Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wojciech Młynarski: Dzisiejsze kabarety proponują rechot zamiast śmiechu

Marcin Mindykowski
Przemek Świderski
O swojej 50-letniej karierze krawca-tekściarza, kondycji polskiej piosenki i kabaretu i o tym, dlaczego obecność cenzury podnosiła jakość rodzimej twórczości, z Wojciechem Młynarskim rozmawia Marcin Mindykowski

Podejrzewam, że w latach 60. piosenka miała lepszą reputację niż dzisiaj. Mimo to, kiedy rezygnował Pan z kariery naukowej na rzecz estrady, nie było głosów, że rozmienia Pan swój literacki talent na drobne?
Owszem, brałem pod uwagę pozostanie na uniwersytecie. Ale taka propozycja padła pod sam koniec studiów na polonistyce, a już od ich połowy działałem w studenckim kabarecie Hybrydy. I, jak to się powiada popularnie, połknąłem tego bakcyla: że za pomocą krótkiej formy, jaką jest piosenka, można nawiązać kontakt z publicznością, powiedzieć coś ciekawego, jakoś ustosunkować się do rzeczywistości.

I od razu zaproponował Pan nowy język. Nawet o miłości pisał Pan bez dawniej obecnego w polskich tekstach sentymentalizmu czy patosu, za to w anturażu szarej, przaśnej, PRL-owskiej codzienności.
On o tyle nie był całkowicie nowy, że działali już wtedy moi troszkę starsi koledzy ze Studenckiego Teatru Satyryków, którzy mi ogromnie dużo dali. Przede wszystkim zapomniany dzisiaj, a niesłusznie, Andrzej Jarecki, dyrektor STS-u. No i oczywiście Agnieszka Osiecka, której wczesna twórczość - "Piosenka o okularnikach" czy "Kochankowie z ulicy Kamiennej" - zrobiła na mnie duże wrażenie, i która potem dawała mi wiele bardzo mądrych uwag. To oni wymyślili coś, czemu nadali nazwę "liryka obywatelska". Czyli opowiadamy lirycznie, ale jednocześnie mocno akcentujemy to, gdzie to się dzieje, jakie jest tego podłoże. Ta nowa poetyka, którą wprowadziłem, była jednak początkowo odbierana z trudem, pojawiało się przeciwko niej dużo protestów. Ale potem jakoś przyzwyczaiłem do siebie audytorium - no, i tak poszło.

Szybko zapoczątkował Pan też bardzo ważną część swojej twórczości - felietony śpiewane, w których imponował Pan zmysłem obyczajowo-socjologicznej obserwacji, umiejętnością wyłapywania absurdów rzeczywistości PRL-u.
Ogromnie mi na tym zależało, kiedy zacząłem współpracować z kabaretem zawodowym par excellence, jakim był Dudek. Zwłaszcza teksty, które pisałem dla Wiesława Gołasa, sprowadzały rzeczywistość do absurdu, pokazywały jej wszystkie niekonsekwencje - to wszystko, co nas pozornie zaskakiwało, a zaskakiwać nie powinno. A poza tym wtedy pisałem też już sporo dla samego siebie. I taki miałem program: żeby pokazać absurdalność świata, który mnie otacza, i skłonić odbiorcę do myślenia na ten temat. W myśl zasady, że piosenka myślenia zastąpić nie może, ale może je sprowokować.

I, jak Pan kiedyś powiedział, starał się sprawić, żeby odbiorca "przez chwilę czuł, że socjalizm nas nie dotyczy".
Zgoda, miałem przesłanie, żeby nie do końca tak się tym strasznie przejmować. Że poza tym wszystkim jest jeszcze coś ważnego.

Od razu pisał Pan z myślą o sobie lub konkretnym wykonawcy? Tych szczególnie udanych tekstów - jak "W Polskę idziemy" czy "Ogrzej mnie" - nie żal było oddawać?
Tekściarstwo, którym się zajmuję - bo uważam się za tekściarza - to umiejętność rzemieślnicza, której trzeba się długo uczyć, pracować nad nią. I potem trzeba być sprawnym szewcem, krawcem, pisać na zadany temat, dla konkretnej osoby. Tak długo, aż ona będzie zadowolona - bo to ona w końcu ma to wykonywać. I ja jestem autorem, który pisał - i zresztą pisze dalej, bo przecież cały czas coś robię - na konkretne zamówienie. Niektóre utwory pisałem specjalnie dla kogoś i od razu wiedziałem, że nigdy nie będę ich sam śpiewał - bo nie ma takiego powodu, skoro inni zrobią to lepiej.

Pana tekstów nie omijały ingerencje cenzorskie, miał Pan też roczny zakaz występów. Mimo wszystko funkcjonował Pan w oficjalnym obiegu. Z jakimi kompromisami to się wiązało?
Można się było w tej rzeczywistość jakoś odnaleźć i coś powiedzieć, ale w mojej ocenie tylko do pewnego momentu. Niemniej w moim mniemaniu teksty satyryczne, krytyczne spełniały wtedy swoją rolę, były ważne, rozjaśniały ludziom w głowach, przynosiły iskiereczkę nadziei. Ale do tego wszystkiego trzeba się było mocno naginać. Dlatego że ogólna rzeczywistość końca lat 60. i początku lat 70. była smutna i ponura.

Mimo to często mówi Pan, że cenzura pomagała jakości ówczesnych tekstów.
To bardzo wielki paradoks, ale było trochę tak, że chęć oszukiwania cenzury, poparta jakimś inteligentnym pomysłem - ominąć, zmylić ją, a powiedzieć to, co się chce powiedzieć, tak żeby odbiorca zrozumiał - przysługiwała się pozytywnie całemu zjawisku. Z cenzurą wielokrotnie się spierałem, skreślano mi różne rzeczy. Ale mogę powiedzieć, że jej obecność, jako przeciwnika, jakości tych utworów robiła dobrze. Poza tym z cenzurą można było się układać, dyskutować.

Jak?
Pamiętam, że kiedyś napisałem dla Dudka piosenkę "Co by tu jeszcze". To było o takich facetach, którzy czego się nie dotkną, to spieprzą, a "na niskich czołach maluje im się straszny wysiłek, bo jedna myśl im chodzi po głowie, którą tak streszczę: co by tu jeszcze spieprzyć, panowie, co by tu jeszcze?". I do czego przyczepił się cenzor? Że te czoła mają niskie! Na co ja: "To może zmienić, że na jasnych albo wzniosłych czołach?". On mówi: "Oczywiście, bardzo proszę" - i puścił. Inny dobry przykład to puenta "Piosenki o okularnikach", która brzmiała tak: "W dalekim jakimś mieście zarabiają tysiąc dwieście". Na spotkanie z cenzorem poszedł Jarecki, a nie Osiecka. I cenzor mówi: "Proszę pana, 1200 zł na pierwszą pensję dla studenta to jest mało". I Jarecki natychmiast ołówkiem dopisał: "Potem wiążą koniec z końcem za te polskie dwa tysiące". Żartowaliśmy, że to jedyny wypadek, kiedy cenzura dała osiem stów podwyżki.

Niektóre teksty wymykały się z kolei spod kontroli, jak "Róbmy swoje". Musiał Pan to nawet skomentować dopisaną po latach zwrotką, żeby "nie dawać sobie śpiewki kraść".
Na "Róbmy swoje" w pewnym momencie powoływali się wszyscy. Wałęsa mówił, żeby, tak jak pisze Młynarski, robić swoje. Ale powoływał się też i Jaruzelski, który na jakimś zebraniu w KC stwierdził, że to właśnie najlepsza postawa.

Po zniesieniu cenzury wielokrotnie mówił Pan, że trudniej znaleźć Panu język do opisania rzeczywistości, do wyłożenia światopoglądu...
W tej chwili nie ma żadnej cenzury, ale brakuje porządnej satyry obyczajowej i piosenki literackiej. To wszystko gdzieś zginęło. Sam próbuję jakoś tę coraz bardziej otaczającą nas - jak mawiał Kazimierz Rudzki - rzeczywistość opisywać, ale trudniej to idzie. Pisuję czasami satyryczne wierszyki, które publikuję w "Szkle kontaktowym" - i może kiedyś zrobię z nich jakiś wybór. Ale nie taję, że chętniej i częściej piszę dziś utwory o charakterze lirycznym. Dla mnie od momentu skasowania cenzury - kiedy można już pisać wszystko na każdy temat - nastąpiło zjawisko niesłychane: regres piosenki inteligentnej, tekstu z jakimś przesłaniem, podtekstem. Zniknęło też takie pojęcie jak zawodowy autor piosenek. Kawalerowie i panny sami piszą sobie teksty.

I pewnie nie przestrzegają Pańskich zasad pracy - zaczynał Pan zawsze od końca, od puenty, potrafił chodzić z pomysłem na tekst latami...

Muszę mieć pomysł, jak "strzelić" w sposób zaskakujący. I dopiero potem piszę. Poza tym ja miałem się kogo radzić. Teraz jestem pod tym względem troszeczkę osamotniony, bo moi przyjaciele, z którymi kiedyś współpracowałem, albo wynieśli się z tego świata, albo robią co innego. A w tej chwili, z tego, co się orientuję, ci młodzi autorzy nikogo się nie radzą. Uważają, że to, co robią, nie powinno być w ogóle krytykowane.

Bardzo gorzko mówi Pan też o współczesnym kabarecie.
Bo chyba widać, że to jest robione na niskim poziomie - i w sferze myślenia, i słownictwa... To są wszystko przedsięwzięcia, w moim mniemaniu, mało artystyczne, mało ambitne, mało ciekawe. Ja bym tam nie widział dla siebie miejsca. Cenię Artura Andrusa, Andrzeja Poniedzielskiego, Grzesia Turnaua - ale to wyjątki. Satyryczny, wnikliwy, mądry, inteligentny nurt praktycznie zaginął, a na jego miejsce przyszedł - nie waham się użyć ostrzejszego słowa - rechot, wywoływany dowcipami często bardzo marnej proweniencji, a lansowanymi w telewizji przez te ogromne audycje. Mnie nawet nie przeraża to, że lecą jakieś - przepraszam za wyrażenie - fekalne dowcipy. Bardziej przeraża mnie to, że rechocze publiczność, że jej się to najwyraźniej podoba, że ona na to czeka. I to już jest niestety bardzo przykre i groźne zjawisko, z którym nie wiadomo, jak walczyć.

A ci "jegomoście", których kiedyś Pan celnie portretował - jak choćby basista Żorżyk - nie stali się dziś po prostu zwykłymi chamami?

To prawda. "Tamto" miało jakiś wdzięk. A w tej chwili tego wdzięku nie ma. W to miejsce mamy kiboli i różne tego typu pokrewne zjawiska. I ja się tym nie zajmuję.

Z tekstów, które wygłasza Pan w "Szkle kontaktowym", wynika, że nie podoba się Panu PiS i Jarosław Kaczyński. Nie boi się Pan, że przy rozpalonych dziś podziałach taka satyra będzie odebrana jako opowiedzenie się po jednej ze zwalczających się stron?

Ale niech pan zauważy, że ja nigdy nie robię tego do końca wprost. Uważam, że autor, który się jednoznacznie określa politycznie, bardzo sobie szkodzi. I ja tego nie czynię. Dlatego zaręczam panu, że jeżeli druga strona zacznie robić jakieś głupstwa czy rzeczy godne krytyki, to też na pewno nie będę na ten temat milczał.

Niewielu artystów już za życia ma festiwal własnej twórczości. Pan od tego roku ma - w Sopocie. Jakie to uczucie?
Myślę, że nie ma milszego miejsca na realizowanie tego typu przedsięwzięcia niż Sopot. Często przyjeżdżam tu prywatnie i bardzo mile spędzam czas. Uważam, że Sopot pięknieje na naszych oczach. Podoba mi się, że ten festiwal nie jest nabzdyczonym spotkaniem, że nie ma tu czerwonych wywiadów, że to właściwie festiwalik, a nie festiwal. Ogromnie się cieszę, że będą temu służyły moje piosenki, których napisałem sporo. Zobaczymy, jak to się rozwinie. Cel jest zbożny, żeby to się odbywało co roku. Na razie jestem wdzięczny Zatoce Sztuki i Jackowi Bończykowi, którzy zrobili mi taki wspaniały prezent na 50-lecie mojej twórczości, które przypada dokładnie w tym roku.

Rozmawiał Marcin Mindykowski
[email protected]

Treści, za które warto zapłacić!
REPORTAŻE, WYWIADY, CIEKAWOSTKI


Zobacz nasze Magazyny: REJSY, HISTORIA, NA WEEKEND

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki