Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Nowiński: Mecz z Chorwacją? O nim będzie musiał pamiętać każdy trener! [ROZMOWA]

Rafał Rusiecki
Fot.Anna Arent
O nieudanych mistrzostwach, kwalifikacjach olimpijskich, fenomenie niemieckiego szczypiorniaka i przyszłości, opowiada Wojciech Nowiński.

Zagadka na początek. Co łączy mistrzostwa Europy w 2009 roku w koszykówce, w 2012 roku w piłce nożnej, w 2013 w siatkówce i w 2016 w piłce ręcznej?
Może miasto Gdańsk, bo tutaj to się odbywało.

Zgadza się. Jest jednak coś ważniejszego. To były mistrzowskie imprezy, za których organizację i frekwencję byliśmy chwaleni, ale te turnieje sportowo nam nie wyszły.
No... Chociaż mówiąc o piłce ręcznej posłużę się wypowiedzią prezesa związku, który stwierdził, że dramatu nie ma. Siódme miejsce na pewno jest poniżej oczekiwań. Taka lokata już nam się kiedyś przytrafiała, nawet po okresie wyników fenomenalnych. Nikt tego nie przyjmował, jako sytuację ekstremalnie dramatyczną. Wiadomo, że w trakcie turnieju sytuacja była dynamiczna. Najpierw marzeniem Polaków było wyjście z grupy i te dwa niesłychanie dramatyczne mecze z Serbią i Macedonią, wygrane jedną bramką, w jakiś sposób spotęgowały popularność piłki ręcznej. Wszyscy chcą oglądać takie mecze reprezentacji, w których ona walczy, a wygrywa w końcówce. Tym bardziej, że nasza reprezentacja w podobny sposób gra od lat, przyprawiając wszystkich o zawały serca. Wtedy jednak nikt tak specjalnie w ten półfinał nie wierzył. On był marzeniem.

A potem był wygrany mecz z Francuzami...
To był fenomenalny spektakl. Polacy przekonali do siebie szeroką rzeszę publiczności. Przez to nasi zawodnicy sami nałożyli sobie taki kapelusz faworyta. Skoro pokonaliśmy mistrzów świata, to nie ma innej opcji i musimy być w półfinale. Tym bardziej, że były jeszcze dwa mecze, z których trzeba było wygrać jeden. Efekt końcowy znamy. W sytuacji, kiedy droga do półfinału jest otwarta, a zajmuje się na mistrzostwach siódme miejsce, trzeba powiedzieć o rozczarowaniu.

Przecież często się mówi, że gospodarzom to nawet ściany pomagają. To co jest nie tak z tymi naszymi drużynami?
Chciałbym się skoncentrować na piłce ręcznej. Pamiętam imprezy mistrzowskie, na których gospodarzom pomagały ściany, ale tak naprawdę to byli sędziowie. Tak było w pamiętnych dla Polaków mistrzostwach świata w 2007 roku w Niemczech. Tam sędziowie, którzy prowadzili mecze Niemców w ćwierćfinale i półfinale, zostali po nich odesłani przez IHF - międzynarodową federację - do domów. Stwierdzono, że popełnili cały szereg rażących błędów. Karnie rozstali się z imprezą, ale wynik nie został zmieniony i Niemcy znaleźli się w finale. W 2012 roku mistrzostwa Europy organizowali Serbowie i ich reprezentacja grała w finale, w 2004 roku Słoweńcy i sytuacja była identyczna. Były więc takie przypadki, że drużyny nie najlepsze sportowo znajdowały się w finałach lub półfinałach mistrzowskich imprez, bo zawody były u nich. Kiedyś nawet mądrzy ludzie mówili, że jeśli się organizuje imprezę, to półfinał ma się pewny. A potem to wartość sportowa pokaże, czy będzie medal. Nie ma co szukać daleko. W ubiegłym roku na mistrzostwach świata w Katarze. Po meczach z gospodarzami na sędziowanie narzekali Polacy, Niemcy i inni. Coś na rzeczy jest. Podczas turnieju w Polsce takich sytuacji nie było widać i wynik mamy taki, jaki mamy.

A propos Niemców. Słyszał Pan pewnie, że w Berlinie zgotowano im wielką, mistrzowską fetę, że ich finałowy mecz oglądało przed telewizorami 13 mln Niemców. Postawa tej odmłodzonej drużyny to chyba największa niespodzianka.
Półfinałowy mecz Niemców oglądało ponad 8 mln widzów, a Hiszpanów tylko 840 tys. To wiem na pewno. Mecze Polaków miały oglądalność 6-7 mln. To, że w Niemczech oglądało mecze tak dużo ludzi, zupełnie mnie nie zaskakuje. Piłka ręczna jest tam w tej chwili jedną z wiodących dyscyplin. Tamtejsza federacja podaje, że ma zrzeszonych około miliona zawodników, od dzieci po oldbojów. Hale podczas meczów Bundesligi, takie na kilka tysięcy osób, też są szczelnie wypełnione. Niemcy i Duńczycy uważają się przecież za prekursorów tej dyscypliny. Tradycje są.

Można powiedzieć, że sportowo wrócili z niebytu.
W Niemczech bardzo przeżywano, że przez pewien czas szczypiorniści wypadli z elity światowej. Równocześnie rozpoczęli dobrze zaplanowaną pracę w grupach młodzieżowych. Udało im się odnieść duże sukcesy na arenie międzynarodowej w kategoriach juniorów młodszych, juniorów oraz reprezentacji młodzieżowej. Wiedzieli, że odbudowa pierwszej reprezentacji Niemiec jest kwestią czasu. Jestem zaskoczony tylko tym, że tak szybko zdobyli mistrzostwo Europy. Myślałem, że to nastąpi za dwa, trzy lata. Nowa grupa niemieckich zawodników po prostu musiała dotrzeć na ten najwyższy poziom. To była kadra z zawodnikami urodzonymi po 1990 roku. To są młodzi ludzie, z niewielkim doświadczeniem międzynarodowym. Kilku z nich jeszcze w zeszłym roku grało na poziomie drugiej Bundesligi. Grają pierwszy sezon w najwyższej klasie, są powoływani do reprezentacji i zdobywają złoto na ME. No, droga sportowa niesamowita.

A są przecież jeszcze ci, którzy na mistrzostwach nie mogli zagrać. Potencjał reprezentacji Niemiec jest imponujący.
Przed mistrzostwami kontuzje wykluczyły czterech podstawowych zawodników: dwóch skrzydłowych, obrotowego i rozgrywającego. Dodatkowo podczas turnieju urazy eliminują kolejnych dwóch ważnych graczy, podpory drużyny: Christiana Dissingera na lewym rozegraniu i Steffena Weinholda na prawym. W tym momencie Niemcom wypadła więc szóstka podstawowych zawodników. Te dwie ostatnie luki uzupełnione zostały w trakcie turnieju. Z Niemiec dojechał Kai Häfner, który zdobył 5 bramek w półfinale i 7 w finale. Drugim uzupełnieniem, na lewym rozegraniu, był Julius Kühn, który przyjechał i też nie siedział na ławce. Grał po pół godziny w każdym meczu. Ciekawostką jest także to, że wielu było w tej reprezentacji graczy z zespołów Bundesligi ze środka i dołu tabeli. To godne podziwu. Równocześnie Dagur Sigurdsson, islandzki trener Niemców, wprowadził w trakcie turnieju kilka działań taktycznych, które wcześniej były stosowane rzadko lub wcale. Połączyły się więc bardzo wysoki poziom sportowy poszczególnych graczy i doskonała organizacja taktyczna. Sigurdsson szybko uzyskał efekty. Nie zapominajmy, że w eliminacjach do mistrzostw w Katarze Niemcy odpadli po dwumeczu z Polakami. Na turnieju znaleźli się przez furtkę, taką bardzo boczną. Potem była zmiana szkoleniowca i Sigurdsson bardzo szybko tę drużynę przebudował. Wprowadził na przykład do bramki, zamiast widowiskowego, ale chimerycznego Silvio Heinevettera, Andreasa Wolffa. I ten niedoświadczony Wolff zostaje odkryciem mistrzostw Europy. Na tym polega cała sztuka.

Niemcy mogą teraz na lata zdominować piłkę ręczną?
To nie jest zespół starzejący się. To diametralnie zmienia postać rzeczy. Nie zapominajmy, że ci najwybitniejsi gracze jeszcze wrócą. Tu trener będzie miał problem. Wróci Patrick Groetzki, Patrick Wiencek, Uwe Gensheimer czy Paul Drux. Siła tego zespołu będzie jeszcze większa. Kto wie, czy na igrzyskach czy najbliższych mistrzostwach świata nie będą zgłaszać aspiracji do finału.

Czerpaliśmy trochę z tej niemieckiej myśli. Mówię tutaj o trenerze Michaelu Bieglerze. Jak Pan ocenia jego pracę?
Nie chciałbym się tutaj rozwodzić. Trenera Bieglera już nie ma. To jest odpowiedź na pana pytanie. Ocena jest prosta: dobrze pracował, źle pracował. Skoro sam podał się do dymisji, to znaczy, że w pewnym momencie coś nie zadziałało. Szkoda, że to nie zadziałało akurat na mistrzostwach Europy w Polsce.

Ta porażka 23:37 z Chorwacją będzie jeszcze długo kładła się cieniem na polski szczypiorniak?
To był w ogóle jakiś mecz z kategorii science-fiction. Przyznam, że przez wiele lat mam okazję śledzić i oglądać mecze naszej reprezentacji, z racji tego, że od iluś lat komentuję. Przez jakiś czas byłem drugim trenerem reprezentacji przed przyjściem Bogdana Wenty i w trakcie jego pracy. I nie pamiętam takiego meczu. Z jednej strony przegraliśmy wysoko. Z drugiej, nikt nie mógł zrozumieć tej niemocy. Jeszcze w końcówce pierwszej połowy wydawało się, że część strat można odrobić, przegrać trzema i jeszcze będzie dobrze. Ale, jeśli początek drugiej połowy przegrywa się 0:8, a później 3:15, to ja tego nie potrafię wytłumaczyć. Tutaj nie ma jednego powodu, który doprowadził do takiej sytuacji. Takiego meczu wyrzuć z pamięci się nie da. Każdy trener pracujący z naszą reprezentacją o tym meczu będzie musiał pamiętać. To jest ogromna przestroga na lata.

Jest Pan w radzie trenerów Związku Piłki Ręcznej w Polsce. Domyślam się, że to gremium będzie miało ważny głos w sprawie wyboru nowego selekcjonera.
Mamy tylko głos doradczy, który - mam nadzieję - będzie brany pod uwagę. O wyborze trenera, spośród tych, którzy będą aplikowali, będzie decydować specjalna komisja. Definitywnie o wyborze zadecyduje jednak zarząd. Jako rada trenerów na pewno się zbierzemy, ale nasz głos nie będzie decydujący.

W publicznej debacie pojawia się często, że trenerem powinien być Polak. Jest jednak przykład tego islandzkiego szkoleniowca, który odniósł sukces z reprezentacją Niemiec.
Nie zapominajmy, że Sigurdsson przez wiele, wiele lat pracował w Bundeslidze jako trener i świetnie zna jej realia. Od 2009 roku prowadził Füchse Berlin. Wydaje mi się, że jednym z ważnych elementów, które wpływały na poziom pracy naszej reprezentacji był brak kontaktu na linii trener - zawodnik. Widzieliśmy, jak to funkcjonowało podczas czasów. Trener Biegler mówił po niemiecku, asystent tłumaczył to na polski. W tym hałasie i zgiełku, kiedy czasami trzeba podjąć błyskawiczne decyzje, nie zawsze da się dokładnie przetłumaczyć. Forma wypowiedzi też będzie inna. Ja nigdy nie widziałem też tłumaczenia odwrotnego, czyli zawodnicy coś mówią i tłumacz tłumaczy coś trenerowi. Zawsze był to przekaz w jedną stronę. W tej chwili w wielu reprezentacjach zawodnicy mają wiele do powiedzenia. Bardzo często, podczas czasów, to zawodnicy mówią więcej niż trener. Mają swoje spostrzeżenia z boiska, sugerują pewne rozwiązania. Trener się zgadza lub nie. W polskim zespole tego nie było, ale myślę, że barierą był tutaj język.

Czyli obstawia Pan, że to Polak musi zostać selekcjonerem?
Biorąc pod uwagę terminy, które poganiają wszystkich - na początku kwietnia są kwalifikacje olimpijskie, w czerwcu z Holandią eliminacje do mistrzostw świata, a w sierpniu igrzyska - czasu nie ma. Zanim zagraniczny trener by się zorientował i poznał wszystkie niuanse naszej reprezentacji, to mogłoby się okazać, że czasu zabrakło. Musi być ktoś, kto tę ligę zna. To nie może być ktoś z boku. Widać, że kłopoty mają trenerzy pracujący w innych ligach, niż reprezentacje, które prowadzą. Z takimi sytuacjami się spotykamy. Na tych mistrzostwach Europy słabo grali Węgrzy prowadzeni przez trenera Talanta Dujszebajewa (Vive Tauron Kielce - przyp. aut.), słabo grali Słoweńcy prowadzeni przez Veselina Vujovicia, który na co dzień pracuje w Zagrzebiu. Przed samymi mistrzostwami, Ljubomir Vranjes, trener Flensburga, poprowadził przez jakiś czas reprezentację Serbii, też bez większych sukcesów. Wyjątkiem jest tutaj Manolo Cadenas (Wisła Orlen Płock - przyp. aut.), który prowadzi Hiszpanię, ale ze swojego kraju do nas przyszedł i w stałym kontakcie z nim jest. Wydaje mi się więc, że zawsze lepiej działa trener z danego kraju.

Trenerze, to konkretnie. Kogo jako rada typujecie?
Żadnych nazwisk podawał nie będę. Nie jestem człowiekiem, który za ten wybór odpowiada. Mogę mieć swoją wizję. Już po ogłoszeniu dymisji trenera Bieglera stwierdziłem, że powinien go zastąpić któryś z młodych polskich trenerów. Mamy całą grupę takich 40-kilkuletnich, byłych wyśmienitych reprezentantów kraju, którzy teraz z powodzeniem pracują. Tej opinii nie zmieniam. Polski trener powinien prowadzić polską reprezentację. Swojego czasu pracowałem jako drugi trener reprezentacji prowadzonej przez pana Bogdana Zajączkowskiego. Po nim kolejnym trenerem został pan Bogdan Wenta. Dobrze ten okres pamiętam. Wenta był wówczas trenerem drugiej drużyny Flensburga. Nie miał jakiegoś niesamowicie złożonego CV. Jako zawodnik oczywiście tak, ale jako trener nie. Zajmował się pracą z młodzieżą i w tym momencie został trenerem reprezentacji Polski. Wszystkich to dziwiło. Eksperci pytali o doświadczenie, warsztat pracy. Okazało się wtedy, że pomysł organizacji pracy zaowocował fenomenalnymi wynikami. W tym momencie doświadczonym trenerom mówię nie. Mamy w kraju kilku młodych, zdolnych i ja dałbym im szansę.

Wspomniał Pan o turnieju kwalifikacyjnym do igrzysk. Od 8 do 10 kwietnia w Ergo Arenie Polacy zmierzą się z Macedonią, Tunezją i Chile. Jak ocenia Pan poziom trudności?
O Chilijczykach nie mówmy, bo wiadomo, że jest to zdecydowanie najsłabszy zespół. Na mistrzostwach świata pojawiają się jako trzeci zespół Ameryki Południowej. Argentyna i Brazylia są już wysoko w hierarchii międzynarodowej. Chile jest, ale to zespół zupełnie niegroźny. Ich firmowym zawodnikiem jest grający w Wiśle Płock Marco Oneto. To doświadczony kołowy borykający się w tej chwili z kontuzjami. Przeciwnikami będą dla nas Macedonia i Tunezja. Z tymi pierwszymi nikt nie lubi grać. Grają nieprzyjemnie, mało widowiskowo. Przekonali się o tym Polacy na tych mistrzostwach Europy. To drużyna oparta na fenomenalnym Kirile Łazarowie, który zdobywa bramki seriami. To w tej chwili jeden z najlepszych rozgrywających w Europie. Może się wydawać, że przyjadą, zagramy i będzie fajnie. A może się okazać, że właśnie nie będzie fajnie. Trzeba poważnie traktować drużynę, która na ME zaszła za skórę Francuzom. Być może ten zespół w trakcie upływu czasu traci na wartości, ze względu na wąską kadrę, ale na trzy dobre mecze to ich stać. Jest w końcu Tunezja, która ostatnio przegrała w finale mistrzostw Afryki z Egipetem. Przegrała dwoma bramkami, w Egipcie, przy 20-tysięcznej publiczności. Z tą Tunezją też trzeba się liczyć. Tunezyjczycy od wielu lat grają regularnie na mistrzowskich imprezach i zawsze udają się im jeden-dwa mecze. Nie mają w tej chwili gwiazdy światowego formatu, ale mają sporą grupę graczy z ligi francuskiej. Szkoleniowa myśl francuska od niepamiętnych czasów emanuje na Tunezję. To będzie więc rywal niewygodny. Jakby jednak nie spojrzeć, to nie wyobrażam sobie, że Polacy nie znajdą się w tej pierwszej, premiowanej awansem do igrzysk, dwójce.

Przyjmijmy, że to się spełni. Na igrzyskach w Rio możemy liczyć na cokolwiek w wykonaniu naszych piłkarzy ręcznych?
W tej chwili nie można wymagać od Polaków medalu na igrzyskach. Nie ma ku temu żadnych logicznych przesłanek. U nas w kraju łatwo się kreuje przyszłych medalistów. Z drugiej strony, w głowach zawodników, którzy tam pojadą, ten medalowy dzwoneczek będzie dzwonił. Stać ich na niespodziankę. Przy korzystnym losowaniu, układzie gier, uzyskaniu odpowiedniej formy sportowej, trzeba będzie w Brazylii wyjść z grupy i wygrać jeden mecz. A jak się go wygra, to wchodzi się w strefę medalową. Wydaje mi się, że trudno będzie mówić o finale, raczej skłaniałbym się ku medalowi brązowemu.

Sławomir Szmal ma 38 lat, Bartosz Jurecki 37, Karol Bielecki, Piotr Grabarczyk i Mariusz Jurkiewicz po 34, Krzysztof Lijewski 33. Jak długo mogą oni pomagać w reprezentacji?
To będzie zależało od nich. Wszyscy bardzo chcą na igrzyska pojechać. Bez nich nie ma mowy, że stworzymy drużynę, która będzie grała w kwalifikacjach, a potem w Rio. W tej chwili to najważniejsi zawodnicy. Dla pewnej grupy igrzyska są takim punktem docelowym. Jeżeli mamy mówić o zakończeniu kariery reprezentacyjnej, to tuż po igrzyskach się to zwykle robi. Trzeba się więc spodziewać, że kilku po Brazylii zrezygnuje. To, że może zrezygnować Sławek czy Bartek, wydaje się logiczne. Kalendarza nie da się zatrzymać. Jest wprawdzie 40-letni bramkarz Francji Thierry Omeyer, ale to osobny temat. Nie wiem, co z grupą 34-latków. Wiele zależało będzie od tego, kto będzie nowym trenerem i jaki to będzie projekt. Sytuacja każdego z nich jest inna. Dobrze by było, gdyby zostali, no bo w tej chwili to oni są liderami drużyny, na boisku i poza nim. Tak się składa, że tymi liderami są bardzo długo. Ci młodsi, którzy wchodzili do zespołu, mieli niewiele do powiedzenia. Odejście tych graczy spowoduje, że sportowo i organizacyjnie ten zespół trzeba będzie budować od nowa.

Inne drużyny nie czekają z pokoleniową zmianą warty.
Widzimy w zespole niemieckim, norweskim, czy szwedzkim, może trochę mniej u Hiszpanów, ale i u Chorwatów, pojawiają się gracze urodzeni w latach 1992, 1994. Norweg Sander Sagosen jest z rocznika 1995. Szwed Lukas Nilsson z rocznika 1996. Francuzi mieli w składzie Benoît Kounkouda z rocznika 1997. Pojawiają się ci młodzi, utalentowani zawodnicy, a w naszej drużynie na ME graczy urodzonych po 1990 roku było trzech: Kamil Syprzak, Michał Daszek i Maciej Gębala. Prędzej, czy później ta zmiana generacji musi nastąpić. Logiczne było, że na mistrzostwach Europy rozgrywanych w Polsce nie będziemy eksperymentować wprowadzając młodzieńców. Tutaj potrzebna była stabilna drużyna. W najbliższym roku, czy dwóch zmiany są jednak niezbędne. To będzie problem nowego trenera.

W tle jeszcze rok 2023 i mistrzostwa świata, które będziemy organizować wspólnie ze Szwecją.
To daleka wizja. Zmian może być bardzo dużo. Jeszcze jednym problemem jest to, że nasze młodzieżowe zespoły niewiele znaczą na rynku europejskim. Juniorzy młodsi, juniorzy czy młodzieżówka są dalecy od medali. W reprezentacji seniorskiej można co roku wymieniać po jednym czy dwóch zawodnikach. Wtedy następuje taka płynność. Jeśli ma się bardzo dobrych reprezentantów, to ta młodzież musi czekać w kolejce. Kiedy jednak spora grupa piłkarzy dochodzi do wieku granicznego i musi zrezygnować, to potrzebna jest kolejna grupa, odnosząca sukcesy w kategorii młodzieżowej, która ich zastąpi. My takiej grupy nie mamy. Nie ma bazy, na której drużynę można oprzeć. Nowy selekcjoner reprezentacji będzie miał spory problem. Taka jest prawda.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki