

Tego, podobnie jak sukcesu, nie dało się przewidzieć. Oboje z mężem prowadziliśmy agencję reklamową. Mieliśmy trochę szczęścia i pojawiły się duże pieniądze. Zamiast budować dla siebie dom z basenem, postanowiliśmy stworzyć w starym, poniemieckim domku na Mazurach, pensjonat. Był 2000 rok. Moda na wyjazdy integracyjne, różne survivale.

Co się stało, że to wszystko się przewróciło? Jeszcze kryzysu wtedy nie było.

Koniunktura i zbyt wielki rozmach doprowadziły nas do skrajnego bankructwa. Straciliśmy absolutnie wszystko. Upadaliśmy ponad rok. To był długi rok całkowitego wywracania się. Codziennie czułam się tak, jakbym stała przed plutonem egzekucyjnym, czekając na ułaskawienie. Ale każdy telefon z dnia na dzień był coraz gorszy. Nie znajdowaliśmy ani współinwestorów, ani nikogo, kto by to od nas kupił. Nic. Ślepa uliczka. I jeszcze ten syndyk. Trafił się nam gość z najgorszych koszmarów. Bohater wstrząsających, telewizyjnych reportaży.

Czy to prawda, że oddając mu klucz, wykonała Pani gest Kozakiewicza?

Odreagowałam tak po ciężkim roku. Przez kilkanaście miesięcy dźwigałam na sobie podwójne brzemię - strach o siebie i o męża. Bałam się przede wszystkim o niego. Żeby mu nie pękła nagle jakaś żyłka. Może sobie pani wyobrazić, co czuje mężczyzna, który własną, ciężką pracą dorabia się najpierw dużych pieniędzy, a potem je traci. Ból mojego męża był moim największym bólem.
A Pani sama co wtedy czuła?

Ja w te nasze Mazury włożyłam całe moje serce. W tym starym domu, pod schodami, było takie fajne wnętrze. Nazywałyśmy je z Ewką, moją pracownicą, mieszkankiem Harry'ego Pottera. Ewka, pierwowzór Elwiry z "Domu nad rozlewiskiem", miała dopilnować, że jak zejdę z tego świata, to moje prochy w słoiku po ogórkach tam właśnie staną. Przywiązałam się bardzo do miejsca. Do tych roślin, które sama sadziłam, a potem musiałam wykopać i sprzedać, żeby było na prąd. Do okolicznych łąk. Zdarzało się, że w nocy nie mogłam spać. Na koszulę zarzucałam chustę i szłam w te łąki. I tam tak strasznie ryczałam. Trzeba przejść przez taki ból, żeby móc wstać z kolan.

Bardzo Pani pomogła córka.
Moje dzieci zajęły się nami. Syn Stasiek utrzymywał męża na powierzchni. A córka Basia była z kolei moim kapokiem. I kiedyś wpadła na pomysł, że trzeba matkę czymś zająć.

Pisaniem?

Tak. Basia pewnego dnia zadzwoniła, mówiąc: mamo, spisz mi rodzinne historie. Siadłam do pisania. Myślałam, że dużo tego nie będzie. Oddawałam jej po kawałku. Przy pięćdziesiątej stronie przyjechała, walnęła mi maszynopis w nos i powiedziała: Moja droga, ja mam swoje studia i roboty po kokardę. Nie mam czasu na bycie maszynistką. Ojciec ci podarował komputer. Proszę bardzo, to jest klawiaturka, to monitorek. I do roboty. Pani siada, pani się uczy. Pani ma maturę, to sobie poradzi. I tak mnie zostawiła z tym wszystkim.

A jak książka powstała?

Najpierw był ten rodzinny pamiętnik. Jakieś dwieście stron. Tak się rozpisałam. Ale pomysł na książkę pojawił się wtedy, kiedy jeszcze łaziłam po łąkach. Pewnego dnia poczułam jakby bóle parte. Usiadłam i zaczęłam wypuszczać z siebie "Dom nad rozlewiskiem".

I córka wysłała tę powieść do wydawcy.

Sądziłam, że napisałam książkę do szuflady. Nie miałam odwagi. Ale moja Baśka powiedziała wprost: Nie przejmuj się mamo, nie takie gówna wydają. I wysłała.

A kiedy już świeżo wydrukowana książka idzie w świat, to co?

O matko, stoi się w oknie, z pazurami w pysku. I się tylko myśli - co oni powiedzą. Już wtedy znałam takie zjawisko jak internet i internauci. Wiedziałam, ile w tym gronie jest agresywnych osób, ferujących straszne wyroki. Bałam się. Ale najpierw docierały do mnie dobre głosy. Więc już uodporniłam się na bardziej zjadliwą krytykę, że książka jest jakaś taka sflaczała, postaci nijakie.
Od mężczyzn też były listy?

Okazało się, że jeśli facet przeczyta "Dom nad rozlewiskiem" to ani mu wąsy nie odpadają, ani piersi nie rosną. Mężczyźni też czytają moje książki. Lubię zwłaszcza jedną opinię od faceta. Napisał, że po przeczytaniu "Domu nad rozlewiskiem" miał ochotę wszystko rzucić w diabły i pójść na ryby.

Ponad pół miliona sprzedanych książek. I teraz jeszcze serial telewizyjny powstaje. Może się zakręcić w głowie.

Wolałabym nie rozwijać tematu serialu. Najpierw miał go realizować Polsat. Ale pani reżyser była uprzejma przy wspólnym pisaniu scenariusza "wyflaczyć" mnie do oporu. I wreszcie się pożegnałyśmy. Bo ja chciałam, żeby to był "Dom nad rozlewiskiem", a nie siostry Karamazow.

Postanowiłam się wycofać.

Ostatecznie za serial wzięła się telewizyjna "dwójka".
W czerwcu zaczynają się zdjęcia do tego serialu. Ja już nie mam nic do scenariusza. Siedzi trzech scenarzystów, a nad nimi reżyser, który wrzeszczy, jeśli chcą wprowadzić jakąkolwiek zmianę.

W roli Gosi oczywiście największa gwiazda ostatnich lat Joanna Brodzik. O jej gaży w tym serialu krążą mity.

Ja w to nie wnikam. Pani Brodzik obniży troszkę średnią wieku moich bohaterów. Książkowa Gosia zbliża się do pięćdziesiątki. Ale dałam się przekonać, że to zawęziłoby odbiorców. Nie wchodziłam w głębokie polemiki. Umówmy się - producentom nie chodzi o piękno tego świata, tylko o zrobienie interesu.

To prawda, że mąż Pani wydrukował wizytówki z napisem "kura domowa"?

Tak, ja uważam, że bycie kobietą domową jest fantastyczne. Mnie to odpowiadało, prowadzenie domu, wychowywanie dzieci. Nie czułam, że zarastam intelektualnie. Że to czas stracony. I kiedy była mowa o wizytówkach, wpadłam na pomysł, żeby mąż wydrukował na nich: Małgorzata Grabowska - cura domestica. Bo nią byłam.

Ale te ponad pół miliona sprzedanych książek musiało coś zmienić w Pani życiu.

Książka po tej wywrotce z bankructwem pomogła mi wstać z kolan. Sama uwierzyłam w swoje możliwości. Bo bankructwo nimi zachwiało.

Będzie Pani pisać dalej?

Dopóki mój wydawca nie powie: pani Małgosiu, daj pani sobie spokój z pisaniem, to będę jeszcze truła (śmieje się).
Ciągle wokół rozlewiska i Mazur?

Wiem, że wiele osób chciałoby, aby na trylogii mazurskiej się nie skończyło. Ja też, kiedy Nienacki postawił w Skiroławkach kropkę po ostatnim zdaniu, byłam wściekła. Bo nie chciałam jeszcze stamtąd myślami wyjeżdżać. Ale bez obaw. Nie nazywam się John Galsworthy i nie napiszę 16 tomów rozlewiska. Tego nikt by nie wytrzymał. Mam też pomysły na inne książki.

Ile jest Małgorzaty Kalicińskiej w jej bohaterce Gosi?

Krysia Kofta kiedyś mi powiedziała: każdy pisarz w pierwszej książce topi trochę siebie. Ale Gosia to nie ja.

Czegoś Pani swojej bohaterce zazdrości?

Tego, że ma taką fajną mamę. Basia "gnom" nie jest osobą wzorowaną na mojej prawdziwej mamie. Kuzynka, która była drugą czytelniczką, tuż po mojej córce, zryczała się bardzo. Ona ma potwornie "krzywe kluski" z własną matką. I to od niej usłyszałam - wiesz Małgoś, człowiek by tak chciał, mając jakiegoś bolaka, usiąść na werandzie i żeby ta mama go tak dotuliła, zapytała czy chce zupy, zatroskała się - córeńka, czego ty płaczesz, zapewniła, że wszystko będzie dobrze. Taka jest Basia w "Domu nad rozlewiskiem" i dlatego dziewczyny tak chętnie tę książkę czytają. Wszyscy chcemy dotulenia.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki