Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wizjonerzy za nasz grosz. Polityka historyczna w kinach - filmy "Pokłosie" i "Smoleńsk"[ROZMOWA]

Ryszarda Wojciechowska
Kadr z filmu "Pokłosie"
Kadr z filmu "Pokłosie" FOT. Monolith Films
Z filmoznawcą Krzysztofem Kornackim, o tym jak polityka historyczna wkracza na ekrany polskich kin - rozmawia Ryszarda Wojciechowska

Jak filmoznawca patrzy na tę gorączkę wokół filmu "Pokłosie" albo "Smoleńsk"?
Z pewnym dystansem, ponieważ w tej wrzawie niewiele się mówi o sztuce filmowej, tylko głównie o polityce. Dlatego te filmy - a jeden z nich przecież jeszcze nie powstał - są przynajmniej na razie bardziej zjawiskiem społecznym, niż artystycznym. Ważniejszym dla psychologów społecznych, niż dla filmoznawców.

"Smoleńsk" jest jeszcze w fazie projektu, a już wywołuje ogromne emocje.
Nic dziwnego. Reżyser powiedział jasno i wyraźnie, dlaczego zamierza nakręcić ten film, wskazując, w jakim pójdzie kierunku.

Reżyser czyli Antoni Krauze nie kryje, że w jego "Smoleńsku" pojawi się teoria zamachu. Nie uważa pan, że to ryzykowna teza?
Ryzykowna, ale część osób uznaje ją za możliwą. I te osoby też chcą mieć swoje miejsce w przestrzeni publicznej. Trochę szkoda, że Krauze zdradził nam najważniejszy element fabuły swojego filmu. Ja wolałbym, jako widz, pozostać w niepewności. To ciekawsze, także z dramaturgicznego punktu widzenia. Widać jednak motywacje artystyczne zeszły na dalszy plan, ustępując motywacjom politycznym.

Coś pana ciekawi w tym projekcie "Smoleńsk"?

Informacja, że autorzy i producenci filmu nie starają się o dofinansowanie z budżetu Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej. Trochę się temu dziwię, bo PISF jest finansowany z publicznych pieniędzy. A ja chciałbym, żeby każdy reżyser miał możliwość realizowania takiego filmu, jaki sobie wymyślił. Przy założeniu, że będzie miał dobry scenariusz. Skoro za publiczne pieniądze mogło powstać "Pokłosie", skoro PISF dofinansował - ideologicznie jakby odmienne od "Pokłosia" - "Dzieci Ireny Sendlerowej", to także Krauze powinien się ubiegać o dofinansowanie. Ten jego gest odbieram jako polityczny. Chce pewnie pokazać, że się odcina od establishmentu. Ale władze państwa to jedno, a publiczne pieniądze - należące w założeniu do wszystkich - to drugie. Być może Krauze chce być politycznie niezależny. Tymczasem niezależności nie ogranicza charakter źródła finansowania, ale to, czy ten kto daje pieniądze ingeruje w wolność twórcy. W tym sensie, dokonując publicznej zbiórki pieniędzy - bo tak ma być "Smoleńsk" finansowany - Krauze w jakimś stopniu uzależnia się z kolei od swoich donatorów, którzy oczekują, że reżyser zrealizuje jasno określoną przez niego wizję katastrofy smoleńskiej.

A to nie jest trochę takie robienie z siebie męczennika? Nie będę się starać, bo i tak pewnie na taki film nie dostanę?
Patrząc na to z tej bardzo pragmatycznej perspektywy, gdyby mu odmówiono dofinansowania, wówczas miałby jeszcze argument ostracyzmu. A tak pozostaje tylko polityczna manifestacja. Ale, abstrahując od tych doraźnych kwestii jednego nie chciałbym na pewno, zarówno jako widz, jak i historyk z pierwszego wykształcenia, żeby nasze filmy były w swojej treści, dotyczącej ważnych wydarzeń historycznych, czarno-białe. Nie wiem, jak będzie ostatecznie w przypadku "Smoleńska". Natomiast jest tak, niestety, w przypadku "Pokłosia". Przekaz tego filmu jest, moim zdaniem, uproszczony.

Ale "Pokłosie" jest głosem w dyskusji.
Zakładam, że w dyskusji chodzi o to, żeby każda strona, jeśli ma odmienny pogląd na sprawę, przedstawiła swoje racje. A trudno nazwać dialogiem sytuację, kiedy ktoś - może posłużę się tu zbyt obrazowym porównaniem - podchodzi i kopie cię w kolano, mówiąc: "a teraz rozmawiajmy". Ten film trochę taki jest. Nie zachęca do dyskusji, niezależnie od tego, jaki mamy stosunek do polskiego antysemityzmu. Nie dziwię się tym, którzy protestują przeciwko "Pokłosiu", używając nawet określeń typu "prowokacja".

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

A na czym ta prowokacja miałaby polegać?
Właśnie na uproszczonym, trochę propagandowym, czarno-białym obrazie tragedii jedwabnieńskiej. Oczywiście, twórca może się bronić tym, że to nie jest historia o Jedwabnem, bo miejscowość, w której dzieje się akcja jest fikcyjna. Ale to byłby tylko unik, bo każdy ma świadomość, że u podstaw tej opowieści leży Jedwabne, ono bowiem stało się symbolem tych okupacyjnych pogromów, a o innych miejscach właściwie się nie pamięta. Jeśli chodzi o to uproszczenie, to powtórzę te argumenty, które część publicystów czy historyków już przywołała: że "Pokłosie" jest filmem współczesnym, a nie historycznym, czyli że polski antysemityzm, wszechdominujący - zwłaszcza na wsi - wciąż jest obecny. I wygląda na to, że wystarczy tylko iskra, aby na powrót wybuchnął. Że film nie uwzględnia kontekstu historycznego, że nie wprowadza faktograficznego niuansowania, np. tego, czy motywacje tłuszczy dokonującej przed 60 laty pogromu sprowadzić można tylko do czystej żądzy mordu i chciwości, że nie pokazuje, co się zdarzyło na tych ziemiach między wejściem Rosjan a przyjściem Niemców. Oczywiście, można powiedzieć, że reżyser świadomie wyostrzył przekaz w celu wywołania wrażenia. Ale tu wracam do kwestii owej dyskusji: jeśli się chce z kimś rozmawiać, to trzeba próbować zrozumieć racje drugiej strony. A tak wyszła kłótnia, która poszła za daleko. Pasikowski dolał oliwy do i tak już mocno płonącego ognia. Po tym filmie dwie strony jeszcze bardziej się okopały.

A Maciej Stuhr z pieszczocha stał się chłopcem do bicia. Niepotrzebnie wszedł na linię ognia?
Skoro reżyser w sprawie filmu milczał, to odezwał się aktor i to w tonie "dyskutujmy o sprawie". A film raczej do dyskusji nie zachęca. Więc te negatywne emocje plus gafa z bitwą pod Cedynią stworzyły z niego dla części społeczeństwa wroga publicznego numer 1. Wydaje mi się jednak, że zbyt mocno został za tę wpadkę historyczną potraktowany. Albo inaczej: ta wpadka historyczna stała się tylko pretekstem do wyrażenia niechęci wobec filmu, a Stuhr stał się ofiarą tej niechęci.

Teraz część prawicowych publicystów i internauci chłoszczą Mariana Opanię za to, że nie chce zagrać Lecha Kaczyńskiego w filmie "Smoleńsk".
Odrzucanie ról z powodów politycznych nie jest czymś nowym. Przypomnę o aktorskim bojkocie telewizji z okresu stanu wojennego, czy niepisanym bojkocie pewnych reżyserów. Nikt ze znanych aktorów nie chciał zagrać np. w antysolidarnościowej "Godności" Romana Wionczka. Nie ma więc nic dziwnego w odmowie Opani. Ale przy okazji użył on jeszcze paru sformułowań, które nie przysporzą mu sympatii w pewnych kręgach. Używanie epitetów, niezależnie od tego, co myślimy, na temat koncepcji zamachowej, nie było rozsądne. Aktor sam się wpisał w ten polityczny schemat. Takie stwierdzenia tylko podnoszą temperaturę emocji.

Internauci zrobili sobie własny casting na odtwórcę tej roli i wybrali Kazimierza Kaczora.
Przypuszczam, że wybrali go ze względu na fizyczne warunki i na sympatię, jaką tego aktora darzymy z wcześniejszych ról. Ale kto wie? Marian Opania byłby chyba tutaj najlepszy, pasuje do tej roli, zresztą grał już kiedyś u Krauzego.

Tak się dzieje, że za filmy historyczne zabierają się reżyserzy starszego lub średnio starszego pokolenia.
Młodzi reżyserzy, jeśli za młodych uznać urodzonych około 1970 roku, prawie całkowicie uciekają od historii. Poza bardzo nielicznymi wyjątkami. Ciekawym przypadkiem jest Borys Lankosz. Jego "Rewers" prezentuje inną koncepcję kina historycznego. "Rewers" to nie jest historia Polski, tylko historia Polaków. Zwykłych Polaków. Opowieść o tym, jak sobie radzili w trudnych okolicznościach lat pięćdziesiątych. Jak próbowali przechytrzyć system i Stalina. I to był strzał w dziesiątkę. Dopóki będziemy koncentrować się głównie na podręcznikowej historii Polski, na kontrowersyjnych sprawach, bohaterach i zdrajcach, dopóty z kinem historycznym będą kojarzone głównie karczemne awantury i podziały. I te nożyce się coraz bardziej rozwierają. A reżyserzy w tych sporach nie pomagają.

Może nie jest tak czarno-biało jak pan mówi.
Oczywiście, są także przykłady pozytywne. Film Agnieszki Holland "W ciemności" generalnie nas nie pokłócił. A zawarty w nim przekaz był niejednoznaczny. To film o Polaku, który ratuje Żydów, ale jednocześnie to złodziejaszek, który działa w tle antysemickiego lub obojętnego Lwowa. Holland próbowała tu pogodzić w jednej wizji swoją własną biografię, bohaterską od strony matki i tę związana z Shoah od strony ojca. Muszę przyznać, że w odniesieniu do filmów historycznych toczę wewnętrzną walkę. Jestem jednocześnie historykiem i filmoznawcą. I z jednej strony jako filmoznawca uznaję, choć z bólem, prawo filmowca do swojej wizji historii, do własnej ekspresji.

Z bólem?
Z bólem, bo tak się akurat nieszczęśliwie składa, że film to najdroższa sztuka i idą na nią ogromne, publiczne pieniądze. Nikt nie kwestionuje wolności pisarza, bo tu wystarczy kartka papieru lub komputer. Z drugiej strony odzywa się we mnie historyk, a konkretnie nauczyciel historii, który ma świadomość, że dzisiaj to kino jest najskuteczniejszym instrumentem kształtowania wyobrażenia o naszej przeszłości. I oto stworzyła się paradoksalna sytuacja. Z jednej strony artysta ma wolną rękę, bo generalnie taką mu, na mocy specyfiki działań artystycznych, przyznajemy. Ale z drugiej strony tworzy wizję historyczną, którą obejrzeć może kilka milionów widzów. I ja mam świadomość, że to ta wizja - jeśli okaże się artystycznie nośna - oddziaływać będzie silniej, niż podręcznik. Dlatego tak bardzo chciałbym, żeby filmowcy z pełną odpowiedzialnością podchodzili do tworzonych przez siebie historycznych tematów. Bo jak widać historia wciąż jest dla nas niezwykle ważna i potrafi bardzo skutecznie dzielić.

Codziennie rano najważniejsze informacje z "Dziennika Bałtyckiego" prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki