Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiktor Pepliński: Zatęsknimy za drukiem

Redakcja
Prof. Wiktor Pepliński
Prof. Wiktor Pepliński Grzegorz Mehring
O przyszłości prasy, perspektywach zawodowych studentów dziennikarstwa i o tym, że wina poniżej 60 zł za butelkę też nadają się do picia, z prof.Wiktorem Peplińskim rozmawia Barbara Szczepuła

Czy czytanie gazet to dla Pana Profesora obowiązek, czy przyjemność?
Czytam od dzieciństwa. Urodziłem się w bardzo złym czasie, bo w 1939 roku, do szkoły chodziłem w beznadziejnych latach 1946-1956. Nie lubiłem szkoły, bo uczono nas o Oldze Lepieszyńskiej i Miczurinie, mierził mnie materializm dialektyczny, więc uciekałem w książki. Połykałem po dwie dziennie. By móc czytać, symulowałem chorobę. Miałem po sześćdziesiąt dni nieobecności w roku szkolnym. Potem zacząłem czytać prasę stosowną dla nastoletniego chłopca - "Horyzonty Techniki", "Wiedzę i Życie". Konstatuję ze smutkiem, że dziś już niestety mniej się czyta, raczej ogląda. Media, dostosowując się do gustów czytelnika, podają informacje, ale interpretacji zjawisk - jak na lekarstwo. Postępuje też tabloidyzacja mediów, chodzi o to, by było lekko, łatwo i przyjemnie. Ta tendencja będzie się pogłębiała, bo ludzie w coraz większym stopniu korzystają z telewizji i z internetu, kupują coraz mniej papierowych gazet.

Czy więc internet wyprze wkrótce prasę?
Nie sądzę. Wieszczono, że stanie się to w roku 2001, 2004, 2012. Teraz podawana jest data 2024, kiedy to podobno ma się ukazać ostatnia gazeta. Nie wierzę w to jednak. Prasa opinii nigdy nie zniknie.

To dobrze, bo lubię rano wziąć gazetę do ręki i czytać, pijąc kawę. Kawa przy komputerze smakuje inaczej.
Umberto Eco, jeden z największych semiotyków, ostrzega: zatęsknicie za drukiem!

Ile dzienników Pan czyta?
Dwa do trzech dzienników i co najmniej cztery tygodniki. Oczywiście, gdy dzieje się coś szczególnego, kupuję więcej.

Nawet tabloidy?
Czasami.

Czyli zachowuje się Pan jak dziennikarz. Nie korciło Pana nigdy, by zostać dziennikarzem?
Owszem, w 1961 roku, kiedy zacząłem pracować w Wydawnictwie Morskim, które wydawało też "Tygodnik Morski". Zamieszczałem tam swoje teksty. Od artykułów historycznych, dotyczących II wojny światowej, bo proszę pamiętać, że z wykształcenia jestem historykiem, po opisy podróży morskich. Napisałem też popularnonaukową książkę "Podmorski tunel". Wyszła w 1966 roku. Proszę zgadnąć, w jakim nakładzie?

Strzelam: dziesięć tysięcy egzemplarzy.
Sto dwadzieścia tysięcy!

Czy to była książka w stylu Julesa Verne'a, coś jak "100 tysięcy mil podmorskiej żeglugi"?

Nie, traktowała o próbach zbudowania tunelu pod Kanałem La Manche.
Pomówmy teraz o radiu. Moim zdaniem, stacje radiowe szalenie upodobniają się do siebie.
Działają tu podobne mechanizmy co w prasie popularnej. Trzeba zainteresować słuchacza, by sprzedać reklamę. Stąd dużo muzyki, konkursy…, ale są też inne stacje. Słucham TOK FM, to niezłe radio, typowo informacyjne. Słucham też Trójki, bo kiedyś w PRL byłem jej fanem. "Sześćdziesiąt minut na godzinę" to była fantastyczna audycja. Nagrywałem ją nawet czasem. W stanie wojennym zrobiłem kiedyś znajomym kawał. Siedzieliśmy przygnębieni, więc mówię: Zobaczymy, co Trójka daje. Włączyłem, a oni oniemieli: Coś się musiało stać! Może już po Jaruzelskim?

Czas na pytanie o telewizję. Czy możliwa jest w ogóle bezpartyjna telewizja publiczna?
Jeśli jest możliwa w Wielkiej Brytanii i w Niemczech, to dlaczego nie w Polsce? Tymczasem obecny rząd chce pogrzebać telewizję publiczną, bo tak należy rozumieć propozycję rezygnacji z abonamentu. Prawdziwa telewizja publiczna powinna inicjować ważne debaty, prezentować kulturę narodową, zarówno literaturę, teatr, jak muzykę, a to kosztuje. Ale także trzyma w ryzach inne stacje, które muszą podnosić poziom, by jej dorównać. Gdy takiej telewizji zabraknie - prywatni nadawcy zaczną hasać, jak im się podoba.

Napisał Pan interesującą książkę o transformacji pomorskich mediów. Odnosiła się głównie do lat 90. Jak Pan ocenia stan obecny?
Ambiwalentnie. Smuci mnie, że tak duża aglomeracja ma tylko jedno autonomiczne pismo, jakim jest "Dziennik Bałtycki", i dodatek regionalny do "Gazety Wyborczej". Ale to znak czasów, o którym już mówiliśmy. O tabloidach nie wspominam, bo to zupełnie inna historia. Sprzedają się, bo zainteresowanie światem podglądanym przez dziurkę od klucza i to w drzwiach do sypialni wynika z dwoistej natury człowieka. Pamięta pani nowelę Stevensona "Doktor Jekyll i Mister Hyde"? Coś w tym jest.

Przenieśmy się więc na wyższą półkę. Poznaliśmy się, gdy Uniwersytet Gdański przygotowywał się do doktoratu honoris causa dla Ryszarda Kapuścińskiego. Dla mnie to było ważne wydarzenie. Pana zasługi w doprowadzeniu do tego doktoratu są wielkie.
Pomysł, który wypłynął od redaktora Marka Ponikowskiego - zawsze to podkreślam - podchwyciłem z radością. Udało się go zrealizować. Maj 2004 roku był świetnym momentem na tę uroczystość, bo uniwersytet przygotowywał się właśnie do otwarcia kierunku dziennikarskiego. Dla mnie osobiście także było to duże przeżycie, bo mogłem poznać wielkiego pisarza, którego znałem wcześniej z lektury jego książek. Nawiązałem z nim korespondencję, listy przechowuję do tej pory. O Muscatelu nie wspominam.

O Muscatelu?
Po uroczystości w Dworze Artusa zaprosiłem "mojego doktora" do domu, na kolację. Przyniósł butelkę Muscatela, którą dostał od księcia Asturii, gdy odbierał od niego nagrodę literacką. Wino wypiliśmy, ale opakowanie mam do dziś.
A propos win, jest Pan podobno koneserem...
Czy ja wiem? Marek Kondrat mówi, że nie warto marnować życia, pijąc wino, które kosztuje mniej niż 60 złotych za butelkę. Niestety, ja jako skromny nauczyciel akademicki dochodzę do połowy tej sumy. Wino rzeczywiście lubię, szczególnie czerwone. Kieliszek dobrego Bordeaux do kolacji to jest to, choć pijam też wina południowoafrykańskie czy chilijskie, smaczne i niedrogie.

Wiele lat zabiegał Pan o powołanie na Uniwersytecie Gdańskim studiów dziennikarskich.

Zaczęliśmy od studium podyplomowego w roku 1995. W roku akademickim 2006/07 powstał kierunek dziennikarstwa i komunikacji społecznej, a w tym roku akademickim, gdy wypuściliśmy pierwszych absolwentów z licencjatem, uruchomiliśmy uzupełniające studia magisterskie. Ale idea kształtowała się już w latach siedemdziesiątych. Robiłem wówczas doktorat z problematyki medialnej u profesora Romana Wapińskiego i to on zaproponował, bym przeniósł się na uniwersytet i założył dziennikarstwo. Wtedy się nie udało, dopiero gdy można było wziąć sprawy w swoje ręce, założyłem studium podyplomowe…

Wykształcił już Pan wielu dziennikarzy, ale czy mają gdzie pracować? Rynek pomorski jest płytki.
Nie kształcimy tylko dziennikarzy prasowych, radiowych i telewizyjnych, ale także specjalistów public relations, rzeczników, pracowników agencji reklamowych, marketingu politycznego itd.
Są jacyś zdolni studenci, którym Pan wróży karierę w stylu Kapuścińskiego?

Nie wiem, czy któryś z nich zrobi aż taką karierę, ale owszem, są zdolni studenci. Jeden z nich pracuje w "Dzienniku Bałtyckim"…

…Marcin Mindykowski, który już otrzymał redakcyjną nagrodę dla najzdolniejszego młodego dziennikarza. Właśnie ruszyło na UG nowoczesne studio radiowe, sam budynek nauk społecznych to prawdziwy pałac. Inaczej się studiuje w takich warunkach.
Jeśli chodzi o rozbudowę uniwersytetu, to zasługi rektora Ceynowy są nie do przecenienia. Zasłużył na przydomek "Budowniczego Uniwersytetu"! A studio radiowe rzeczywiście jest nowoczesne, mam nadzieję, że niebawem uda się wyposażyć także telewizyjne.

Wróćmy do Pana życiorysu. Jest pan Kaszubą.
Po mieczu. Ojciec pochodził z Grzybowa, ale pracował w policji w Warszawie, był także w ochronie marszałka Rydza-Śmigłego. W Warszawie poznał mamę. Tam też urodziły się dzieci: dwie siostry i ja. Ojciec poszedł na wojnę, zostaliśmy z mamą. Podczas okupacji zmarła moja starsza siostra, a ja na skutek postrzału podczas powstania omal nie straciłem ręki.

Ojca poznał Pan dopiero po 1956 roku…
Dokładnie w roku 1958, gdy mogłem pojechać do Edynburga. Ojciec przeszedł kampanię wrześniową, kampanię francuską, brał udział w bitwie o Anglię. Gdy dowiedział się, co się stało z kolegami, którzy wrócili do kraju, pozostał w Szkocji. Do Polski przyjechał dopiero w 1974 roku i dożył tu 101 lat!

Co najmniej tylu życzymy więc Panu Profesorowi w dniu siedemdziesiątych urodzin!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki