Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Więzienie w Sztumie: Dlaczego dyrektor zabił?

Dorota Abramowicz, Piotr Piesik
W więzieniu w Sztumie przebywa 1050 osadzonych
W więzieniu w Sztumie przebywa 1050 osadzonych Piotr Szymański
Mówili na niego: Gandalf Szary. Siwe włosy, spokój, mądrość i powściągliwość upodabniały go do Szarego Pielgrzyma z "Władcy Pierścieni". W ostatnią niedzielę Gandalf Szary napisał list. Zaadresował go do żony i zamężnej córki. Prokuratura nie ujawnia treści listu, ponoć wspomniał w nim, że usłyszał głosy, nakazujące mu zabicie drugiego człowieka.

Zabrał z domu nóż. Wsiadł do srebrnego nissana almery. Po kilkunastu minutach zaparkował przed więzieniem w Sztumie. Po godzinie 10. dyrektor sztumskiego więzienia, Andrzej G. wszedł do skrzydła B. Z dwuosobowej celi na parterze wyprosił jednego z więźniów. Przymknął drzwi. Drugiemu zadał co najmniej 13 ciosów nożem. Po chwili spokojnie wyszedł. Oficerów poinformował, że zabił więźnia i poprosił o wezwanie policji.

Godzinę później ogłoszono w całej Polsce cichy alarm. Kilkadziesiąt tysięcy funkcjonariuszy służby więziennej zostało wezwanych do natychmiastowego stawienia się w pracy. Ogłoszono pełną blokadę informacyjną. Większość więźniów opuszczała cele, by wziąć udział w głosowaniu. W celach są telewizory. Żółty pasek z wiadomością o zabiciu więźnia przez dyrektora zakładu karnego mógł wzburzyć innych osadzonych. Niebezpieczeństwo pojawienia się fali buntów było bardzo realne.

Pierwsze informacje o zabójstwie pojawiły się dopiero po godzinie 17. Początkowo zdawkowe, potem "przykryte" przez wieści o wynikach wyborów.

- Nie przypominam sobie, by w ostatnich kilkudziesięciu latach doszło do podobnego wypadku - mówi były wiceszef gdańskiego aresztu, Waldemar Kowalski. - Jeśli już, to funkcjonariusze padali ofiarami agresji więźniów. Dyrektor odwrócił role...

Sprawca: 50 lat, psycholog kliniczny, ćwierć wieku pracy w służbie więziennej, od sześciu lat dyrektor Zakładu Karnego. Żona - psycholog, też zatrudniona w więziennictwie. Dwoje dzieci - zamężna córka po psychologii, także pracownik resortu oraz nastoletni syn. Opinie przełożonych - bardzo dobre. Przeszedł badania we wrześniu - bez zastrzeżeń. Miał awansować. W Sztumie - jeśli się o nim mówi - to tylko dobrze.

- Andrzeja znam bardzo długo, osobiście rekomendowałem go na stanowisko dyrektora Aresztu Śledczego w Elblągu - opowiada Andrzej Murawski, pracownik Służby Więziennej z 28-letnim stażem, obecnie na emeryturze. - W mojej opinii wywiązywał się ze swoich obowiązków doskonale, był wysokiej klasy psychologiem. Jednak był też skrytym, powściągliwym człowiekiem i wydaje mi się, miał niewielu przyjaciół. To już kwestia osobowości.

W sztumskim więzieniu przebywa obecnie 1050 więźniów

Czesław Sztym, emerytowany wicedyrektor Zakładu Karnego w Sztumie przyjmował do pracy młodego psychologa z dyplomem Uniwersytetu Warszawskiego. - Wprowadzałem go do służby przed 15 laty - wspomina. - Zawsze powtarzałem, że to okaz spokoju.

Andrzej G. rzadko udzielał się publicznie, kontaktów z dziennikarzami unikał. Pojawiał się wtedy, kiedy wymagały tego obowiązki, choćby z racji wizyt przełożonych albo Międzynarodowego Przeglądu Sztuki Więziennej. Andrzej G. na zdjęciach z czerwcowej imprezy - ciepły uśmiech, szczupła twarz, ściska ręce oficjelom.

Burmistrz Sztumu Leszek Tabor przypomina, że w ubiegłym roku Andrzej G. otrzymał medal "Zasłużony dla Ziemi Sztumskiej". Spotykał się z dyrektorem przy okazjach służbowych i miał wrażenie, że to człowiek nadający się na sprawowane przezeń stanowisko.

- Kiedy usłyszałem o zabiciu więźnia, byłem przekonany, że dyrektor działał w obronie własnej - twierdzi burmistrz.

Oficjalnie nikt nie mówi krytycznie o Andrzeju G. Jednak w osobistych rozmowach, ton ocen jest już nieco inny.

- Wielu klawiszy go nienawidziło - mówi jeden z rozmówców. - Proszę się jednak na mnie nie powoływać, bo nigdy tego nie potwierdzę.

Według oficjalnej wersji nie było również żadnych symptomów, że z dyrektorem dzieje się coś złego.

- On się ostatnio zmienił - uważa proszący o anonimowość rozmówca. - Jeszcze bardziej zamknął się w sobie. Trudno było wejść do jego gabinetu, odseparował się od ludzi.

Strażnicy zaobserwowali dziwne zachowanie szefa. - Stawał za pulpitem na stanowisku kierowania i milcząco, przez kilkadziesiąt minut wpatrywał się w jeden punkt - słyszymy.

Dyrektor, jako osoba niepełniąca służby z bronią, nie podlegał obowiązkowym badaniom psychologicznym. Dlaczego jednak nikt nie zareagował na dziwne zachowanie szefa?

- Czy pani zgłupiała?! - rozmówca patrzy na mnie ze zdziwieniem. - Trzeba nie mieć zupełnie instynktu samozachowawczego, by sugerować, że przełożony z dyplomem psychologa może mieć problemy psychiczne!

Ofiara: Józef F., lat 66. Stara recydywa - pierwszy wyrok w 1964 r. Mieszkaniec Łodzi, chociaż "mieszkaniec" to niezbyt odpowiednie słowo, bo F. więcej przebywał w zakładach karnych, niż na wolności. Skazywany za kradzieże, włamania, wymuszenia miał najwyżej roczne, półtoraroczne przerwy w odsiadkach. Do Sztumu trafił z więzienia w Hrubieszowie. Wyroki mu się skumulowały i na wolność mógłby wyjść dopiero w 2030 roku.

- Czyli raczej już nigdy - komentuje jeden z naszych rozmówców. - Nie zależało mu na niczym, oprócz utrudnienia nam życia.

O Józefie F. w Sztumie nikt - oczywiście anonimowo - nie mówi dobrze. Bo tak naprawdę każdy kontakt z wytatuowanym, agresywnym mężczyzną był dla wielu funkcjonariuszy i pracowników więziennej służby zdrowia udręką.

- Miał kłopoty z kręgosłupem, więc choć mógł samodzielnie się poruszać, dostał wózek inwalidzki i celę na parterze - opowiada X. - Potrafił człowieka zbluzgać od najgorszych. I co mu można było zrobić? Nic. Był bezkarny.

- Musimy trzymać nerwy na wodzy - kręci głową były pracownik więzienia. - Czasem jest to bardzo trudne. Osadzony mówi do mnie "Ty gadzie", a ja do niego: "Proszę pana".

Wyzwany od najgorszych dyrektor zamierzał złożyć przeciw F. pozew cywilny o naruszenie dóbr osobistych. Wcześniejsze doniesienia funkcjonariuszy w sprawie F. umorzono ze względu na niepoczytalność więźnia.

W ubiegłym roku F. wysłał dziewięć skarg na dyrektora, w tym roku już jedenaście. I pięć doniesień do prokuratury. Większość dotyczyła warunków leczenia.

- Jeździł karetką do szpitala i na zabiegi - mówi Y. - Na pewno miał odpowiednią opiekę.

Pracownicy służby więziennej po zabójstwie F. pisali anonimowo na forach: "Może warto w końcu powiedzieć nieświadomej części społeczeństwa, jak jest w kryminale! U nas można się leczyć na wszystko, można się skarżyć na każdy posiłek, każdą decyzję administracji! Można mieć w celi DVD, play station, radio itd., a jak im zabiorą, to można jakiś buncik w ramach relaksu walnąć albo z garami wyjechać! Ciekawy jestem, jak zareagują ludzie, którzy czekają na lekarza przez lata, a PAN OSADZONY ma to praktycznie nazajutrz!"

Na 11 mieszkańców Sztumu przypada jeden więzień-recydywista. W Zakładzie Karnym wyroki odbywa 1050 mężczyzn. Pilnuje, opiera, leczy i obsługuje ich ok. 300 funkcjonariuszy i pracowników cywilnych. Jeśli do zatrudnionych w ZK i licznego grona emerytów dodamy rodziny, dalekich krewnych, sąsiadów, przyjaciół i znajomych, to okazuje się, że tak naprawdę z więzieniem związane jest całe miasto.

- Zamknięcie więzienia byłoby katastrofą dla wszystkich - mówi żona strażnika.

Burmistrz Leszek Tabor wyciąga przygotowaną specjalnie dla dziennikarzy kartkę z listą inwestycji, przy których pracowali więźniowie. Na liście - szkoły w Gościszewie, Sztumie, Czerninie, Nowej Wsi, przedszkole, budynek urzędu. Burmistrz przypomina, że tak napraw-dę Sztum rozwinął się po wygraniu w 1910 r. przetargu na budowę Centralnego i Młodzieżowego Więzienia dla Prus Wschodnich oraz Zachodnich. - Czujemy się w pełni bezpiecznie - podkreśla. - Osadzeni pochodzą z innych regionów kraju, po wyjściu na wolność raczej tu nie zostają.

Burmistrz stara się nie usprawiedliwiać dyrektora G., ale uważa, że winy trzeba szukać nie tylko w człowieku, ale także w systemie.

Były wicedyrektor sztumskiego więzienia, Czesław Sztym mówi, że po 22 latach pracy w branży dorobił się nerwicy, nadciśnienia i cukrzycy.

- Ludzie, u których do stresu w pracy dochodziły inne, osobiste kłopoty, często nie wytrzymywali - opowiada.

Nie każdy wracał do siebie po latach kontaktu z mordercami, gwałcicielami, okrutnymi bandytami. Andrzej Murawski zajmował wysokie stanowiska kierownicze w sztumskim Zakładzie Karnym. Dziś pracuje społecznie jako radny miasta i gminy Sztum. Potwierdza, że lata pracy za murami kosztowały go mnóstwo zdrowia.

- To niezwykle stresująca praca, w permanentnym, ogromnym napięciu. Nie jestem w stanie zliczyć, ile razy trzeba było zostawiać w domu rodzinę i jechać do zakładu. Pamiętam, kiedyś nawet z pierwszej komunii mnie ściągnięto. Kiedy byłem w zakładzie, starałem się nie okazywać emocji. Ale wszystko musi kiedyś z człowieka wyjść, więc cierpieli na tym też najbliżsi.

Emerytowani funkcjonariusze Służby Więziennej podkreślają, że wiele wypowiedzi na temat ich pracy wygłaszają ludzie, którzy nie znają żadnych szczegółów. Można iść po 14 latach na emeryturę, ale dostaje się tylko 40 procent uposażenia. Żeby otrzymywać całość, trzeba odsłużyć znacznie więcej, a wtedy ma się już zszargane zdrowie.

W Sztumie słychać, że po niedzielnym zabójstwie może być jeszcze gorzej. Trwa ministerialna kontrola, analizowane będą wszystkie skargi. Trudniej będzie zareagować na chamską odzywkę, agresję.

- Nie dziwię się obawom funkcjonariuszy - mówi prof. Henryk Machel z Uniwersytetu Gdańskiego, autor wielu publikacji naukowych z zakresu, kryminologii i penitencjarystyki. - W porównaniu z prawami pracowników, prawa przestępców są zbyt duże.

Na forach pojawiły się plotki o motywach, jakie kierować miały Andrzejem G. Niektóre całkowicie bzdurne - jak o porwaniu córki dyrektora, czy zemście za jej molestowanie. Inne sugerujące wspólne, ciemne interesy sprawcy i ofiary. Jednak z upływem czasu coraz częściej można przeczytać, że "dyrektor pękł".

Prokuratura, stawiając zarzut popełnienia zabójstwa, równocześnie wystąpiła o badanie psychiatryczne dyrektora.

- Oczywiście, diagnozę postawią biegli, ale to mi wygląda na psychozę - mówi Waldemar Kowalski, były wiceszef aresztu, też psycholog.

Dr Leszek Trojanowski, psychiatra i dyrektor szpitala Srebrzysko również podejrzewa, że G. mógł być w chwili zabójstwa niepoczytalny.

- Niech pani nie wymaga ode mnie diagnozy bez zbadania pacjenta - zastrzega. - Mogę wypowiedzieć się ogólnie na temat psychozy.

Osoby, w stanie psychozy mają zaburzone postrzeganie i równocześnie są przekonane, że ich przeżycia są realne. Słyszą głosy, których nie ma, widzą rzeczy, których nie widać.

- Są sprawcami drastycznych czynów w stanie niepoczytalności - tłumaczy psychiatra. - My leczymy objawy. Pacjent leczony jest kilka tygodni, potem może wrócić do społeczeństwa. Leki jednak nierzadko musi brać latami. Pyta pani - dlaczego ludzie chorują? No cóż, przyczyny psychozy są często nieznane. Choroba może uaktywnić się pod wpływem silnego lub długotrwałego stresu.

"Trzeba być silnym psychicznie by przetrwać więzienie, zarówno będąc osadzonym jak i funkcjonariuszem" - ktoś napisał pod informacją o zabójstwie Józefa F.

W polskich więzieniach przebywa około 83 tys. osób. W służbie więziennej pracuje ponad 26 tys. Wszyscy muszą mieć silną psychikę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na dziennikbaltycki.pl Dziennik Bałtycki